MKTG SR - pasek na kartach artykułów

WOJTEK vel VOYTEK

PLIN
24 marca 1942 roku ruszyła tak zwana pierwsza ewakuacja polskiej armii generała Andersa ze Związku Radzieckiego do Iranu. W trakcie tej ewakuacji, do irańskiego portu w Pahlevi przypłynęło poprzez Morze Kaspijskie 33000 polskich żołnierzy i 10800 polskich cywilów.

Kapral Piotr Prendysz z Wojtkiem

Fakt, że z polskim wojskiem można było ewakuować ze Związku Radzieckiego jednocześnie i polskich cywilów, był bez wątpienia osobistą zasługą generała Andersa. Zawsze i wszędzie, z wielkim uporem twierdził, że on cywilów nie zostawi. Wreszcie zgodę na ewakuację dał cywilom Józef Stalin, potem, niechętni początkowo cywilom Brytyjczycy, aż wreszcie i generał Sikorski. Ale od tego momentu pomiędzy oboma generałami zaczął się okres niechęci i nieporozumień.

Z portu Pahlevi, właściwie z obozów przejściowych w pobliżu tego miasta, polscy żołnierze, po odbyciu kwarantanny i po wyfasowaniu brytyjskich mundurów kolonialnych, przewożeni byli najczęściej do obozów na terenie Iraku. Pewna wszakże grupa udawała się aż do Palestyny, gdzie w obozie Barbara tworzono 1 Pułk Artylerii Ciężkiej, przemianowany następnie w 10 Pułk Artylerii Ciężkiej.

Żołnierzy transportowano ciężarówkami i właśnie jedna taka wypełniona żołnierzami ciężarówka, jeszcze na terenie Iranu, niedaleko miasta Hamadan, zatrzymała się, bo żołnierze zobaczyli stojącego przy szosie perskiego chłopaczka, nędznego i oberwanego. Ktoś, kto jak nasi żołnierze przeszedł sowieckie piekło, miał na takie widoki specjalnie wyostrzone zmysły.

 
Wojtek wysiada z kabiny ciężarówki. Na ciężarówce widać emblemat 22 kompanii, Wojtka niosącego pocisk

Prezent od perskiego chłopaczka

Kapral Piotr Prendysz zarządził wśród kolegów „zrzutkę”. Każdy dał, co tam miał pod ręką. Chleb, puszkę, suchą rację żywnościową. Dzieciak, gdy otrzymał od kaprala taki skarb, coś tam zawołał po swojemu i zaczął uciekać, jakby bojąc się, że żołnierze mogą się rozmyślić i odebrać mu ofiarowaną przed chwilą żywność. Ale dzieciak coś zostawił. Był to worek do noszenia na plecach, a w worku coś słabiutko popiskiwało. Kapral rozwiązał worek... i oniemiał. W środku, wciśnięty, ledwo żywy, siedział maleńki niedźwiedź. Właściwie niedźwiedzie niemowlę.

Chłopaki zakrzątnęli się koło niedźwiadka. Szybko dopili resztę wódki. Wymyli butelkę. Rozcieńczyli wodą skondensowane mleko z puszki, z braku smoczka przytkali butelkę z mlekiem tamponem z opatrunku i już można było misia nakarmić. Procedurę karmienia osobiście nadzorował kapral Prendysz, trzymając maleństwo na kolanach. Miś wydoił butelkę duszkiem, po czym wtulił się w kaprala i zasnął. Tak to 22 Kompania Zaopatrywania Artylerii została opiekunką niedźwiedziego oseska, którym było dziecko niedźwiedzia syryjskiego, bardzo podobnego do naszych niedźwiedzi karpackich. Kapral Prendysz nadał niedźwiadkowi imię Wojtek.

Niedźwiadek jako szeregowy Wojtek

Emblemat 22 kompanii, Wojtek niosący pocisk

Póki niedźwiadek był mały, wyżywienie go nie nastręczało żołnierzom wielkiego kłopotu. W Palestynie kapral Prendysz zamieszkał z niedźwiadkiem w osobnym namiocie i choć urządził mu wygodne spanie obok siebie, niedźwiadek nocami przychodził do jego łóżka, kładł się obok i przytulał do człowieka, jak do swojej matki. Wojtek rósł jak na drożdżach i potrzebował coraz większych ilości wyżywienia. Dowódca kompanii nakazał wpisanie Wojtka na listę żołnierzy, co jednocześnie stanowiło przyjęcie niedźwiedzia na utrzymanie przez służby zaopatrzenia wojsk Jego Królewskiej Mości Jerzego VI. Z czasem Wojtek otrzymał nawet książeczkę wojskową, co upoważniało do wypłacania Wojtkowi żołdu, ale żołd zamieniono mu na dodatkowe racje żywnościowe, jakie mógł otrzymywać. Wojskowa administracja brytyjska nie widziała niczego nadzwyczajnego w fakcie przyjęciu do polskiego wojska syryjskiego niedźwiedzia. Od wielu lat istniał w Wielkiej Brytanii zwyczaj utrzymywania przez niektóre pułki zwierząt maskotek i Brytyjczycy byli do tego przyzwyczajeni. Nasz niedźwiadek wpisany został w dokumentach brytyjskich jako szeregowy Wojtek, czyli Voytek the Bear Soldier. Wojtek jadł razem z żołnierzami. Dodatkowo dostawał marmoladę, słodkie syropy, miód i owoce. Żołnierze częstowali go piwem, które bardzo mu smakowało. Piwo dostawał zwykle jako nagrodę za to, że był posłuszny, grzeczny, czy wykonał jakąś pożyteczną pracę. Pił piwo z butelki, jak chłop, czym wprawiał w osłupienie szczególnie tych, którzy widzieli go po raz pierwszy.
Trwała wojna i żołnierze zajęci byli właściwie od rano do nocy. Ich zadaniem było rozwożenie zaopatrzenia i amunicji do wszystkich dywizjonów 2 Grupy Artylerii, wobec tego wciąż gdzieś coś wozili, wciąż byli w drodze. Kiedy kapral Prendysz wyjeżdżał dokądś swoją ciężarówką, pozostawiony w namiocie Wojtek ryczał i zawodził całymi godzinami, więc kapral zaczął zabierać Wojtka do szoferki i teraz jeździli już we dwóch. Wojtek polubił jazdę w szoferce i jeździł w ten sposób tak długo, dopóki w szoferce mógł się zmieścić. Gdy się tam już nie mieścił, jeździł na skrzyni wozu. Wojtek dorósł bowiem dwóch metrów wzrostu i osiągnął wagę 250 kilogramów. To ogromne zwierzę było niesłychanie łagodne i okazywało absolutną uległość w stosunku do ludzi. Wszędzie zaś budziło sensację samo jego pokazanie się. Czy to byli żołnierze innych jednostek, czy cywile, mieszkańcy okolicznych osad, wszyscy na początku bardzo bali się Wojtka.

Wojtek był przekonany, że jest człowiekiem

Istnieje przekonanie, że niedźwiedzia nie można oswoić. Jest to przekonanie oparte na wielu przykładach i doświadczeniach wielu pokoleń. Chyba jednak trzeba w tej materii zrobić jedno zastrzeżenie. Nie daje się oswoić niedźwiedzia, który wychował się wśród niedźwiedzi. Wojtek natomiast wychował się od oseska wśród ludzi i w swoim przekonaniu wcale nie był niedźwiedziem, a człowiekiem. Nie był groźny dla nikogo, bo wokół znajdowali się przecież tacy sami ludzie, jak on sam. W kompanii obawiano się nie o to, że Wojtek kogoś zaatakuje, ale o to, żeby ktoś przestraszony nie zrobił krzywdy Wojtkowi, tym bardziej, że Wojtka nauczono zabawy, polegającej na zmaganiu się, siłowaniu, udawaniu zapasów i Wojtek mógłby swoją chęcią zabawy z kimś, kto go nie zna, doprowadzić do sytuacji dramatycznej.

No więc Wojtek lubił zmagać się i oczywiście mógł jedną łapą przewrócić nawet trzech żołnierzy, ale nigdy nikomu nie wyrządził jakiejkolwiek krzywdy. W najgorszym wypadku kładł się na „pokonanego” i dokładnie wylizywał mu jęzorem całą gębę. Wojtek czasami udawał pokonanego i przewracał się na wznak, pozwalając tarmosić się za kudły. Żołnierze, jak to żołnierze. Dość nieodpowiedzialnie częstowali Wojtka papierosami, a on nie rozumiał, czego od niego oczekują. Brał od nich te papierosy, ale je zjadał.

Jak powiedziałem, chętnie jeździł ciężarówką. Początkowo tylko ze swym opiekunem kapralem Prendyszem, ale później brali go do szoferki także i inni kierowcy. Niesamowicie wyglądał ten niedźwiedź, siedzący w szoferce samochodu na miejscu pasażera, obok kierowcy.

To było już pod Monte Cassino. Straty w zabitych i rannych zdarzały się na porządku dziennym. W kompanii zaczęto gadać, że jeśli ktoś jedzie razem z Wojtkiem, temu nie może stać się nic złego. Niby była to tylko tak zwana głupia gadka, ale dla ludzi wciąż zagrożonych, bo wożących pociski do dział, stanowiła jakąś tam namiastkę bezpieczeństwa i kierowcy zaczęli wręcz rywalizować między sobą o to, z kim pojedzie Wojtek. Kierowcy mieli swoje przeczucia. Pewnego dnia jeden z najlepszych przyjaciół Wojtka, ku zdumieniu kolegów nie pozwolił Wojtkowi zająć miejsca w swoim samochodzie i napierającego się natrętnie niedźwiedzia, brutalnie odpędził. Spotkało się to początkowo ze zbiorowym potępieniem wszystkich kierowców. Do czasu, aż okazało się, że właśnie tego dnia ów kierowca wyleciał w powietrze, trafiony w przewożoną amunicję pociskiem niemieckiego działa.

Podczas postoju, by się zbytnio nie oddalał, kierowcy wiązali Wojtka do wbitego w ziemię słupka. Wojtek znalazł na to sposób, i gdy chciał pójść w jakieś inne miejsce wyrywał słupek i wciskał go w ziemie tam, gdzie mu się akurat chciało przebywać.

 

Wojtek donosił polskim żołnierzom pociski

Wojtek dorastał nie tylko fizycznie. Z dnia na dzień przestawał być rozpieszczonym misiem. Zaczął brać udział w pracach kompanii. Stawał się coraz poważniejszy i powiedziałbym, coraz bardziej odpowiedzialny. Zapowiedzi tego, widziało się już wcześniej. Może zaczęło się to od zbierania przez Wojtka drewna na opał? Może od przewracania przez Wojtka podciętych przez żołnierzy drzew?

Kiedyś, podczas straszliwej nawały artyleryjskiej pod Monte Cassino, ostrzeliwującej stanowiska niemieckie przed polskim szturmem, samochody pełne pocisków artyleryjskich, z powodu trudnych warunków terenowych, nie mogły podjechać w pobliże strzelających baterii. Żołnierze 22 kompanii musieli ręcznie donosić pociski do stanowisk i wtedy to się stało. Do żołnierza podającego z pudła ciężarówki skrzynie z pociskami podszedł Wojtek, stanął na tylnych łapach i wyciągnął do góry łapy przednie. Żołnierz przez moment stał osłupiały, ale po chwili podał Wojtkowi skrzynię z pociskami. Wojtek wziął skrzynię bardzo uważnie, jakby wiedział dokładnie, co ona zawiera i poszedł z nią do stanowisk dział. W skrzyni były cztery pociski 23 funtowe. Wojtek doniósł ją do dział strzelających tymi właśnie pociskami. Nie pomylił ich z pociskami 100 funtowymi do armat cięższych. To nie był jednorazowy wybryk zwierzęcia. Wojtek nosił pociski przez cały dzień! A potem następny i następny!

Przychodzili podziwiać Wojtka Anglicy i Amerykanie. Nikt nie chciał wierzyć własnym oczom!

Potężny, dwumetrowy niedźwiedź nie ustawał w pracy. Tuż obok waliły angielskie armaty kalibru 140 mm, obsługiwane przez polskich kanonierów. Wokół polskich dział rwały się pociski artylerii niemieckiej, usiłującej zdusić ogień Polaków. Huk oszałamiał, oślepiały błyski wystrzałów. Polacy strzelali jak w transie. Huk dział zlewał się w jeden gigantyczny odgłos wybuchającego wulkanu. – Szybciej! Szybciej! Szybciej! Czym więcej pocisków się wystrzeli, tym mniej kolegów zginie na podejściach do Monte Cassino!


Armata 140 mm (5,5 cala). Do takich armat nosił Wojtek amunicję
Polscy artylerzyści zaczęli się rozbierać. Do koszuli, do gaci, bo przepocone mundury lepiły się do ciał utrudniając poruszanie. Wojtek nie mógł się rozebrać i widać było, że powoli traci siły. Każdy pocisk do 140-tki ważył przecież prawie 50 kilogramów! Wreszcie i Wojtek się zmęczył i musiał usiąść na kamieniu. Nie jak niedźwiedź, a jak człowiek. Jak człowiek ciężko spracowany. Wszyscy! Wszyscy kochali wtedy Wojtka! Wszyscy byli z niego dumni!

Ktoś narysował Wojtka, niosącego wielki pocisk do 140-tki. Na rysunku pocisk wyszedł wręcz przesadnie wielki, ale wybaczmy artyście tę nieścisłość. Rysunek stał się oficjalnym emblematem 22 kompanii zaopatrywania artylerii. Malowano go na każdym samochodzie. Z dumą nosili go na swych mundurach żołnierze kompanii. O wyczynach Wojtka dowiedziało się dowództwo II Korpusu, a zaraz później prasa brytyjska i amerykańska. Alianccy żołnierze zazdrościli Polakom popularności. I tak już było do końca wojny.

Po wojnie 22 kompania przewieziona została do Glasgow w Szkocji i początkowo kwaterowała w koszarach Winfield Park. O Wojtku wiedziała już wtedy cała Szkocja. Towarzystwo Polsko-Szkockie w Glasgow mianowało Wojtka swoim dożywotnim członkiem. Podczas uroczystości przyjęcia do towarzystwa, obdarzono nowego członka jego ulubioną butelką piwa, którą Wojtek wypił pod aplauz wszystkich zgromadzonych.

Następnie kompania została przeniesiona w rejon Berwick-upon-Tweed, do miejscowości Hutton. Opiekun Wojtka Piotr Prendysz nie mógł opędzić się od reporterów prasy brytyjskiej. Tej lokalnej i centralnej. Wszyscy chcieli przeprowadzić z nim wywiad. Każdy chciał sfotografować Wojtka. Po raz kolejny poznać przygody dzielnego niedźwiedzia. W końcu pojawili się pracownicy BBC, największej brytyjskiej rozgłośni radiowej. Cały ten czas Wielka Brytania żyła opowieściami o żołnierzu niedźwiedziu.

Jednak w tę atmosferę festiwalu zaczęła coraz natrętniej wciskać się fałszywa nuta.

Po wojnie Wojtek zamieszkał ZOO

Wojsko Polskie w Wielkiej Brytanii trzeba było demobilizować. Do Polski chciało wracać tylko niewielu straceńców. Reszta wciąż zastanawiała się, co ze sobą zrobić. Wreszcie zaczęli wyjeżdżać. Do Argentyny, Kanady, USA i Australii. Niektórzy zostawali na miejscu. Dyrektor ogrodu zoologicznego w Edynburgu zaoferował Polakom, że przyjmie Wojtka do swego ogrodu. 15 listopada 1947 roku Wojtek stał się honorowym rezydentem ogrodu zoologicznego w stolicy Szkocji.

Wojtek wciąż był bardzo popularny. W ZOO odwiedzały go tłumy dorosłych i dzieci. Czasami do Wojtka przychodzili Polacy, koledzy z wojska, obecnie mieszkający w Wielkiej Brytanii. Ci, nie zważając na gwałtowne protesty pracowników ogrodu, przechodzili przez ogrodzenie i ku zaskoczeniu wszystkich odwiedzających zaczynali z Wojtkiem starą zabawę w „zmaganie się”. Zachwycony Wojtek „atakował” ich i ryczał. Przewracano się, kłębiono się po ziemi. Targano za kudły. Koniec braterskiej „walki” zawsze wieńczony był jedną, albo i dwiema butelkami piwa.

Mijały lata. Coraz rzadziej odwiedzali go koledzy. Wojtek markotniał. Stał się cichy i ospały. Budził się z letargu tylko wtedy, gdy posłyszał polskie słowa. Zmarł w grudniu 1963 roku, przeżywszy 22 lata. O jego śmierci informowała brytyjska prasa i radio.

Pamięć o Wojtku

Na terenie ogrodu zoologicznego, w którym spędził ostatni okres swego życia, wmurowano poświęconą mu tablicę pamiątkową. Wojtek doczekał się jeszcze tablic pamiątkowych w Ottawie (Kanada), na terenie Canadian War Museum (Kanadyjskie Muzeum Wojny) i w Imperial War Museum (Imperialne Muzeum Wojny) w Londynie.

Pomimo tego, że Wojtek już nie żył, Brytyjczycy pamiętali go. Kiedy przed laty książę Karol, następca tronu, zwiedzał londyńskie Imperial War Museum, przewodnik podprowadził go do tablicy poświęconej Wojtkowi. – Och, znam tę historię – powiedział książę na próbę wyjaśnień ze strony przewodnika. – Opowiadałem swoim synom o tym fenomenalnym niedźwiedziu...
Powstała polska książka o Wojtku, pióra pana Wiesława Lasockiego, żołnierza II Korpusu, pod tytułem „Wojtek spod Monte Cassino – Opowieść o niezwykłym niedźwiedziu”.


Tak będzie wyglądał pomnik

Ukazały się też dwie angielskie książki poświęcone Wojtkowi: „Voytek the Soldier Bear” (Żołnierz Wojtek, niedźwiedź) autor Garry Paulin oraz „Voytek the Bear – Polish War Hero” (Niedźwiedź Wojtek, polski bohater wojenny) autorstwa pani Aileen Orr. Pani Aileen Orr, mieszkanka Hutton, gdzie kiedyś przebywał z polskim wojskiem niedźwiedź Wojtek, zafascynowana niesamowitą osobowością tego niedźwiedzia, założyła organizację, mającą za zadanie upamiętnienie Wojtka specjalnym pomnikiem.

Dzięki staraniom organizacji, do której należą Szkoci i Polacy mieszkający w Szkocji, polski żołnierz, niedźwiedź Wojtek, będzie miał swój pomnik w stolicy Szkocji Edynburgu!


Tak będzie wyglądał pomnik

Pomnik ma stanąć w pobliży edynburskiego Calton Hill, które jest miejscem najbardziej prominentnym w całym mieście. Autorem pomnika został znany szkocki rzeźbiarz Alan Herriot. Koszt powstania monumentu ma wynosić ponad 200000 funtów. Burmistrz Edynburga powiedział: „Niedźwiedź Wojtek – to bardzo ceniona postać, tu w Edynburgu. Stał się częścią naszej historii oraz ważnym symbolem dla polskiej społeczności. Stawiając mu pomnik chcemy w ten sposób upamiętnić jego niezwykłe losy. Przy całej operacji ściśle współpracujemy z Polakami, którzy mają decydujący głos, co do kształtu i umiejscowienia pomnika”.

Ideę powstania pomnika wspierają szkoccy historycy, a także katolicki arcybiskup Edynburga kardynał Keith O'Brien oraz zarządca zamku w Edynburgu – Euan Loudon.

Pan Alan Herriot wykonał miniaturą pomnika, na którym przedstawiony jest kapral Piotr Prendysz, idący sobie za pan brat z niedźwiedziem Wojtkiem. Pomnik ma przybrać naturalne rozmiary człowieka i niedźwiedzia.

Tymczasem postać Wojtka stała się inspiracją do wspólnego świętowania dnia niepodległości Szkotów i Polaków. 11 listopada jest wspólnym świętem. Dla Polaków Świętem Niepodległości, a dla Brytyjczyków Dniem Pamięci (Remembrance Day) o ofiarach I wojny światowej. Tego dnia Brytyjczycy noszą czerwone kwiaty maku, symbolizujące poległych żołnierzy, a Polacy... małe pluszowe misie, które przynosi się pod Pomnik Żołnierzy Polskich, przy Redbraes Place w Edynburgu. Misie te, zbierane następnie i oddawane do domów dziecka, mają przypominać, że sprawa pomnika dzielnego Wojtka wciąż jeszcze nie jest zakończona.

 Niedźwiadek wpisany został w dokumentach brytyjskich jako szeregowy Wojtek, czyli Voytek the Bear Soldier. Wojtek jadł razem z żołnierzami. Dodatkowo dostawał marmoladę, słodkie syropy, miód i owoce. Żołnierze częstowali go piwem, które bardzo mu smakowało. Piwo dostawał zwykle jako nagrodę za to, że był posłuszny, grzeczny, czy wykonał jakąś pożyteczną pracę. Pił piwo z butelki, jak chłop, czym wprawiał w osłupienie szczególnie tych, którzy widzieli go po raz pierwszy.

Kiedy kapral Prendysz wyjeżdżał dokądś swoją ciężarówką, pozostawiony w namiocie Wojtek ryczał i zawodził całymi godzinami, więc kapral zaczął zabierać Wojtka do szoferki i teraz jeździli już we dwóch. Wojtek polubił jazdę w szoferce i jeździł w ten sposób tak długo, dopóki w szoferce mógł się zmieścić. Gdy się tam już nie mieścił, jeździł na skrzyni wozu. Wojtek dorósł bowiem dwóch metrów wzrostu i osiągnął wagę 250 kilogramów. To ogromne zwierzę było niesłychanie łagodne i okazywało absolutną uległość w stosunku do ludzi. Wszędzie zaś budziło sensację samo jego pokazanie się.

Wojtek wychował się od oseska wśród ludzi i w swoim przekonaniu wcale nie był niedźwiedziem, a człowiekiem. Nie był groźny dla nikogo, bo wokół znajdowali się przecież tacy sami ludzie, jak on sam. W kompanii obawiano się nie o to, że Wojtek kogoś zaatakuje, ale o to, żeby ktoś przestraszony nie zrobił krzywdy Wojtkowi, tym bardziej, że Wojtka nauczono zabawy, polegającej na zmaganiu się, siłowaniu, udawaniu zapasów i Wojtek mógłby swoją chęcią zabawy z kimś, kto go nie zna, doprowadzić do sytuacji dramatycznej.

Wojtek wciąż był bardzo popularny. W ZOO odwiedzały go tłumy dorosłych i dzieci. Czasami do Wojtka przychodzili Polacy, koledzy z wojska, obecnie mieszkający w Wielkiej Brytanii. Ci, nie zważając na gwałtowne protesty pracowników ogrodu, przechodzili przez ogrodzenie i ku zaskoczeniu wszystkich odwiedzających, zaczynali z Wojtkiem starą zabawę w „zmaganie się”. Zachwycony Wojtek „atakował” ich i ryczał. Przewracano się, kłębiono się po ziemi. Targano za kudły. Koniec braterskiej „walki” zawsze wieńczony był jedną, albo i dwiema butelkami piwa.

Szymon Kazimierski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski