Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ekspresem przez życie towarzyskie (2)

Redakcja
Pojęcie domu otwartego zaczęło zmieniać zakres znaczeniowy już w XIX wieku; od salonu po scenę komediową. Ale wciąż było...

Jolanta Antecka: O PANIACH, PANACH I MIEJSCACH

Po latach szaleństw (mieliśmy je prawie wszyscy – każdy na miarę potrzeb) dorośliśmy, obrośliśmy w rodzinę i przedmioty. Zamieszkaliśmy za drzwiami strzeżonymi przez domofony. Coraz bardziej lubimy bywać w domu i mamy coraz mniej czasu. Czy jeszcze istnieje coś takiego jak dom otwarty? Czy ktoś jeszcze ma na to głowę i czas?

A i owszem. Przecież wielu pamięta, świeżą jeszcze pamięcią, Anię Feinerową...

Ania prowadziła, w swoim domu przy ul. Dolnych Młynów galerię sztuki. To była jedyna galeria, która w ciągu blisko 10 lat nie sprzedała ani jednego obrazu, ale odbywały się tam wyjątkowe, jedyne takie wernisaże. Śpiewało pół Opery Krakowskiej, niekiedy zapraszając do tańca, toczyły się długie rozmowy wszystkich ze wszystkimi.

Pomiędzy wernisażami Ania i jej mąż (Jerzy Feiner malarz i architekt) radzi widzieli gości u siebie, na III piętrze. Goście bywali zapraszani – i tacy, którzy skrzykiwali się nagle. Byli goście na pokoje – i goście wysiadujący krzesła w kuchni, i wyjadający zawartość lodówki.

A spotykało się u Feine-rów parę światów: muzycy (Ania była szaloną melomanką), architektoniczny krąg Jerzego, malarski obojga, także pisarze, ludzie teatru i inni – pod warunkiem że ciekawi. Rzadziej tłumnie, częściej kameralnie. Zawsze przy winie; do innych trunków Ania nie miała serca. Kiedyś ktoś przyniósł jej wspaniałą ukraińską gorzałę z papryką. Ania podała mi ją w szklance, wymieszaną z sokami, rozprowadzoną wodą mineralną, wyjątkowe paskudztwo. – Inaczej to się nie da pić, takie mocne... – tłumaczyła Ania.

– To niemożliwe... Przecież oni razem mają ze 150 lat – jęknął z niebotycznym zachwytem młody człowiek obserwujący, jak Ania i Jerzy z zapalem i z gracją tańczą walca na balu plastyków. Pomylił się o parę lat.

Jerzy zmarł w Kalifornii, po ciężkiej operacji i beznadziejnej rehabilitacji. Ania przeżyła go o niespełna 2 lata. Odeszła cicho, prawie bezszelestnie. Jak motyl. Wystawy, arie, kolędy i długie rozmowy przy Dolnych Młynów odeszły w głąb pamięci.

Inny, cudny dom otwarty z widokiem na plac Wszystkich Świętych przeniósł się do Włoch. Niedawno, kilka miesięcy temu. Włoski rzeźbiarz, Enrico Muscetra i jego polska żona Anna lubili gości wieczorem. Dni Enrico spędzał w pracowni, przy Kindze, Julii i innych rzeźbionych kobietach z legendy, i literatury. Co do spotkań w domu Muscetrów – był tam żywy atlas świata i raj dla poliglotów. I makarony przeróżne, z czarodziejskimi sosami warzonymi czasem przez Enrika, czasem przez Anię. Wyjechali do Włoch po kolejnym "urealnieniu” czynszu. Zostało parę rzeźb, Enrika, ale nie w Krakowie...

Jest jeszcze parę domów otwartych, ale adresów nie podam. Ci, co mają znać, przecież znają...

e-mail: [email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski