Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Życie na bombie. Podziemny arsenał czeka na saperów.

Redakcja
Z jaru za parkiem dworskim w Zagórzanach w 2009 r. saperzy z Rzeszowa wywieźli kilkaset sztuk różnej amunicji. Nie wiadomo, co jeszcze kryje skład amunicji, którego likwidacja ma się rozpocząć na wiosnę br. Fot. archiwum Urzędu Gminy w Gorlicach
Z jaru za parkiem dworskim w Zagórzanach w 2009 r. saperzy z Rzeszowa wywieźli kilkaset sztuk różnej amunicji. Nie wiadomo, co jeszcze kryje skład amunicji, którego likwidacja ma się rozpocząć na wiosnę br. Fot. archiwum Urzędu Gminy w Gorlicach
ZAGROŻENIA. Najwcześniej na wiosnę rozpocznie się likwidacja składowiska poniemieckiej amunicji w Zagórzanach koło Gorlic. To niewypały, które podczas ofensywy styczniowej Rosjanie wywieźli na obrzeża Zagórzan z zajętego przez siebie pałacu Skrzyńskich, w którym mieściła się m.in. baza materiałowa Wehrmachtu.

Z jaru za parkiem dworskim w Zagórzanach w 2009 r. saperzy z Rzeszowa wywieźli kilkaset sztuk różnej amunicji. Nie wiadomo, co jeszcze kryje skład amunicji, którego likwidacja ma się rozpocząć na wiosnę br. Fot. archiwum Urzędu Gminy w Gorlicach

Pośpiech Armii Czerwonej sprawił, że nie całą amunicję zneutralizowano. Spora część pozostawiona sama sobie utonęła w bagnie. Ile tego było, dokładnie nie wiadomo. W książce "Gorlickie w PRL" można przeczytać, że Niemcy pozostawili po sobie 6 tys. wagonów amunicji! Zaraz po wojnie arsenał ten pochłonął przynajmniej kilka ofiar śmiertelnych, wśród nich byli mieszkańcy Zagórzan, których zatrudniono przy demontażu zapalników. Potem przypominał o sobie regularnie, kiedy po obfitych opadach woda wymywała niewybuchy.

Do kolejnej tragedii omal nie doszło wiosną 2009 r., gdy mieszkaniec Klęczan zdetonował między domami przyniesiony z lasu niewybuch. To wtedy żołnierze z patrolu rozminowania 21. Brygady Strzelców Podhalańskich wywieźli z leśnego jaru za parkiem dworskim kilkaset sztuk amunicji, m.in. pocisków artyleryjskich różnego kalibru, pocisków do pancerfaustów, granatów moździerzowych, min przeciwpancernych itp. Ale to wcale nie oznaczało rozwiązania problemu.

- Teren został spenetrowany do głębokości dwóch metrów, ale głębiej mogą być następne niewybuchy - nie ukrywa wicewójt gminy Gorlice, Jan Miksiewicz.

Ponieważ jednak brak jednoznacznych uregulowań prawnych, które wskazywałyby, kto ma zlikwidować niebezpieczny skład, a patrole saperskie prowadzą tylko działania interwencyjne, sprawa arsenału w Zagórzanach oparła się aż o MON. We wrześniu 2010 r. minister Bogdan Klich zgodził się, aby w ramach szkolenia i w oparciu o umowę cywilno-prawną z samorządem zajęli się tym żołnierze. Gmina musi tylko podjąć kroki, by zalesienie, zakrzaczenie terenu oraz zalane wodą wykopy nie stanowiły przeszkody podczas działań saperów. Ponieważ jesień była deszczowa, a zima nie sprzyja takim pracom, będzie to możliwe dopiero za kilka miesięcy.

Na miejscu domniemanego składu amunicji jeszcze w ub. roku przeprowadzono rekonesans z udziałem saperów z Rzeszowa. - Nie wiemy, co jest jeszcze w ziemi i czy jest tam cokolwiek. To się dopiero okaże, gdy rozpoczną się prace - przyznaje kpt. Konrad Radzik, oficer prasowy 21. Brygady Strzelców Podhalańskich.

Nie było roku, by w Zagórzanach ulewy nie wymyły z ziemi min, pocisków albo granatów

Zaledwie kilkaset metrów od parku pałacowego; lekki, naturalny jar, mały potok, teren grząski, bagienny, zarośnięty drzewami. Niedaleko zabudowania. Ludzie zapamiętali, że kiedy przed laty wybuchy rozrywały miejscowych, ich szczątki wisiały właśnie na tych drzewach. Ile osób tak zginęło, nie wiadomo. Co najmniej kilka. Ale może się na tym nie skończyć, bo od czasów wojny w Zagórzanach drzemie śmiercionośny arsenał. Przypomina o sobie po każdym większym deszczu

- Był spokój, dopóki ziemia nie zaczęła oddawać amunicji. Potem nie było roku, żeby czegoś nie wymyło. A to jakieś pociski artyleryjskie, a to granaty moździerzowe - przypomina sobie Jan Miksiewicz, zastępca wójta gminy Gorlice. Gmina od dobrych kilku lat stara się zmierzyć z problemem niewypałów. Bez powodzenia. A problem to spadek po Niemcach. A właściwie po nich i po żołnierzach Armii Czerwonej.
***

Gdy wojna dobiegała końca, Jan Kozień był nastolatkiem. I dobrze pamięta, jak w panice hitlerowcy wynosili się z pałacu Skrzyńskich w Zagórzanach, gdzie mieściły się sztab i baza materiałowa, która zaopatrywała oddziały Wehrmachtu walczące w Karpatach. Prowadziła doń bocznica kolejowa; przy rozładunku wagonów pracowali chłopi. Magazyny pełne były nart, mundurów, broni, amunicji itp. - Na regałach, jeszcze w opakowaniach, to wszystko leżało. Ci, którzy chodzili pomagać, nie chcieli nam nic gadać. Nas, młodych chłopaków, Niemcy nie dopuszczali do ciężkich prac w arsenale - wspomina po latach Jan Kozień.

Zanim okupanci opuścili pałac, 16 stycznia 1945 r. rano wysadzili część amunicji w powietrze. - Te wybuchy słyszano doskonale we wszystkich sąsiednich miejscowościach, starsi mieszkańcy wspominają je do teraz - potwierdza Andrzej Ćmiech, historyk-regionalista z Libuszy. Fala uderzeniowa po eksplozji była ponoć tak wielka, że w promieniu kilku kilometrów zrywała dachy z budynków i wywracała drzewa. Rosjanie także zaprzęgli miejscowych do roboty. Ocalałe pociski ładowano na furmanki i wywożono do wielkich dołów na obrzeża Zagórzan, gdzie były detonowane. I wtedy zdarzyła się tragedia: podczas rozbrajania zapalników wybuch zabił czterech, może pięciu cywilów.

Sowieci bardzo się śpieszyli; co wysadzili, to wysadzili - reszta została. Tony amunicji pogrążyły się w bagnie. Dlatego po wojnie długo omijano to miejsce z daleka. - Każdy miał strachu dosyć, więc dorośli pilnowali, żebyśmy tam nie szli - mówi Jan Kozień. Ale młodzi, jak to młodzi; zwłaszcza przed Wielkanocą rozbijali niewybuchy, by zdobyć proch do strzelania na wiwat. - Ilu kolegów potraciło ręce i nogi, a ilu zginęło - to nawet nie zliczy. Wydłubywali tego dziadostwa z ziemi w pierony. I bomby, i całe skrzynki amunicji - opowiada mieszkający w pobliżu zatopionego w bagnie składu amunicji Julian Mrukowicz.

***

Trudno dociec, ile amunicji skrywa las. W książce "Gorlickie w PRL" zapisano, że niewysadzona przez Niemców część arsenału liczyła 6 tysięcy wagonów amunicji! - Sześćdziesiąt wagonów byłbym sobie w stanie wyobrazić, ale sześć tysięcy - nie. To potężna ilość! - przyznaje kpt. Konrad Radzik z 21. Brygady Strzelców Podhalańskich z Rzeszowa. To właśnie saperzy 21. BSP zajmą się wkrótce likwidacją arsenału. Już wcześniej zdarzało się im wywozić z Zagórzan na poligon w Nowej Dębie naprawdę imponujące ilości poniemieckiej amunicji.

Ludzie nagminnie natykają się na niewybuchy po deszczach, podczas orki, prac na budowach. Ci, którzy nie chcą zamieszania, zakopują je na powrót głęboko w ziemi. Pozostali informują o znaleziskach policję. Saperzy mają trzy dni na ich zabranie. Ale zanim tak się stanie, teren obstawia straż. Niejedną noc druhowie spędzili w lesie za parkiem. Tam woda schodzi z gór i co chwilę wyciąga pociski na wierzch.
Prawdziwe żniwa saperzy mieli w Zagórzanach prawie dwa lata temu. I to wcale nie przez deszcz. Zaczęło się wszystko od 47-letniego mieszkańca Klęczan, który wykopał pocisk, po pijaku przywiązał go do drzewa, a obok zapalił... ognisko. Był 3 maja 2009 r. Świadkowie mówili, że ogień z wybuchu poszedł w niebo, jakby startował prom "Endeavour". Skończyło się szczęśliwie, tylko na uszkodzeniu odłamkami sąsiednich domów. Po incydencie za trzema podejściami mundurowi wywieźli z jaru m.in. dwieście pocisków artyleryjskich (kal. 37-105 mm), dziesiątki granatów moździerzowych (81-82 mm), min przeciwpancernych (TMI-37, TMI-42), prawie pół setki tzw. pięści pancernych (pancerfaustów). Te ostatnie po oczyszczeniu z błota wyglądały jak nowe...

To wtedy władze gminy zdały sobie sprawę, że czas rozwiązać problem zatopionego w bagnie arsenału. Ale także wtedy okazało się, że nie wiadomo, jak to zrobić. Bo to nie zadanie gminy, a nawet jeśliby nim było, samorządu na to nie stać. Za oczyszczenie ara powierzchni firmy biorą 2,5 tysiąca zł. A w Zagórzanach trzeba przeszukać pół hektara, może hektar podmokłego lasu.

Sprawą zainteresował się więc Witold Kochan, wówczas poseł, a obecnie burmistrz Gorlic. Dzięki temu jeszcze we wrześniu 2010 r. minister Bogdan Klich zgodził się, by wojsko wsparło "neutralizację przedmiotów wybuchowych i niebezpiecznych" w Zagórzanach. Gmina musi tylko wyciąć drzewa, uregulować potok, zorganizować koparkę itd. Wtedy wkroczy kompania saperska. Na razie przeszkadza w tym pogoda. - Musimy zaczekać do wiosny. Jesień była paskudna, ciągle padał deszcz. Teraz zima, ziemia zamarzła - twierdzi Jan Miksiewicz. Kapitan Konrad Radzik nie ma wątpliwości: - Będzie to żmudne, czasochłonne zadanie. Nie wiemy, co naprawdę skrywa ziemia. Teren będzie sprawdzany powoli, delikatnie, by przez przypadek nie ruszyć niewybuchów. Są stare, skorodowane, w każdej chwili mogą detonować.

Mieszkańcy wsi czekają na to z duszą na ramieniu. I patrzą, jak na uboczu, w jarze za parkiem, pojawiają się kolejni obcy: z detektorami, łopatami. Grzebią tam w poszukiwaniu nie wiadomo czego. Sołtys Andrzej Gubała: - Dla niektórych to na pewno łup i to cenny. Rozbierają pociski na proch, który można sprzedać. Kupę czasu to już trwa. Byle tylko znowu nie doszło do tragedii...

PIOTR SUBIK

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski