Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jawność uwiera samorządy

Zbigniew Bartuś, Maciej Pietrzyk
Fot. Archiwum
Kontrowersje. Związek Powiatów Polskich chce ograniczenia dostępu obywateli do informacji publicznej. Tłumaczy m.in., że trzeba chronić „wrażliwe dane”. Poza tym coraz więcej Polaków wypytuje władzę o jej wydatki. Urzędnicy muszą odpowiadać – i coraz mniej im się to podoba.

– Mamy prawo wiedzieć, jak władza gospodaruje naszymi pieniędzmi i czym się kieruje, podejmując decyzje – mówi Szymon Osowski z sieci Watchdog Polska zachęcającej obywateli do kontrolowania publicznych instytucji. Tłumaczy, że tam, gdzie ludzie się tym nie interesują, powstaje pokusa nadużyć, kumoterstwa, korupcji.

Każdy może uzyskać od władz wszelkich szczebli i instytucji publicznych interesujące go informacje – prawo takie daje nam ustawa o dostępie do informacji publicznej. Od chwili jej uchwalenia trwa jednak wojna o interpretację niektórych zapisów. – Część urzędów centralnych i samorządów nie pali się do udzielania informacji, obywatele muszą się odwoływać do sądów – mówi Szymon Osowski.

Próby zniechęcenia Polaków okazały się jednak nieskuteczne: liczba wniosków rośnie. – Bardzo nas to cieszy, ale władzę uwiera – komentuje Osowski.

Związek Powiatów Polskich przekazał sejmowej Komisji Samorządu Terytorialnego i Polityki Regionalnej swoje stanowisko. W obowiązującej ustawie nie podoba się mu m.in. „brak precyzyjnej definicji informacji publicznej” – z tego powodu obywatele mogą pytać o wszystko, co jest w jakiś sposób związane z pracą urzędów lub zostało sfinansowane z publicznej kasy. Jak zauważa biuro ZPP, ujawnienie części takich informacji może być sprzeczne z ustawą o ochronie danych osobowych.

Samorządowców bolą też pytania „o wynagrodzenia osób pełniących funkcje publiczne” i „o informacje o charakterze wewnętrznym” (np. o numery telefonów służbowych). Włodarze chcieliby wprowadzić opłaty za ujawnianie danych, by „uchronić administrację przed zalewem próśb o udostępnienie informacji”. Twierdzą, że liczba wniosków rośnie lawinowo. – W większości polskich miast ludzie zadają po kilkanaście pytań rocznie – odpowiada Szymon Osowski. Dodaje, że rzekomy „zalew” nie może być powodem ograniczania prawa do kontrolowania władzy. – Często ludzie zadają pytania, bo władza nie zamieszcza danych w Biuletynie Informacji Publicznej. Gdyby to rzetelnie robiła, nie byłoby „zalewu” – podkreśla prawnik.

Dowodzi tego zeszłoroczna akcja „Dziennika Polskiego”. Pod hasłem „Komu płaci władza” zaapelowaliśmy do wójtów, burmistrzów, prezydentów i starostów w Małopolsce, by ujawnili w internecie rejestry umów zawartych przez podległe im urzędy z firmami i osobami prywatnymi. W efekcie mieszkańcy 22 gmin i powiatów mogą łatwo – bez składania wniosków – sprawdzić, na co i do czyjej kieszeni idą ich pieniądze. 160 pozostałych samorządów na razie nie upubliczniło rejestrów, więc obywatele muszą „zawracać głowę urzędnikom”.

– Władza nie powinna chować się za przepisami. Próba ograniczenia jawności przyniesie fatalny dla niej efekt – uważa poseł Piotr Zgorzelski (PSL), szef sejmowej Komisji Samorządu. Zapowiada zorganizowanie w Sejmie otwartej debaty na ten temat.

– Nie widzę potrzeby zmiany ustawy. Obywatele chwalą ją sobie, bo prowadzi do jawności, która jest podstawą demokracji – mówi krakowska posłanka Katarzyna Matusik-Lipiec (PO), członkini Komisji Samorządu.

