Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chłopiec, który zbudził wampira (2)

Redakcja
Na nagraniach z wizji lokalnych widać jak z uśmiechem na ustach pokazuje każdy detal swych napadów na staruszki i dzieci. Znów mógł poczuć smak zbrodni. Karol Kot ze statystką podczas wizji lokalnej. Fot. archiwum
Na nagraniach z wizji lokalnych widać jak z uśmiechem na ustach pokazuje każdy detal swych napadów na staruszki i dzieci. Znów mógł poczuć smak zbrodni. Karol Kot ze statystką podczas wizji lokalnej. Fot. archiwum
W połowie lat sześćdziesiątych po ulicach Krakowa grasował wampir. Jego spragniony krwi oddech można było poczuć w każdym kościele, bramie czy klatce schodowej. Kiedy schwytano bestię, okazało się, że to gładko ogolony maturzysta z grzywką grzecznie zaczesaną na bok.

Na nagraniach z wizji lokalnych widać jak z uśmiechem na ustach pokazuje każdy detal swych napadów na staruszki i dzieci. Znów mógł poczuć smak zbrodni. Karol Kot ze statystką podczas wizji lokalnej. Fot. archiwum

Karol Kot został oskarżony o dokonanie dwóch morderstwa, 10 prób zabójstw - nożem i trucizną, oraz cztery próby podpalenia.

Na tle innych polskich wampirów, takich jak Zdzisław Marchwicki - 14 zabójstw i 6 usiłowań - czy Leszek Pękalski, który podczas procesu przyznawał się do ok. 50 zabójstw, krakowski morderca wypada blado, zbyt blado i nieudolnie jak na wampira.

Większość zbrodni Karola Kota, ku szczęściu niedoszłych ofiar, okazało się partactwem. Niedojrzały wampir okazał się tchórzem, który potrafił wbijać kły tylko w serca staruszek i niewinnych dzieci. Na swoją pierwszą krwawą wyprawę wyruszył 20 września 1964 roku.

Młody chłopiec

"Coś od rana chodziło za mną, gnało mnie, nakłaniało, aby kogoś ugodzić nożem" - mówił Karol Kot podczas rozmowy, jaką przeprowadził z nim prof. Bogusław Sygit, profesor nauk prawnych z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Bydgoszczy, autor książki "Kto zabija człowieka". [większość wypowiedzi Karola Kota pochodzi z tej samej rozmowy]. Pierwszy raz próbował zabić w klasztorze Sercanek przy ul. Garncarskiej w Krakowie. Ofiarą była modląca się staruszka. Niemym świadkiem krwawego napadu była postać Chrystusa Miłosiernego, która z ołtarzowego obrazu przyglądała się zbrodni, odsłaniając przy tym swoje cierpiące serce. Nie bacząc na świętość miejsca, Kot pochylił się nad staruszką. "Ciosem od dołu dźgnąłem ją silnie w plecy, mierząc na wysokości serca, tak aby cios był śmiertelny. Wyszedłem zaraz z kościoła. W jednej z bram otarłem bagnet palcem, a krew zlizałem".

Kobieta przeżyła atak. Trzy dni później nóż Karola Kota ugodził kolejną staruszkę. Tym razem w bramie przy ul. Skawińskiej. Uderzenie w plecy, aż po samą rękojeść nie okazało się śmiertelne. Kły 19-letniego wampira ominęły serce kobiety.

Tyle szczęścia nie miała kolejna ofiara. Niska, lekko zgarbiona Maria P. stała przed klasztorem Prezentek przy ul. św. Jana, czytając wywieszone klepsydry. Chwilę później weszła do klasztoru, a za nią uczeń trzymający w lewej ręce teczkę. Prawa ręka czekała na odpowiedni moment, aby po raz kolejny zadać nożem cios w plecy. Tym razem uderzenie okazało się śmiertelne. Kobietę znalazła siostra zakonna, której umierająca staruszka tuż przed utratą przytomności zdołała powiedzieć dwa słowa - "młody chłopiec".

Poprzednie ofiary również zeznały, że napastnik był młodym człowiekiem z tarczą szkolną na rękawie. Te informacje nie pomogły jednak w schwytaniu nożownika. Śledztwo zostało wkrótce umorzone.

Wampir atakuje dziecko

Trzy krwawe napady na staruszki - w tym jeden śmiertelny - nasyciły pragnienie krwi wampira. Dopiero dwa lata później pod Kopcem Kościuszki doszło do kolejnej zbrodni. Tym razem wampir zapragnął krwi dziecka.

Było zimowe przedpołudnie, 11-letni Leszek C. wracał ze ślizgawki ciągnąc za sobą sanki. Na swoje nieszczęście po drodze spotkał Karola Kota. "Zauważyłem wyłaniającego się z mgły chłopca... Zapytałem go o coś, odwróciłem głowę, chwyciłem go lewą ręką za szyję, a prawą zadawałem ciosy. Po szóstym ciosie poczułem, że leci mi z rąk". Pomimo tego oprawca zdołał zadać 11-latkowi jeszcze pięć ciosów.
Przebudzenie wampira nosiło znamiona koszmaru. Nie wystarczała mu już śmierć ofiary. Sycił się samym dokonywaniem zbrodni, niczym wygłodniała bestia, która po uśmierceniu jeszcze głębiej wbija swe kły.

W kwietniu 1966 roku wampir zaatakował kolejne dziecko. W jednej z kamienic na krakowskim Kazimierzu 7-letnia Małgosia P. schodziła klatką schodową do skrzynki na listy. Na jednym ze stopni siedział Karol Kot. Chwilę potem morderca wyciągnął nóż i zaczął zadawać ciosy. Pomimo licznych obrażeń dziewczynka przeżyła atak.

Dopiero po tym zdarzeniu śledczy zaczęli łączyć sprawy ataków na staruszki z napadami na dzieci. Jednak śledztwo nie przynosiło żadnych rezultatów. Nie było świadków zdarzenia ani motywu zbrodni.

Kobieta demaskuje wampira

Karol Kot wpadł w ręce milicji dzięki młodej kobiecie, którą nazywał swoją "dziewczyną". "Poznałam go w klubie strzeleckim. Był takim chłopcem z którego inni lubili się śmiać czy nabijać. No i ja go brałam w obronę czasami" - pisze w swym pamiętniku Danuta W., koleżanka Karola Kota z klubu strzeleckiego "Cracovia". Tuż po skazaniu młodego mordercy dziewczyna postanowiła spisać historię znajomości z kolegą z klubu. Karol traktował ją jak dziewczynę, zwierzając się jej ze swoich morderczych zamiarów.

Być może właśnie dlatego, studentka krakowskiej ASP była osobą, której wampir zaufał na tyle, aby zwierzyć się ze swych sadystycznych skłonności. Początkowo makabryczne opowieści Karola tłumaczyła sobie głupimi żartami i jego wybujałą wyobraźnią. Zmieniło się to w momencie, kiedy sama stała się niedoszłą ofiarą mordercy. Podczas spaceru na wałach tynieckich Karol przewrócił ją na ziemię i przyłożył nóż do gardła. Darował jej życie widząc, że dziewczyna nie bierze tego na poważnie. Dopiero kiedy pokazał jej szkło, które miał w kieszeni w celu upozorowania jej samobójstwa, kobieta przeraziła się na dobre. W zbrodniczej działalności swojego kolegi utwierdziła się w momencie, kiedy połączyła zwierzenia Karola z napadu na 7-letnią dziewczynkę z prasowymi doniesieniami. Jednak główną przyczyna zgłoszenia sprawy na policję był sen, w którym Karol mówił jej, że zabił małą dziewczynkę. Kiedy powiedziała, że idzie na policję, morderca zaczął w nią rzucać rozpalonymi głowniami i strzelać z karabinu. - "Ten sen był przerażający. Niestety następnego dnia dowiedziałam się, że miał on odzwierciedlenie w rzeczywistości. Postanowiłam pójść na milicję" - pisała Danuta.

Początkowo Karol Kot nie przyznawał się do winy. Dopiero bezpośrednia konfrontacja z niedoszłymi ofiarami przyniosła ostateczną odpowiedź. - "To ten bydlak mnie zaatakował" - mówiła, wskazując na Kota jedna ze staruszek, która przeżyła napad. W tym momencie wampir odsłonił swoje prawdziwe oblicze mówiąc - "Szkoda, że ci nie spuściłem reszty tej starczej krwi". Kilka minut później Karol Kot przyznał się do winy.

Proces jednego aktora

Rozpoczął się proces wampira o chłopięcym obliczu. Proces podczas którego z ust oskarżonego nie padło ani jedno słowo skruchy. Na pytanie jednego z sędziów, czy współczuł komukolwiek odpowiedział: - Tak, sobie.

Relacja z procesu zajmuje kilkanaście opasłych tomów akt. Zeznania świadków i niedoszłych ofiar do dziś krzyczą z pożółkłych papierów krakowskiego Archiwum Państwowego. Przeglądając je człowiek ma wrażenie, że czyta opowieść, którą zrodziła wyobraźnia twórcy horrorów. Niestety - daty, nazwiska i fakty bijące z akt nie pozostawiają nam złudzenia, że odczytujemy nie legendę, ale prawdziwą historię.

Mieszkańcy Krakowa na rozprawy walili drzwiami i oknami. Ludzie wymieniali między sobą karty wstępu, żeby choć na chwilę móc zobaczyć twarz człowieka, który sprowadził na miasto psychozę strachu.

Kiedy obsługa techniczna sali przystawiła oskarżonemu mikrofon, Kot zachowywał się jak gwiazda podczas wywiadu, pytał - "Czy już dobrze słychać? Mogę zaczynać?" Kiedy sędzia przywoływał go do porządku, pytając czy dobrze się czuje, odpowiadał - "Jem, śpię dobrze, nawet przytyłem w więzieniu."

W nonszalanckim i prowokującym zachowaniu Kota można było jednak wyczuć zdenerwowanie. Siedząc za barierką w otoczeniu dwóch funkcjonariuszy, co chwilę niespokojnie się odwracał. To samo można było zauważyć podczas badań lekarskich. Przeszkadzało mu, kiedy ktoś znajdował się za jego plecami. Biorąc pod uwagę fakt, że swoje ofiary często zachodził od tyłu, można przypuszczać, że sam obawiał się ataku.

Orgietki i kiełbasa

Procesowi Karola Kota przysłuchiwała się dr Maria Grcar, prezes Stowarzyszenia Psychologów Sądowych, która wówczas była pracownikiem Zakładu Ekspertyz Sądowych w Krakowie.

- Kiedy patrzyłam na oskarżonego, widziałam chłopca o gładziutkiej buzi, który aż prosił się, żeby założyć mu mundurek i posłać do szkoły - wspomina psycholog. - Gdybym go zobaczyła na ulicy, nawet przez myśl by mi nie przeszło, że to groźny morderca.

Uwagę kobiety przykuwał nie tylko sam Karol Kot. - Szokujące były również zeznania rówieśników ze szkoły. Jego koledzy byli mocno zaangażowani w opowieści o morderczych planach wampira. Opowiadali jak razem z Karolem planowali porywanie dziewczyn i więzienie ich w bunkrach w pobliskich lasach. Chcieli je gwałcić i mordować, a później w specjalnych maszynach przerabiać ich mięso na kiełbasę. Te makabryczne zeznania nie padały z ust wampira, ale 20-letnich chłopców, uczniów krakowskiego technikum - wspomina dr Maria Grcar.

Jeden z kolegów, któremu Kot zwierzał się ze swoich zbrodniczych pomysłów, obiecywał, że mu załatwi pracę w rzeźni w Krościenku. Kiedy Kot podczas procesu przyznał, że zabił chłopca pod kopcem Kościuszki, ten sam kolega skomentował, że to była dobra robota.

Podczas wizji lokalnej inspektorzy milicji postanowili dać mordercy wolną rękę. Karol Kot po raz drugi pojawił się w miejscach swoich zbrodni. Kiedy odgrywał sceny zabójstwa zwracał się do kamerzystów jak reżyser. "Tutaj. Światło tu. Będę uderzał. Kamera!". Na nagraniach widać jak z uśmiechem na ustach pokazuje każdy detal swych napadów na staruszki i dzieci. Znów mógł poczuć smak zbrodni. Jednak czegoś mu brakowało. Podczas jednej z wizji lokalnych nie był zadowolony. - Panie inspektorze, to nie to - powiedział. Milicjanci spytali, czego mu brakuje. - Krwi - odpowiedział.

Poczytalny czy niepoczytalny

Proces Karola Kota zakończył się skazaniem na karę śmierci. 95 procent treści uzasadnienia wyroku poświęcone było zagadnieniom psychiatrycznym. Oskarżonego badały dwie grupy lekarzy psychiatrów: krakowska i z Grodziska Mazowieckiego. Zdaniem pierwszej grupy, Karol Kot miał ograniczoną zdolność kierowania swoim postępowaniem, uwarunkowaną czynnikami genetycznymi. Natomiast lekarze z Grodziska Mazowieckiego, twierdzili, że intelekt oskarżonego jest tak sprawny, że przy jego pomocy mógł hamować swoje popędy, przy czym wskazywali na błędy wychowawcze. Sąd uznał, że Kot był osobą poczytalną i świadomą swych zbrodni.

Punktem zwrotnym w uwzględnieniu badań psychiatrycznych mogło być prześwietlenie głowy wampira z Krakowa. Obraz mózgu Karola Kota trafił w ręce sędziów, ale z niewyjaśnionych przyczyn został skreślony z listy dowodów. Zdaniem Marii Grcar, jest duże prawdopodobieństw, że prześwietlenie wykazało guza mózgu, który mógłby być przyczyną morderczych zapędów Karola Kota.

Wyrok ogłoszono 14 lipca 1967 roku. Przewodniczący składu orzekającego - sędzia A. Olesiński, uzasadniając skazanie na karę śmierci powiedział, że "Czyny jakie oskarżony popełnił, wykazują, że jest groźniejszy od dzikiej bestii, bo obdarzony rozumem"

Karol Kot zawisł na szubienicy 16 maja 1968 roku.

Psychopata siedzi w czole

Zdaniem prof. Krzysztofa Gierowskiego z Zakładu Psychologii Lekarskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, tak zbrodniczy umysł rodzi się raz na kilka milionów. - Minęło pół wieku, a my ciągle nie wiemy, dlaczego w głowie młodego chłopaka zrodziły się tak makabryczne zbrodnie - mówi psycholog.

Profesor wskazuje jeszcze na jeden element. - W jego mózgu czegoś brakowało. W okolicach czoła były tzw. zaniki podkorowe. Upraszczając, można powiedzieć, że Karol Kot miał ubytek w mózgu. To właśnie tam ukrywał się psychopata.

Prof. Gierowski ze skutkami działalności krakowskiego wampira spotkał się osobiście 15 lat temu. - Przychodziła do mnie pacjentka pobliskiego szpitala, która była głęboko zafascynowana Kotem. Dotarła nawet do jego siostry i mogiły. Pisała do mnie anonimowe listy w których byłem obiektem jej sadystycznych poczynań. Takie zachowanie świadczy o tym, że kły wampira z Krakowa, długo po jego śmierci tkwiły jeszcze w umysłach ludzi. Jego legenda wciąż żyje i kto wie, może dziś na krakowskich ulicach również grasuje wampir. Tylko jeszcze o tym nie wiemy.

Zakończenie?

Jedna z legend dotyczących Karola Kota mówi, że egzekucja wampira z Krakowa była sfingowana, a Kot został z nową tożsamością członkiem specjalnych grup komandosów. Miał walczyć na Bliskim Wschodzie. Ktoś go tam rozpoznał. Ponoć zachowały się też listy Kota, które pisał z więzienia do matki. Tuż przed wykonaniem kary śmierci prosił matkę o ciepłe rzeczy. Może wynikać z tego, że sam Karol Kot nie wierzył, że skończy swe życie na szubienicy.

Marcin Banasik

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski