Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Brzostek mój dom

Przemysław Franczak
Przemysław Franczak
Od lewej: prof. Jonathan Webber, Michael Schudrich, naczelny rabin Polski, burmistrz Leszek Bieniek i ksiądz dr Jan Cebulak Fot. Anna Porębska
Od lewej: prof. Jonathan Webber, Michael Schudrich, naczelny rabin Polski, burmistrz Leszek Bieniek i ksiądz dr Jan Cebulak Fot. Anna Porębska
Pewnego dnia do Brzostku przyjechał profesor z Anglii. Chciał tylko zwiedzić miasteczko swoich przodków, a wydeptał ścieżkę przez manowce polsko-żydowskiej historii. I cały czas ją poszerza.

Od lewej: prof. Jonathan Webber, Michael Schudrich, naczelny rabin Polski, burmistrz Leszek Bieniek i ksiądz dr Jan Cebulak Fot. Anna Porębska

W Brzostku żyło przed wojną pół tysiąca Żydów. Zagładę przetrwało niespełna dziesięć osób. Miejsce i historia, jakich wiele? Tylko pozornie.

Dziś nad grobami ofiar modlą się tu wspólnie rabini i katoliccy księża, w odtworzenie żydowskiego cmentarza zostały zaangażowane lokalne władze, parafia i mieszkańcy, w miejscowym gimnazjum prowadzone są warsztaty kultury żydowskiej, a na rozmaite uroczystości przyjeżdżają tu z całego świata potomkowie brzosteckich Żydów. Za tym niezwykłym projektem kryje się jedna osoba - prof. Jonathan Webber, antropolog, kiedyś wykładowca w Oksfordzie i Birmingham, obecnie pracujący na UJ.

Polska z czarno-białych zdjęć

Dawno temu mały Jonathan zapytał swojego ojca, skąd pochodzi ich rodzina. "Bdżostek" - odpowiedział tata, ale sam nawet nie wiedział, jak to się pisze. Na mapie szukali nazwy "Bjostek". "Dziadek mówił, że to gdzieś koło Wiednia" - przypomniał sobie ojciec, więc poszukiwania spełzły na niczym.

- Polskie nazwy uleciały z pamięci. Nikt o historii Żydów w Polsce nie mówił, nikt jej nie uczył - tłumaczy profesor.

- Polska to był dla mnie kraj z czarno-białych fotografii - dodaje jego żona Connie, dobry duch, doradca i współorganizator całego przedsięwzięcia, również mająca dalekie polskie korzenie. - Pamiętam swoje zaskoczenie, gdy Jonathan wrócił stąd z kolorowymi zdjęciami. Nigdy nie wyobrażałam sobie Polski w kolorach, Polska była krajem przeszłym. Nie było niczego, co mogłoby nas z nim wiązać: ani krewnych, ani kartek pocztowych, ani grobów. Polska była dla nas schowana za żelazną kurtyną.

Do Polski Webber przyjeżdżał regularnie przez 25 lat, ostatnio nawet przenieśli się z Connie na stałe do Krakowa. Współtworzył m.in. Międzynarodową Radę Oświęcimską, Centrum Studiów Żydowskich i Muzeum Żydowskie Galicja. W tym czasie dużo zrobił dla dialogu polsko-żydowskiego, dostał nawet za to Złoty Krzyż Zasługi. Prowadził tu wiele projektów badawczych, ale Brzostek nie jest jednym z nich, jest jedyny w swoim rodzaju. Może dlatego, że odnajdywanie Brzostka było też trochę odnajdywaniem siebie. Również na mapie.

- Gdy ustaliłem wreszcie, jak się pisze "Brzostek", dalej poszło już z górki - śmieje się.

Brzostek, miasto w powiecie dębickim, znane z wyrobu świec. 2700 mieszkańców, duży zakład produkcyjny. Gmina dość bogata, zadbana. Prof. Webber po raz pierwszy postawił nogę w miejscu, z którego 130 lat temu wyemigrowali do Anglii jego pradziadkowie, na początku lat 90. Z czystej ciekawości, bo wtedy jeszcze nie miał wobec tego miejsca żadnych planów. Obszedł rynek, porozglądał się. Odnalazł budynek synagogi, którą przebudowano i urządzono w niej, dziś już nieczynną, szkołę. Prowadziła do niej - i nadal prowadzi - ulica Żydowska, wówczas jeden z niewielu znaków przeszłości. Żydowski cmentarz zniknął z powierzchni ziemi. Nie ostał się ani jeden nagrobek, ani kawałek płotu. Na części kirkutu wyrósł za to brzydki, niebiesko-szary budynek. Sprzedają tu meble i części zamienne do ciągników. Obok jest stacja benzynowa, po drugiej stronie ulicy parkują TIR-y.
- Jak robili fundamenty, to wykopywali kości - przypominają sobie dziś mieszkańcy.

Brzostek zwyczajnie zapomniał o swojej historii.

- To, co stało się z tym cmentarzem, było materialnym symbolem tego, co zostało w ludzkich głowach, czyli właściwie nic - przyznaje Adam Bartosz, etnograf z Muzeum Okręgowego w Tarnowie, bez którego pomocy projekt prof. Webbera nie miałby takiego rozmachu.

W 2007 roku obaj spotkali się w Brzostku z burmistrzem Leszkiem Bieńkiem. Zaczęli rozmawiać o odtworzeniu cmentarza.

- Na początku mieliśmy pewne obawy ze względu na pewne stereotypy naszego rozumowania - nie kryje burmistrz.

- Jakie stereotypy? Że Żydzi będą chcieli odzyskiwać ziemię?

- No tak, tak, ale klasa profesora Webbera sprawiła, że nasza współpraca od początku układała się bardzo dobrze.

Profesor Webber już na wejściu zastrzegł: nie chcę wam nic zabrać, chcę wam coś dać. - Najpierw chciałem domknąć historię brzosteckich Żydów, potem okazało się, że otwieramy ją na nowo. Chodziło nam przede wszystkim o pokazanie dobrej woli: nie chcemy robić problemu, tylko chcemy zrobić to, co należy, co jest dobre i właściwe. Bez pretensji, agresji i negatywnych uczuć - tłumaczy.

Dwa lata później odbyła się ceremonia rekonsekracji cmentarza, a przynajmniej tej części, którą udało się odtworzyć. Na pustym polu stanęło kilkadziesiąt macew. Kiedyś je rozkradziono, teraz wróciły na swoje miejsce.

- Kiedy zaczęliśmy działać, ksiądz ogłosił z ambony, że jest taka inicjatywa, a burmistrz zainteresował ludzi. Pamięć się otworzyła, ludzie zaczęli mówić. Dzięki temu znaleziono w sumie 70 nagrobków, a to jeszcze nie koniec - opowiada Bartosz.

Macewy wracały w różny sposób. Czasem przynosili je mieszkańcy, czasem znajdowano je przez przypadek, czasem pojawiała się anonimowa informacja.

- Zadzwonił do mnie kiedyś człowiek, że jakieś żydowskie kamienie leżą na drodze - relacjonuje Bartosz. - Pytam: skąd się tam wzięły i słyszę odpowiedź: no, leżą. Pewnie je skądś wyciągnął - najczęściej traktowano je jako budulec - a że czuł się niezręcznie, to położył je na drodze.

Z kolei jeden z mieszkańców pobliskiej Woli Brzosteckiej zgłosił, że na podwórku ma siedem nagrobków zakopanych - podczas wojny albo tuż po niej - jeszcze przez jego teścia. Dlaczego? Nikt nie wie.

Wywrotkę ziemi, żeby zasypać po nich dziurę, kupił burmistrz.

Na ceremonię przyszło wielu mieszkańców. Wysłuchali kadiszu i psalmów. Modlących się razem rabinów i księży widzieli po raz pierwszy w życiu.

- Nie ma się czemu dziwić, za zmarłych modlić się zawsze trzeba. To taki nasz ekumenizm realizowany oddolnie, bo u góry jest z tym gorzej - uśmiecha się znacząco ksiądz dr Jan Cebulak z brzosteckiego dziekanatu.

Przy okazji tej ceremonii w ścianę budynku Urzędu Miasta wmurowano tablicę upamiętniającą tutejszą społeczność żydowską, a w miejscowym gimnazjum profesor wręczył najlepszemu uczniowi pierwsze stypendium w wysokości 5 tysięcy złotych, zwane w mieście "nagrodą Webberów". - Wyjątkowość tego, co dzieje się w Brzostku, polega na duchu współpracy, na tym, że ten projekt nie kończy się na cmentarzu, tylko trwa, coś daje. Zaangażowani są wszyscy: władze, szkoła, ksiądz - wyjaśnia Connie.
Adam Bartosz przyznaje, że taka inicjatywa to rzecz w zasadzie niespotykana. - Nie do przecenienia jest jej edukacyjny wymiar. Bo projekty takie jak sam cmentarz się realizuje. To znak naszych czasów, wiele dla tej sprawy zrobił Jan Paweł II, ale i skandalizujące książki Grossa. Ludzie zaczynają mieć świadomość problemu. I pewnej wspólnoty historyczno-religijnej.

Kto ocalił jedno życie...

- Po wojnie to u nas o Żydach prawie w ogóle się nie mówiło, ale jak ten profesor się pojawił, jak te uroczystości się zaczęły, to wspomnienia wróciły - opowiada Zofia Nawracaj, mieszkanka Brzostku. Podczas wojny na strychu stodoły jej babci ukrywały się dwie Żydówki, które uciekły z niemieckiego transportu. - Pamiętam je do dziś, choć może pięć latek wtedy miałam. Dwie piękne Żydóweczki. Chodziłam tam, kukałam, ale babcia bardzo się wtedy złościła. Mieliśmy z bratem zakaz patrzenia w górę. On miał im tylko nosić jedzenie, zostawiać i od razu wychodzić. Dwa lata tak się ukrywały. Po wojnie jedna z nich, Regina Reus, skontaktowała się z babcią. Wyjechała do Australii, zdjęcia nawet przysłała, ale jak babcia umarła, to kontakt się urwał. Wcześniej wszystko na babcię przepisała, dom i ziemię oddała za darmo, a ziemi to jej rodzina miała sporo.

Trzy tygodnie temu, podczas uroczystości upamiętniających 70. rocznicę zagłady brzosteckich Żydów, na grobie jej babci, Marii Jałowiec, w obecności Michaela Schudricha, naczelnego rabina Polski, Jean Dunn, ambasador Australii i potomków brzosteckich Żydów z najodleglejszych zakątków świata odsłonięto nową płytę nagrobną ufundowaną przez dzieci Reginy Reus. Wyryto na niej słynne zdanie z Talmudu: "Ktokolwiek ocalił jedno życie, to jakby ocalił cały świat".

Koniec pewnego świata

Historia lokalnej społeczności żydowskiej skończyła się 12 sierpnia 1942 roku. 260 osób zostało załadowanych na ciężarówki i wywiezionych do lasu w Podzamczu koło Kołaczyc. Kazano im się rozebrać. Nadzy podchodzili nad skraj wykopanego wcześniej grobu. Ustawiani w rzędach po dziesięć osób padali twarzą naprzód, ginąc od strzału w tył głowy. Mężczyźni, kobiety i dzieci. Grób zasypano i posadzono na nim drzewa, by nie został po nim żaden ślad. Po wojnie w tym miejscu ktoś położył kamienną płytę z hebrajskimi napisami, ale długo mało kto miał pojęcie o jej istnieniu. - Wiedzieliśmy, że gdzieś tu jest masowy grób, ale dopiero Jonathan uświadomił mi, że na Podzamczu została zamordowana część brzosteckich Żydów - przypomina Adam Bartosz. - Zaczęliśmy szukać, pytać. Ktoś w końcu przyznał, że gdzieś tutaj jest taki nagrobek z dziwnymi inskrypcjami. Udało się go znaleźć, płyta była mocno zarośnięta. Kto ją tu postawił i kiedy, nie wiemy.

Dziś tamten kamień jest częścią nowego pomnika wzniesionego dzięki inicjatywie Webberów. Trzy tygodnie temu po raz pierwszy zmówiono nad nim kadisz. Te imiona ofiar, które udało się ustalić, niosły się po lesie przejmującym echem.
Mark Schonwetter z New Jersey, jeden z ocalonych brzosteckich Żydów, mógł po raz pierwszy pomodlić się na grobie ojca, ostatniego przewodniczącego tutejszej gminy żydowskiej.

- Podczas wojny razem z mamą i siostrą ukrywaliśmy się przez trzy lata. Latem siedzieliśmy w lasach, zimą mama szukała kryjówki. W sumie pomogło nam kilka rodzin - wspomina Mark. - Ojca zabrali w sierpniu 1942. Przypadkiem dowiedzieliśmy się, co się z nim stało. Jeden człowiek, który przed wojną u nas pracował, potem nam trochę pomagał. Wiedział, gdzie się ukrywamy i przynosił nam czasem kawałek chleba, jakąś marmoladę. Pewnego razu przyszedł i mama zobaczyła, że ma na nogach cholewy, w których chodził mój tatuś. Pyta go: "Skąd ty masz te cholewy?". "Och, proszę pani, nie chcę o tym mówić". "Powiedz". I opowiedział, jak w tym lesie Niemcy zabili ponad 200 osób, a potem wzięli Polaków, żeby zakopali ten grób. Powiedzieli im, że mogą sobie zabrać, co chcą i on wziął buty ojca.

Ocalić od zapomnienia

Webber nie zna imion ani nazwisk swoich dalszych krewnych, którzy mogą leżeć na brzosteckim cmentarzu albo w masowym grobie. Jego przodkowie wyjechali stąd w XIX wieku, a mimo to od lat inwestuje w Brzostek swój czas i pieniądze i namówił na to samo całą swoją rodzinę. To dzięki niemu, Connie i jego siostrze Rosemary, która jako pierwsza zaczęła szukać potomków brzosteckich Żydów, ci ludzie w ogóle mieli okazję się spotkać.

- Dlaczego to robię? - zamyśla się profesor. - Po pierwsze, Żydzi muszą przyznać się do swojej historii, zadbać o miejsca pochówku swoich przodków. A w miejscu, gdzie urodził się mój dziadek, nikt nie dbał o żydowski cmentarz. Po drugie, cóż... Siedziałem na uniwersytecie i opowiadałem ludziom o dziedzictwie i Holokauście dziesiątki, setki, tysiące mil od miejsc, w których to wszystko się wydarzyło. Chciałem dla odmiany zrobić coś prawdziwego, a nie tylko bawić się w oderwany od rzeczywistości akademizm. Skoro mówię tyle o upamiętnianiu żydowskiej przeszłości w Polsce, to sam powinienem ją upamiętniać. Utrwalić ślad po żydowskiej społeczności, jakiejś konkretnej żydowskiej społeczności. No i mój wybór padł na Brzostek. Tu są moje korzenie, przynajmniej ze strony ojca. W pewnym momencie zrozumiałem, że to dla mnie miejsce najbliższe temu, które mógłbym nazwać domem.

Mamo, jesteś TU?

Relacja RUTH WACHNER PAGIRSKy, rocznik 1926, jednej z ocalonych z Brzostku:

Na rynku ustawiono rzędy ławek, nikt nie wiedział, po co. Później Niemcy sprowadzili tu wszystkich Żydów. Mężczyzn usadzono na ławkach, kobietom dano do ręki nożyce i kazano ściąć ich mężom i ojcom brody i pejsy. Pamiętam twarz mojego dziadka wpatrzonego w moją babcię. Babcia nie chciała tego zrobić. Stałam z moją matką może dwadzieścia kroków od nich. Matka podbiegła do babki i powiedziała: "Mamo, daj, ja to zrobię". Babcia odpowiedziała stanowczo: "Nie! " Podszedł do niej esesman i krzyknął: "Dalej, żydowska kurwo, macht das schnell, zrób to szybko". Babcia spojrzała na dziadka i wciąż trzymając go za ręce, powoli odwróciła się w stronę tego esesmana i napluła mu w twarz. Pamiętam moją matkę, ściskającą moją dłoń. Wszyscy byli w szoku, esesman też. Potem wyjął pistolet i najpierw strzelił do dziadka, prosto w głowę, a później do babci. W głowę i tułów. Na moment zapadła cisza, a potem wszyscy zaczęli wrzeszczeć i uciekać, Polacy też, a Niemcy odsłonili pakę ciężarówki, na której stał karabin maszynowy i zaczęli strzelać. Matka krzyczała: "Ruth, rette dich, ren! Biegnij Ruta! Ratuj się! Uciekaj Ruta, uciekaj!". Więc biegłam. Wciąż się oglądałam i wciąż słyszałam terkot karabinu. Upadałam i biegłam dalej. Dobiegłam do drogi, potknęłam się, wpadłam do rowu pełnego wody i błota i straciłam przytomność. Ocknęłam się, nim jeszcze zapadł zmrok, zewsząd dochodziły mnie jęki. Wyszeptałam: "Mamo, jesteś tu?". Ale, oczywiście, nie było odpowiedzi. Zaczęłam się podnosić i wtedy usłyszałam kroki. Te kroki ciężkich butów pamiętałam jeszcze z czasów, gdy mieszkaliśmy w Niemczech i naziści maszerowali pod naszym domem. Ten dźwięk długo jeszcze budził mnie w nocy. Położyłam się z powrotem w rowie i nasłuchiwałam, jak nadchodzą, coraz bliżej i bliżej. Gdy stali tuż nade mną, usłyszałam jak jeden mówi do drugiego: "Aaa, dieser hier lebt noch, ten tu jeszcze żyje". A później strzał. Wstrzymałam oddech, zanurzyłam się w błocie i sama nie wiem, kiedy znów zemdlałam. Musiałam tak leżeć dłuższy czas, bo gdy się znów ocknęłam, było już ciemno choć oko wykol. Nie mogłam się ruszyć. Próbowałam wołać: "Mutti, mamo, jesteś tu?" Ale nie było odpowiedzi. Ojciec uprzedzał, że jeżeli cokolwiek się stanie, jeżeli nas rozdzielą, mamy iść do pewnego człowieka. Wiedziałam, gdzie jest ten dom, ale do dziś nie wiem, jak się tam dostałam. Byłam mokra, ubłocona, trzęsłam się z zimna. Zapukałam do okna, żona tego chłopa otworzyła drzwi, zobaczyła mnie i krzyknęła: "Jezus Maria, dziecko, co ci się stało?! ,, Wpuściła mnie do domu, dorzuciła do pieca, zagrzała wodę, umyła mnie, napoiła gorącym mlekiem, położyła do łóżka i poszła spalić moje ubranie. Nie wiedziałam, że oprócz błota było całe umazane krwią. Gdy się obudziłam, było już jasno, pokój przecinały promienie słoneczne wpadające przez okno gdzieś wysoko nad moją głową. Leżałam bez ruchu i myślałam, że umarłam i trafiłam do nieba. Ale potem zobaczyłam, że mama śpi tuż obok.
Ruth przetrwała wojnę, udając polską robotnicę przymusową. Wywieziona do Niemiec, pracowała na farmie. Przez trzy lata udawała niemowę, żeby ukryć niemiecki akcent (urodziła się w Berlinie, do Brzostku przyjechała w 1936 r.). Z 302 członków jej rodziny Zagładę przeżyła tylko ona i jej kuzynka.

Przemysław Franczak

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski