Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ocaleni z rzezi nie zapomnieli w Nowym Sączu o Wołyniu

PAWEŁ SZELIGA
Józef Unold (z lewej) z Oktawianem Dudą przed resztkami bramy na polski cmentarz w Szumsku na Ukrainie FOT. ARCHWUM RODZINY UNOLDÓW
Józef Unold (z lewej) z Oktawianem Dudą przed resztkami bramy na polski cmentarz w Szumsku na Ukrainie FOT. ARCHWUM RODZINY UNOLDÓW
Trzy pociski z karabinu, wystrzelone przez ukraińskiego nacjonalistę do śpiącego Juliana Unolda, zabrały ojca trzem małym chłopcom. Najstarszy, 10-letni Kazik krzyknął: - Tatusiu! Gdy podbiegł do łóżka, mężczyzna już nie żył.

Józef Unold (z lewej) z Oktawianem Dudą przed resztkami bramy na polski cmentarz w Szumsku na Ukrainie FOT. ARCHWUM RODZINY UNOLDÓW

WSPOMNIENIA. Umykali pieszo i w bydlęcych wagonach, niektórzy nawet pod eskortą Niemców

Był 1943 r. Julian Unold w Chodakach (powiat Ostrów na wschodnim Wołyniu) prowadził gospodarstwo. Miał 30 ha ziemi, na której uprawiał tytoń i arbuzy. Jego żona, Helena z domu Ogorzałek, była sądeczanką po studium nauczycielskim. Pojechała na Kresy za pracą i tam poznała Juliana. Polacy żyli wówczas w zgodzie z Ukraińcami, Żydami i Ormianami. Helena uczyła w szkole dzieci, nie zważając na narodowość.

- Mama nigdy nam nie opowiadała, jak zamordowano tatę - mówi Józef Unold, emerytowany nauczyciel sądeckich szkół, założyciel zespołu "Dunajcowe Dzieci". - Nie wracał do tego też mój brat Kazik. Ja znam tę historię z opowieści kuzynki.

Miał półtora miesiąca, gdy stracił ojca. Trzy dni później Ukraińcy zarąbali siekierami wuja. Zanim zginął, oprawcy strasznie go okaleczyli. Obu mężczyzn pochowano na cmentarzu w Szumsku. Kilka dni temu Józef pojechał tam z Oktawianem Dudą, którego rodzina pochodzi z Krzemieńca na Ukrainie. Dziś obaj mieszkają w Nowym Sączu.

- Musieliśmy wyrywać trawę, żeby dostać się na zapuszczony cmentarz - opowiada Józef Unold. - Nie było gdzie zapalić znicza, ponieważ na mogile moich bliskich miejscowi Ukraińcy postawili garaż.

Sam przeżył, gdyż przed zbliżającą się rzezią ostrzegł Unoldów pracujący w ich gospodarstwie koniuszy Rejentiuk. Banderowcy najpierw zabijali tam mężczyzn, a po kilku dniach wracali, żeby zamordować resztę rodziny. Przerażona Helena przekupiła kolejarzy, którzy zapakowali jej bliskich do bydlęcego wagonu pociągu jadącego do Generalnej Guberni. Kiedy odjeżdżał na zachód, niewielką rzeczką Wilią płynęły ciała polskich dzieci, powiązanych kolczastym drutem.

- Uciekaliśmy przed ukraińskim nożem pod niemieckiego buta - zauważa Józef Unold. - Ale przeżyliśmy.

Końcem 1943 r. uciekała przed rzezią do Guberni także rodzina Dudów. Pociąg eskortowali Niemcy, obawiający się napadów ukraińskich band. Zimą tego roku przedzierała się spod Krzemieńca 101-letnia dziś Franciszka Kwiatkowska. Jej mąż, oficer wojska polskiego, zginął zamordowany przez NKWD w Charkowie. Ona, tuląc do piersi 3-letniego synka Januszka, szła na zachód. Pod płaszczem ściskała słoninę, którą chciała przekupić niemieckiego strażnika na granicy. - Zachowaj ją dla siebie i dziecka - powiedział Niemiec i pogłaskał Januszka po policzku.

- Ten żołnierz eskortował nas aż do pociągu - wspomina Franciszka Kwiatkowska, obecnie pensjonariuszka Domu Pomocy Społecznej w Nowym Sączu.

Z wołyńskiej rzezi uszedł również sądeczanin Janusz Korpak z Horochowa pod Łuckiem. Gdy w 1943 r. dotarła tam nacjonalistyczna gorączka, miał 15 lat. Mieszkał z rodzicami na osiedlu dla pracowników administracji. Nocą ich kamienica zamieniała się w twierdzę. Okna zabezpieczono metalowymi siatkami, mającymi zapobiec wrzuceniu granatów, drzwi obito blachą. Na strychu całą dobę dyżurowali żonierze Armii Krajowej. Mieli karabiny i granaty, Niemcy tolerowali ich, choć wiedzieli, że są uzbrojeni.
- Na noc schodzili się do nas mieszkańcy pobliskich domów - wspomina Janusz Korpak. - Na podłogach, w piwnicy, na strychu spało 60 osób.

Ukraińcy spalili okoliczne wsie, ale nie zaatakowali Polaków w Horochowie, ponieważ w mieście był silny garnizon niemiecki. Dbał wprawdzie tylko o swoich ludzi i ważne obiekty, ale uzbrojeni po zęby żołnierze długo odstraszali banderowców. Gdy jednak w lipcu 1943 r. pół nocy szturmowali niemiecki magazyn, Polacy postanowili opuścić miasteczko i uciec na zachód.

- Wokół płonęły wsie, mordowano Polaków, więc nie było sensu dłużej tkwić na Wołyniu - opowiada Korpak. - Życie było cenniejsze od sentymentów do rodzinnych stron.

Masowe mordy Polaków zaczęły się w lutym 1943 r. na Wołyniu. Kulminacja nastąpiła 11 lipca, gdy oddziały Ukraińskiej Powstańczej Armii, powołanej przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów Stepana Bandery, zaatakowały ok. 100 wsi. Według polskich historyków, do lutego 1944 r. UPA wspierana przez chłopstwo w bestialski sposób zamordowała ok. 70 tys. osób, w tym kobiety i dzieci. 25 tys. zginęło w Małopolsce Wsch. W odwecie polska partyzantka zabiła ok. 15 tys. Ukraińców.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Ocaleni z rzezi nie zapomnieli w Nowym Sączu o Wołyniu - Dziennik Polski

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski