Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Odnalazł się w biznesie

Redakcja
Mirosław Spiżak przyjął ofertę pracy w międzynarodowej firmie drukarskiej Fot. Wacław Klag
Mirosław Spiżak przyjął ofertę pracy w międzynarodowej firmie drukarskiej Fot. Wacław Klag
Kilka pokoleń kibiców kojarzy nazwisko: Spiżak. Andrzej Spiżak był graczem Cracovii, także Wawelu i Unii Tarnów, znanym z szybkich rajdów po prawym skrzydle. Nieuleczalna choroba zabrała go ponad 10 lat temu na zawsze.

Mirosław Spiżak przyjął ofertę pracy w międzynarodowej firmie drukarskiej Fot. Wacław Klag

Po prawie 14 latach gry na niemieckich boiskach były piłkarz Kabla i Wisły Mirosław Spiżak wrócił do Krakowa

Futbolowi poświęcił się jego syn - Mirosław, urodzony w 1979 roku. Po nauce gry w nieistniejącym już klubie Kabel oraz w Wiśle, wyjechał jako 17-latek do Niemiec i na tamtejszych boiskach spędził niemal 14 lat.

Teraz wrócił na stałe do Krakowa. Zakończył karierę piłkarską i znalazł się w gronie... poligrafów. Przyjął ofertę pracy od międzynarodowej firmy drukarskiej Flyeralarm z Wuerzburga i jest jej przedstawicielem na rynek polski.

Całkiem niedawno kopał piłkę, dzisiaj zaczyna prowadzić drukarnię internetową w okolicach Bonarki. Otworzono przestronny lokal w nowym budynku, firma poleca swoje usługi w zakresie wysokiej jakości druku książek, kalendarzy, wizytówek i innego rodzaju wydawnictw. To nowe zajęcia dla byłego sportowca, który zaprasza teraz zainteresowanych do swojej firmy, ale musi pojawić się pytanie - czy może skończył karierę sportową zbyt wcześnie?

- Uważam, że w samą porę - mówi Mirosław Spiżak. - Nie chciałem rozmieniać się na drobne. Przestałem już występować na najwyższych szczeblach. Ostatnio grywałem w V lidze niemieckiej, w Wuerzburger Kickers, z napastnika stałem się obrońcą, by tak nie biegać jak dawniej. Wtedy pojawiła się okazja, aby znaleźć stałe zatrudnienie w nowym, ciekawym zawodzie. Trzeba było podjąć decyzję o rozbracie z piłką. Ukończyłem specjalne kursy poligraficzne i wróciłem do Krakowa, by kierować oddziałem. Zresztą, grając wiele lat w Niemczech, wiedziałem zawsze, że wrócę. Kraków to moje ukochane miasto, choć fatalnie się po nim jeździ (śmiech).

Jeszcze w tamtym sezonie wydawało się, że karierę zakończy na polskich boiskach. Był w Bytomiu, już donoszono o bliskim debiucie Spiżaka w Polonii, ale znów pojechał do Niemiec. - Rozmowy skończyły się fiaskiem - opowiada piłkarz. - Byłem albo za drogi, albo nie z poręczenia klubowego menedżera...

Nie było to pierwsze podejście zawodnika do klubu polskiej ekstraklasy. W 2005 roku rozmawiał nawet z Wisłą, niemniej propozycja z Krakowa nie przebijała ofert niemieckich. Ostatnio jeszcze nadeszła oferta od trenera Dariusza Wójtowicza, aby zagrać w Sandecji. - Pojechałem, zobaczyłem, fajny klub, jednak na treningi musiałbym dojeżdżać zatłoczoną drogą 100 kilometrów w jedną stronę. Nie, wolałem zostać w Krakowie, przy rodzinie - tłumaczy były już piłkarz.

Przed wielu laty w Wiśle wśród trampkarzy i juniorów spędził sześć lat. Pochodzi z Kozłówka, od małego wiedział, że będzie piłkarzem. Tak jak ojciec, inny wybór nie wchodził w rachubę. Sport uprawiała też starsza siostra Elżbieta, biegała w barwach AZS AWF Kraków, była trzecia w mistrzostwach Polski na 400 m przez płotki. Mirek zabierał się z siostrą na jej treningi, biegał i tak wyrabiał szybkość, przydatną potem na boisku. Po latach, gdy siostra wyszła za mąż za srebrnego medalistę mistrzostw Europy w sztafecie 4x400 m Jerzego Włodarczyka, pod okiem swego szwagra - wtedy już trenera - przygotowywał się kondycyjnie do kolejnych sezonów.
Pierwszym klubem młodego Spiżaka był Kabel, bo miał najbliżej tramwajem. - Zaczynałem, mając tylko 6 lat, ćwiczyłem pod okiem pana Krawczyka - wspomina. - Potem wzięła mnie Wisła, wraz z mym kolegą z Kabla Pawłem Tomeczką, a trenował zmarły niedawno Janusz Krupiński; poza treningami na Reymonta chodziłem wtedy do Technikum Gazownictwa. Dostrzegali mnie szkoleniowcy, bo choć byłem jeszcze trampkarzem, trener Marek Kusto wstawiał mnie do składu juniorów. Nie doczekałem się wprawdzie występu w pierwszej drużynie, ale to zrozumiałe, bo miałem zaledwie 17 lat, gdy opuściłem Wisłę.

Zadzwonił menedżer Falck Weber z Niemiec i zaproponował przyjazd do szkółki piłkarskiej. W domu Spiżaków oporu nie stawiano, w zasadzie decyzję miał podjąć syn. Kolorowy w filmach i opowieściach świat Zachodu go nęcił. W Wiśle w tych latach było siermiężnie, to był czas przed wejściem Tele-Foniki. Drużyna dopiero co grała w II lidze, nie rysowały się wielkie perspektywy i Mirosław postanowił wyjechać. Teraz twierdzi, iż gdyby wiedział, jak ciężki będzie pierwszy rok na obczyźnie, jak będzie tęsknił za domem, to by się nie ruszał z Krakowa. A tak menedżer go zawiózł do Niemiec, gdzie zdany był na siebie, na początku bez znajomości języka. Trzeba było się przebijać, w życiu i na boisku. Mieszkał i trenował w Uerdingen. Grał półtora roku w lidze juniorów, zostając liderem strzelców regionu.

Zdobywając gole, zwrócił uwagę skautów Bayeru. Przeniósł się do Leverkusen, do miejscowego sławnego klubu i czekał na okazję debiutu. Jednak nie dane mu było zagrać w pierwszym składzie seniorów. - Christoph Daum nie dał mi wtedy szansy - wspomina. - Byłem młody, a trener dysponował składem, w którym roiło się od gwiazd: Ze Roberto, Emerson, Ballack, Kirsten, Neuville, w bramce był nasz Adam Matysek. Jeździłem jako rezerwowy z nimi nawet na mecze Ligi Mistrzów. Okazję gry w Bundeslidze dał mi dopiero Unterhaching.

Przeniósł się więc pod Monachium i zadebiutował w najwyższej lidze niemieckiej. Był napastnikiem o dobrych warunkach fizycznych (186 cm wzrostu), zagrał 23 mecze i strzelił 5 goli. Kolejnym klubem była Allemania Akwizgran, ale już w II lidze - 32 mecze i 5 goli. Występował ponadto w Duisburgu, Siegen, Elvesbergu, na koniec w Wuerzburgu - z wiekiem przenosząc się do niższych lig.

Jak dziś ocenia swą karierę?

- Zupełnie dobrze. Wystąpiłem w meczach I ligi, ponadto 180 razy w drugiej, 6-krotnie w reprezentacji młodzieżowej Polski. Był czas, że mówiło się o moim powołaniu do reprezentacji seniorów. Akurat wtedy znalazłem się Niemczech w klubie II-ligowym, a z tego szczebla selekcjonerzy nie powołują. Ponadto nie miałem większych złudzeń, ciągnęła się za mną w PZPN zła opinia. Raz któraś z gazet napisała: "Spiżak wybrał urlop, a nie kadrę". Było tak, że otrzymałem z Warszawy powołanie do drużyny U-23, ale złamałem nos i musiałem iść na operację. A w Polsce poszła fama, że zrobiłem sobie wakacje i odtąd w PZPN mnie pomijano.
W Niemczech Spiżak spotkał wielu piłkarzy znad Wisły i Odry. Na początek znanego reprezentanta Polski lat 90., szybkiego napastnika, na którego po cichu liczył, że wyciągnie do młodego przybysza pomocną dłoń. Tak się nie stało, sławny w Polsce piłkarz młodego nawet nie dostrzegał, sam czuł się raczej Niemcem. Najbliższy kontakt Spiżak miał z Danielem Boguszem, razem grali i zostali przyjaciółmi. O bliższą znajomość między piłkarzami z Polski było raczej trudno, rozsiani po różnych klubach, co chwilę zmieniali miejsca zamieszkania. To też dotyczyło Spiżaka, najdłużej bo 4,5 roku mieszkał w Monachium. Teraz w Niemczech piłkarzy z naszego kraju mniej niż kiedyś. - Można się zastanawiać, czy jesteśmy piłkarsko coraz słabsi, czy też w Polsce kluby zaczęły płacić lepiej? - zastanawia się Mirosław Spiżak.

Nieraz długo się dyskutuje o różnicach między Bundesligą a polskim futbolem. Niektóre widoczne są gołym okiem. - Tam są wspaniałe obiekty, a w Polsce dopiero ruszyła budowa stadionów - zauważa były gracz Bundesligi. - W Niemczech trybuny są przepełnione, u nas w ostatnich latach mecze oglądało bardzo mało osób, dopiero ostatnio coś drgnęło w Poznaniu, Warszawie i Krakowie, co oznacza, jak ważna jest pojemność i wygoda dla kibiców. W lidze niemieckiej najwięcej osób - ok. 70 tys. - pojawiało się na meczach Borussii Dortmund. Klub dzierżył ten rekord, ale tylko dlatego, że miał największy stadion w Niemczech. Zresztą gdyby była możliwość, to na Borussię chodziłoby 150 tys. ludzi! Nawet wtedy, gdy nie była liderem jak dziś. Dostać karnet na mecze najsławniejszych klubów jest sztuką, nieraz dziedziczy się go z ojca na syna. Chodzenie w soboty na mecze to cały rytuał, święto, kibice czekają na to dwa tygodnie. Niektórzy zabierają ze sobą żony, ale część ma ustalone z rodziną, że piłkarska sobota to jego dzień, ma wtedy prawo do spotkania kolegów i wypicia piwa. Piwo jest sprzedawane na stadionach, nie widzę w tym nic złego. Natomiast kategorycznie jestem przeciwny upijaniu się, czy wpuszczaniu pijanych na mecze, w bramach powinny być alkomaty. Natomiast jeśli ktoś zamówi sobie jedno piwo w przerwie meczu, dlaczego nie? Tak jest wszędzie na świecie, pewnie w Polsce też będzie to dozwolone...

Porównując poziom szkolenia w Niemczech i Polsce Spiżak twierdzi, że u sąsiadów nie trenuje się dłużej, tylko bardziej intensywnie. Długość treningu nie ma znaczenia, bo piłkarz i tak musi się nauczyć koncentracji i mieć siłę na dwie godziny, po co na dłużej? Natomiast na treningach trwa walka na całego, tam nikt nie jest pewny miejsca w drużynie, chyba że co spotkanie strzela po dwa gole. I nawet jeśli się wygra mecz, to od poniedziałku trzeba na treningu zasłużyć się, aby wybiec w jedenastce na kolejne spotkanie. Walka o piłkę jest twarda, ale nie narzeka się na faule. Piłkarze wiedzą, że jadą na tym samym wózku, wszyscy są profesjonalistami, chcą grać i zarabiać, więc celowo krzywdy sobie nie czynią. Kontuzje są wynikiem przypadku.
Poziom piłkarstwa niemieckiego rośnie, o czym świadczą ostatnio sukcesy Bayernu w Lidze Mistrzów, a reprezentacja od trzech mundiali nie schodzi z podium. Po klęsce Niemców w Euro 2000 polecono gwiazdorowi lat. 90 w Borussii oraz reprezentacji Mathiasowi Sammerowi opracowanie systemu szkolenia, który następnie został wdrożony w klubach. Ostatnio notuje się duży napływ młodych talentów do kadry, co daje perspektywy na kolejny medal na mistrzostwach świata 2014 roku. W dodatku w Niemczech lepiej dba się o promocję piłki, można oglądać mecze w ogólnodostępnym kanale telewizji, a nie tylko w kodowanych, jak u nas.

Nie spotkał się polski piłkarz w Niemczech ze zjawiskiem sprzedaży meczów, co ostatnio tak wstrząsnęło naszym futbolem. W klubach Bundesligi zarabia się świetnie, regularnie występujący gracz zbierze w rok pół miliona euro, gwiazdy futbolu - jak Schweinsteiger czy Ribery - nawet po 8-10 milionów. Po co więc wdawać się w podejrzany proceder? Przyłapanego winowajcę czekają ostre kary, wyrzucenie z ligi - czy warto więc ryzykować stałą, wysoką płacę?! Przyłapano kiedyś sędziego, który ustawiał mecze, bo sam grał u bukmachera, szybko skończył karierę z gwizdkiem.

Naturalną koleją piłkarze po zakończeniu kariery zostają szkoleniowcami. Mirosław Spiżak jednak nie tęskni za tym zajęciem. Jest ono przedłużeniem losu zawodnika, nieustanną wędrówką po kraju, rzadkim bywaniem w domu. Ciągłych przenosin były piłkarz ma dosyć. Wybudował dom w podkrakowskim Gaju i skłania się teraz ku "życiu osiadłemu" ze swoją partnerką życiową Agatą. Dlatego przyjął ofertę pracy w drukarni, bo to zajęcie na miejscu. A jeśli miałby przekazywać swoje doświadczenie piłkarskie, to nie wyklucza, że najmłodszym adeptom futbolu. Może uczyłby grać trampkarzy gdzieś w sąsiedztwie swego domu, ale czas pokaże, czy tym się zajmie.

Na razie znajomość z polskim futbolem odnawia poprzez chodzenie na mecze Wisły. Kupił karnet i był już na kilku spotkaniach. - Mają stadion teraz typowo piłkarski - mówi były junior "Białej Gwiazdy". - Trzeba jak najszybciej go skończyć, aby cały wypełnił się kibicami. Atmosfera na trybunach już jest już bardzo fajna. Teraz jestem kibicem i w tym otoczeniu mogę się przekonać, ile piłka znaczy dla kibiców, dla zwykłych ludzi. Piłkarz po niedzieli raczej nie myśli o ostatnim meczu, tylko przygotowuje do następnego, a kibice jeszcze wiele dni rozmawiają, co się zdarzyło na boisku. Kibicuję więc Wiśle, aby odzyskała tytuł mistrza Polski. Zawodnicy są nieźle wyszkoleni techniczni, ale to się nie przekłada na jakość drużyny. Musi być bardziej waleczna, biegająca, grająca tylko do przodu jak w Bundeslidze, a nie wszerz boiska. Natomiast na nowym obiekcie Cracovii jeszcze nie byłem; słyszałem, że jest bardzo ładny, wybiorę się na pewno na jakiś mecz.

JAN OTAŁĘGA

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski