Jolanta Antecka: O PANIACH, PANACH I MIEJSCACH
Prof. Leszek Wajda, arcymistrz sztuki wystawiennictwa, brat reżysera Andrzeja, wyznał kiedyś: – Nie bywamy, nie przyjmujemy gości, kawiarnie stały się przystankami młodzieży szkolnej. Gdzie mają spotykać się ludzie pełnoletni? Dobrze, że pozostały jeszcze wernisaże... Ta, wygłoszona we wczesnych latach 90. , diagnoza zachowała moc i aktualność. Cokolwiek by powiedzieć o naszych intrygujących czasach, kwitnącego życia towarzyskiego przypisać im się nie da.
Gdy moje pokolenie (pancernych motyli – jak ślicznie określiła Agnieszka Osiecka) wystartowało w dorosłość, pierwszym samodzielnym podejmowaniem gości "na swoim” była parapetówka. Na to trzeba było poczekać kilka lub – częściej – kilkanaście lat. W tym długim międzyczasie bywało się u rówieśników, którzy jakimś sposobem załapali się wcześniej na jakiś dach nad głową, albo trochę (lub nie trochę) starszych – jeśli do takiej konfidencji dopuścili. No a później było już normalnie.
W latach siedemdziesiątych żyli jeszcze w Krakowie ludzie, którzy nie dziwili się niczemu i nie- zapowiedziany najazd o północy albo później przyjmowali z godnością. Przepraszali, że są w szlafroku i papuciach – i czynili honory domu. Było też parę cudownych żon plastyków, dziennikarzy i innych obwiesiów. Nie dziwiły się, gdy za późno powracającym mężem wkraczali przyjaciele radośni jak szczypiorek na wiosnę. Wyjątkową cierpliwość i klasę posiadały dwie panie, Bogna Kruczkowa, żona znanego rzeźbiarza i wagabundy Mariana oraz Jola Domalewska, żona naszego kolegi redakcyjnego. Co robiliśmy? Rozmawialiśmy. Godzinami, nie spiesząc się z wyjściem – żeby gospodarzom nie sprawić przykrości. Polak tak już jest skonstruowany: nawet z proszonego obiadu wychodzi po północy.
U Hani i Kazia Lassa-ków, na nowohuckich Mistrzejowicach odbywały się posiady gromadzące krakowskich Podhalan. Mówiło się (najczęściej) gwarą, śpiewało, a jak przyszedł Staszek M. ze skrzypcami, to i grało. Do dziś nie rozumiem, jak to się działo, że sąsiedzi nie tłukli w ściany.
Bujny rozwój zycia towarzyskiego w latach 80. powinien stać się tematem paru doktoratów. Były kartki na wszystko oprócz gniewu i dowcipu (od jednego do drugiego jest bliżej niż się wydaje), puste półki w sklepach, a długie nocne rodaków rozmowy ciągnęły się przy cienkiej herbacie i chudym serze aż do godzin nadrannych. Za oknem spacerowało ZOMO, a my, jak głupi, gadaliśmy do upadu o wszystkim: literaturze, sztuce, wymienialiśmy się drugim obiegiem i cudownymi dowcipami jakie rodzą się u nas tylko w trudnych czasach. Bardzo chcieliśmy być. A potem historia zrobiła kolejny zwrot. O tym za tydzień.
e-mail: [email protected]
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?