Chcemy wiedzieć więcej

Coraz bardziej uważnie przyglądamy się działaniom lokalnych władz i zadajemy urzędnikom więcej pytań. Liczba wniosków o dostęp do informacji publicznej nie wzrosła jednak aż tak wyraźnie, by sparaliżować małopolskie instytucje.

W ubiegłym roku tylko do Urzędu Miasta Krakowa wpłynęło 1499 wniosków o udostępnienie informacji publicznej. To blisko dwa razy więcej niż jeszcze dwa lata wcześniej, kiedy zadaliśmy 826 pytań. Rosnąca liczba podań o dostęp do informacji publicznej to wyraźny trend widoczny w całym kraju.

Coraz więcej pytań lokalnym instytucjom zadają mieszkańcy największych polskich miast. Przykładowo, warszawiacy w 2013 r. wysłali urzędnikom swojego magistratu ok. 4,6 tys. pytań, czyli o około 2 tys. więcej niż w roku 2011. Wrocławianie natomiast w ubiegłym roku pisali do swojego Urzędu Miasta blisko 2 tys. razy. To aż pięciokrotnie częściej niż dwa lata wcześniej.

Coraz uważniej na ręce władzy wydają się patrzeć też mieszkańcy wielu mniejszych miast, jak np. Nowego Sącza. Wniosków o dostęp do informacji publicznej do tamtejszego Urzędu Miasta wpłynęło w ubiegłym roku 110. To wprawdzie nie oszałamiająca liczba, ale jednak o ponad 2 razy większa niż w 2011 r. (50 wniosków).

– Miasta powinny cieszyć się z takiego trendu, bo to dowodzi, że mają coraz bardziej świadomych i odpowiedzialnych mieszkańców – przekonuje Szymon Osowski z sieci Watchdog Polska, która zachęca obywateli do kontrolowania lokalnej władzy. Dodaje, że takie zainteresowanie jest jednym ze wskaźników rozwoju społeczeństwa.

Zdaniem Szymona Osow­skiego rosnąca liczba wniosków nie powinna jednak budzić nadmiernego optymizmu. – Jeżeli w ponad 700-tysięcznym mieście, jakim jest Kraków rocznie pada jedynie 1,5 tysiąca pytań, to nie jest to fantastyczny wynik – mówi prawnik Watchdog Polska.

Filip Szatanik z Urzędu Miasta Krakowa tłumaczy jednak, że takie pytania to tylko jedna z form zdobywania przez obywateli informacji. – A poza tym mamy choćby bardzo dobrze funkcjonujący Biuletyn Informacji Publicznej i przejrzystą stronę internetową, na której jest większość istotnych informacji – mówi Szatanik.

W ubiegłym roku w krakowskim magistracie najwięcej wniosków wpłynęło do Wydziału Architektury oraz Biura Planowania Przestrzennego. Poruszane kwestie dotyczyły m.in. przeznaczenia działek.

– Nie mogę powiedzieć, żebyśmy byli zalewani problemami. Prawdopodobnie właśnie dlatego, że mamy dobrze rozwinięte inne formy komunikacji z obywatelami. Poza tym wiele informacji można szybko uzyskać, po prostu dzwoniąc do urzędu – tłumaczy Filip Sza­tanik.

Na „zalew” pytań od obywateli nie narzekają inne małopolskie instytucje publiczne – m.in. urzędy miejskie w Tarnowie, Nowym Sączu, Nowym Targu, Brzesku i Bochni czy Urząd Wojewódzki w Krakowie. – Bez problemu radzimy sobie z odpowiadaniem na pytania – zapewniali nas urzędnicy.

ODPOWIADAĆ NIE TRZEBA

CBA może zachować dla siebie informacje o śledzeniu w internecie, bo to informacja niejawna, a nie publiczna. Tak orzekł wczoraj Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie, oddalając skargę Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

W 2013. r fundacja złożyła do CBA wniosek o udostępnienie informacji, czy ma techniczne możliwości śledzenia połączeń telefonicznych oraz komunikacji w internecie za pomocą słów kluczowych. Według niej to informacje publiczne. CBA nie odpowiedziało, zasłaniając się właśnie ustawą o ochronie informacji niejawnych. Taką interpretację potwierdził wczoraj sąd.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski