Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wyszliśmy z dużego kryzysu

Rozmawiał Paweł Gzyl
Asia z kolegami lubi rozdrapywać rany – Bisquit
Asia z kolegami lubi rozdrapywać rany – Bisquit Fot. Archiwum zespołu
Rozmowa z Asią Chacińską , wokalistką grupy Bisquit o jej nowym albumie „Lilly”

- Bisquit zawsze kojarzył mi się z Kayaxem, bo poprzednie dwie jego płyty wydała właśnie ta wytwórnia. Co spowodowało Wasze rozstanie?

- Nie ukrywam, że mieliśmy duży kryzys w zespole, który mógł doprowadzić do zakończenia jego działalności. Bardzo trudno było mnie i drugiemu filarowi grupy, „Serkowi”, dojść do kompozycyjnego i tekstowego kompromisu. Potrzebowaliśmy po prostu więcej czasu na porozumienie. Ponieważ nie byliśmy gotowi do nagrań, nie chcieliśmy jednak utrzymywać Kayaxu w niepewności, więc rozwiązaliśmy kontrakt.

- Nowa płyta ukazuje się więc nakładem Twojego własnego wydawnictwa – Muzyka Powiśle.

- Pomysł na jego uruchomienie pojawił się, kiedy postanowiłam wydać cykl składanek „Apetit”, będących podróżą muzyczno-kulinarną po kilku krajach Europy. Dzięki temu przedsięwzięciu połączyłam swoje marzenie o byciu autorką kompilacji z pasją do gotowania. Przy okazji nauczyłam się poruszać w świecie wydawniczym – i mogłam zająć się Bisquitem. „Serek” okazał się jednak pomocny i wszystko zrobiliśmy razem.

- Jak udało Wam się osiągnąć kompromis artystyczny, którego efektem jest nowa płyta?

- (śmiech). Nie wiem, chyba nie możemy bez siebie żyć. Nam się dobrze razem komponuje. W pewnym momencie niepotrzebnie tylko ze sobą walczyliśmy. Odrzucaliśmy bowiem te najbardziej typowe dla nas dźwięki i na siłę szukaliśmy czegoś zupełnie innego. I tutaj rozeszły się nasze wyobrażenia. Zaczęliśmy więc pracować nad płytą z coverami, ale i tutaj też stwierdziliśmy po pewnym czasie, że to nie jest to. Wróciliśmy wtedy do własnych kompozycji. Odpuściliśmy wybujałe założenia – i to dopiero podziałało.

- Płytę promuje Wasz cover piosenki grupy 2+1 – „Wielki mały człowiek”. To pozostałość po tym wcześniejszym projekcie?

- Tak. Zespół 2+1 kojarzy mi się z muzyką, która jest komercyjna, ale ma swoje ciekawe brzmienie. Do tego prywatna historia związku wokalistki z jednym z muzyków jest bardzo poruszająca. Elżbieta Dmoch nadal mieszka w Warszawie i zdarzało mi się ją widywać gdzieś na Saskiej Kępie, kiedy przemykała się między kamienicami. Słyszałam też tak wiele opowieści o niej, z czasów, kiedy była gwiazdą, że zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. To, co teraz się z nią dzieje jest w tym kontekście wyjątkowo smutne. Dlatego sięgnęliśmy po utwór „Mały wielki człowiek” i napisałam o niej piosenkę tytułową – „Lilly”.

- Wspomniałaś, że chcieliście stworzyć coś nowego – i do pewnego stopnia tak się stało: bo na płycie jest więcej gatunków i brzmień niż na poprzednich krążkach Bisquit.

- To paradoksalnie udało się uzyskać po tym, jak... odpuściliśmy sobie wszystkie założenia. Może gdybyśmy mniej dyskutowali, a więcej robili, wyszłoby to w naturalny sposób. Dopiero jednak „Mały wielki człowiek” podsunął nam pomysł na brzmienie z przełomu lat 70. i 80. Czyli nie takie gładkie, trochę chropowate, jak miał choćby też Breakout. Dlatego potem staraliśmy się, aby ta surowość była słyszalna w każdym utworze. Dużo nam dała długa przerwa w nagrywaniu. Dzięki temu „Lily” jest bardziej dojrzała...

- ... i bardziej przebojowa, bo są na niej porywające melodie...

- ... dzięki którym świetnie się je gra na koncertach. Co prawda niewiele ich było jeszcze z nowym materiałem. Ale już jest to zauważalna. Dlatego wszystkie najbliższe występy będą tylko z premierowymi utworami. Chcemy dać im szansę pokazać się na żywo.

- Podobno nagrywaliście te piosenki w starym młynie w Lubrzy. Takie odcięcie się od Warszawy sprzyjało pracy?

- Bardzo! Pierwsze podejście odbyło się u naszej znajomej pod Krakowem. Przywieźliśmy wszystkie instrumenty i zainstalowaliśmy się w jej salonie. To jednak nie był jeszcze ten czas. Ale zrozumieliśmy, że metoda jest odpowiednia. Dlatego wybraliśmy się do studia w Lubrzy, gdzie są fantastyczne warunki. Wszystkim nam dobrze zrobiło takie docięcie się od świata zewnętrznego, bo mogliśmy się bez problemy skupić na graniu.

- Ciekawy koloryt wprowadzili na płytę goście – Ragaboy z digirubą czy Sandra Koplikowska z harfą.

- Jest jeszcze sekcja dęta. Nie można było sobie wyobrazić wspanialszego wsparcia. Udział gości w sesji wynikał z poszczególnych kompozycji. Choćby piosenka „Znikam”, w której Ragaboy podkreślił jej etniczny charakter. Sami też sięgnęliśmy po inne instrumenty. Szczególnie „Serek” – w utworze „Wojna” gra na gitarze... smyczkiem. Dlatego taka barwna jest ta płyta.

- Pod względem tekstowym nagrania z płyty układają się w gorzką opowieść o zakończonym związku. To podsumowanie Twoich osobistych przeżyć?

- Oczywiście. Pisanie tekstów zawsze jest rozrywaniem moich ran. Nadałam im jednak bardziej uniwersalny charakter. Nie wszystkie piosenki dotyczą też spraw damsko-męskich. Choćby „Powiśle” czy „Piękne nic”. Starałam się opisać w nich jednak sytuacje, które pasowałyby do ogólnego wątku płyty.

- Niedawno Bartek Chaciński przyznał się na swoim blogu, że jesteście rodzeństwem. To była wielka niespodzianka dla wszystkich!

- Do tej pory uważałam, że takie szafowanie życiem prywatnym jest niepotrzebne w branży muzycznej. Ale przyszedł moment, że Bartek postanowił dokonać swego rodzaju rodzinnego „coming outu”. Aż się popłakałam, kiedy przeczytałam ten wpis. Powiedziałam mu wtedy: „To znaczy, że nagrałam niezłą płytę?”. Dla mnie to ogromna satysfakcja.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski