Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krzyżacy i Priwisliency

PLIN
Kim byli Priwisliency? – Priwisliency byli mieszkańcami Kraju Priwislienskiego. Tego kraju już nie ma. Priwislency trafiają się jeszcze tu i ówdzie. Wymierają, ale nie należy ich żałować. Zostali utworzeni przez propagandę carskiej Ochrany i egzystują już stanowczo za długo. Będę się starał przekonywać Państwa, że Krzyżacy bardzo przyczynili się do powstania Priwislienców.

Jazda krzyżacka była najlepsza na świecie

Kim byli Krzyżacy

Wszyscy wiemy, a właściwie wszystkim nam się wydaje, że wiemy, kim byli Krzyżacy. Wiemy, że były to bestie. Przewrotni mordercy i podpalacze, którzy od początku nienawidzili Bogu ducha winnych Polaków. Którzy z tej nienawiści uczynili sobie sposób na życie. Którzy ogniem i mieczem wymordowali Prusów.

Wiemy, że w lochach krzyżackich zamków jęczeli zakuci w żelazo nieszczęśni jeńcy, a przed zamkowymi bramami szubienice łamały się od ciężaru powieszonych ciał. Krzyżacy bluźnierczo drwili sobie ze znaku krzyża i samozwańczo przedstawiali się jako rycerze Matki Boskiej. Jedną ręką nabijali strzelbę, a drugą liczyli różaniec. – Dobrze piszę?

Dobrze piszę, bo bez mała od urodzenia mieszkam w dawnym państwie krzyżackim. Przechadzam się po ulicach miast, które oni wybudowali, chodzę się modlić do ich kościołów, odwiedzam zamki, w których mieszkali. Czy zostało coś z atmosfery tamtych, krzyżackich czasów? – Nic nie zostało.

Ani pod ceglanymi sklepieniami Malborka, ani w gęstwinie mazurskich lasów, nie słychać już echa zawołań krzyżackich wojowników – O, hej aho! – O, hej aho!

Malbork dłużej był zamkiem polskim niż krzyżackim i to ciągłe przedstawianie go jako zamku krzyżackiego dowodzi tylko nieznajomości prawdziwej historii naszego regionu. Być może robi się tak również dlatego, że Malbork pięknie pasuje do czarnej legendy Zakonu Krzyżackiego i ładnie nadaje się do straszenia tą legendą naiwnych turystów.

Krzyżacy minęli i minęły ich czasy. W dodatku minęły tak dawno, że obecnie można już bez żadnych obaw chodzić nocą koło zapomnianego, ogromnego cmentarza pod Grunwaldem. Na tym cmentarzu pochowano po bitwie kilkadziesiąt tysięcy rycerzy, ale od wielu już pokoleń nie słyszano częstych tutaj kiedyś nocnych hałasów, szamotaniny i krzyków.

Dlaczego więc o Krzyżakach wciąż się pamięta? Dlaczego Krzyżacy, nawet teraz, dobrze nadają się do straszenia nimi niegrzecznych dzieci? Dlaczego każdy, z takim przekonaniem, dosłownie wszyscy twierdzimy, że byli to mordercy i zbrodniarze? Naiwne pytanie! Jak to – skąd?

Wiadomo skąd. - Ze szkoły. Z powieści Sienkiewicza. Z filmu, jaki powstał na bazie tej powieści.

Jest jeszcze obraz Matejki „Bitwa pod Grunwaldem”, jest „Konrad Wallenrod” napisany przez samego Adama Mickiewicza i „Rota” Konopnickiej, gdzie śpiewamy o tym, jak w pył rozpadnie się krzyżacka zawierucha. Każdy wie o rzezi Gdańska, kiedy to wody rzeki Raduni czerwone były od krwi. Każdy wie o rabowaniu kościołów na Pomorzu. Bo tak to było. - Zakonnicy z czarnymi krzyżami na piersiach rozbijają tabernaculum. Proboszcz krzyczący po łacinie – Co robicie, nieszczęśni?! Boga się nie boicie?!

- Ne semprent! (nie rozumiem, co mówisz) – odkrzykuje mu na to grabiący kościół Krzyżak udający Prusa. Wiadomo przecież, że Krzyżacy wszystkich Prusów dawno już wymordowali, więc skąd tu niby mógł się znaleźć prawdziwy Prus? Tak, tak! Tak to było i każdy o tym wie!

Skoro wiedza o zbrodniach krzyżackich jest nawet dziś tak dokładna i tak wszystkim dobrze znana można przypuszczać, że tym bardziej była ona znana i szeroko omawiana w wiekach wcześniejszych, bliższych czasom krzyżackich niegodziwości. Byłoby to logiczne, a i pamięć o wydarzeniach nie tak dawnych przecież, pewniejsza. Ale gdy pokusimy się o takie spojrzenie na wstrętnych Krzyżaków, przeżyjemy szokujące zaskoczenie. Chyba można powiedzieć, że to my właśnie, a nie niegdysiejsi Polacy, jesteśmy nastawieni bardziej antykrzyżacko. Dosłownie nastawieni, bo żyjemy jak gdyby pod presją antykrzyżackiej propagandy, z którą już tak zrośliśmy się, że każda próba naruszenia tego mitu wciśniętego nam wystarczająco dawno temu, żeby się w naszych umysłach zagnieździł i rozkrzewił, powodować będzie natychmiast niesłychanie żarliwą kontrreakcję i atak na „wybielaczy krzyżackich łotrów i bandytów”.

Okrutne czasy

Ja wcale nie będę usiłował przekonywać Państwa, że Krzyżacy przybyli na ziemie pogranicza polsko-pruskiego w celu rozdawania dzieciom czekoladek i ocierania łez z oczu samotnych wdów.

Trzeba jednak, chcąc prawdziwie zapoznać się ze stosunkami polsko-krzyżackimi, zapoznać się uprzednio z warunkami, jakie panowały powszechnie w tamtych czasach nie tylko w relacji Polak-Krzyżak, ale też Polak-Polak, Niemiec-Polak, Niemiec-Krzyżak, Prus-Polak i Prus-Krzyżak.

Czasy były, generalnie mówiąc, ciężkie i okrutne. Gdyby komuś zależało na tym, by przedstawić żyjących wtedy Polaków jako okrutników i morderców, znajdzie natychmiast mnóstwo przykładów na to, że Polacy to okrutnicy i mordercy. Takich przykładów można sobie zaczerpnąć niemało choćby tylko z historii polskiej rodziny królewskiej. Mówię o Piastach, gdzie rodzeni bracia wydłubywali sobie żywcem oczy, wycinali genitalia, zamurowywali w ścianę i na śmierć głodzili zakutych w żelazne klatki.

Lepiej nie pytać, co się wtedy robiło nie braciom, skoro bracia poddawani byli takim właśnie zabiegom.

Podobnie jest z Krzyżakami, więc gdyby komuś zależało na tym, by przedstawić Krzyżaków jako okrutników i morderców, znajdzie natychmiast niemało przykładów na to, że Krzyżacy … i tak dalej.

Obie relacje, i ta o okrucieństwie Polaków, i ta o okrucieństwie Krzyżaków, będzie relacją manipulacyjną. Będzie relacją prawdziwą, ale zmanipulowaną, to znaczy podaną w sposób i w celu wyrobienia u czytelnika niechęci, a może nawet nienawiści w stosunku do Polaków, czy też w stosunku do Krzyżaków. Na parę miesięcy przed spodziewanym atakiem na Polskę, niemieckich chłopaków służących w Wehrmachcie bombardowano relacjami o okrucieństwach Polaków popełnianych na Niemcach mieszkających wtedy w Polsce. Co tam było? – Wydłubywanie oczu, a jakże. - Zbiorowe gwałcenie niemieckich dziewczyn przez polskich parobków. - Podpalenia niemieckich gospodarstw.

Młodzi żołnierze niemieccy słuchając tego dostawali tak zwanej cholery i przysięgali sobie, że Polakom odpłacą z nawiązką. – I o to właśnie chodziło!!

Krzyżacy i Niemcy

No tak. Łatwo znaleźć powiązanie propagandy antypolskiej z mającym niedługo nastąpić atakiem na Polskę. Gdyby zaś postawić zwariowaną tezę, że wszelkie okropności jakie przypisywane są obecnie Krzyżakom zaczęto wyciągać z zapomnienia w ściśle określonym czasie w przeszłości, by tworzyć z nich opowieści doprowadzające Polaków do wściekłości, by służyły narastaniu wśród Polaków uczucia wrogości wobec Krzyżaków, to taka teza wydaje się być nawet nie zwariowana, ale wręcz idiotyczna choćby z tego powodu, że przecież od 500 lat Krzyżaków już nie ma. Jaki sens miałaby manipulacja nastawiająca Polaków wrogo do czegoś, czego nie ma. Kogo więc Polacy mieliby nienawidzić?

Nie wiecie kogo mieliby nienawidzić Polacy poddani takiej manipulacji? Jak to, kogo? – Niemców!

Pojęcie Krzyżaka i Niemca można stosować (i stosuje się go) wymiennie. Krzyżacy powstali w trakcie trwania wyprawy krzyżowej i oblężenia Akki w roku 1190. Przy szpitalu dla rannych rycerzy europejskich założonym przez mieszkańców miasta Lubeki zwanym Szpitalem Najświętszej Marii Panny przy Domu Niemieckim w Jerozolimie, powstało początkowo nieoficjalne stowarzyszenie rycerzy niemieckich biorących udział w wyprawie, które w rok później papież Klemens III zatwierdził jako bractwo rycerskie, a następnie papież Celestyn III w 1198 przekształcił w pełnoprawny zakon rycerski. Od nazwy szpitala, przy którym powstała organizacja niemieckich rycerzy, zakon uzyskał oficjalną nazwę Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie.

Długa to była nazwa i nieporęczna. Od przyznanego niemieckim zakonnikom znaku czarnego krzyża na białym płaszczu, wszyscy od razu zaczęli nazywać ich Zakonem Krzyżackim, lub po prostu - Krzyżakami. Od samego swego założenia Zakon był zakonem dla rycerzy niemieckich. Wielokrotnie rycerze innych nacji starali się o przyjęcie do Krzyżaków i za każdym razem powodowało to ogromne kłopoty prawne. Krzyżacy formalnie nie mogli przyjmować do Zakonu nie Niemców i często byli w rozterce, bo przyjęcie jakiegoś bajecznie bogatego cudzoziemca mogło się wiązać z ogromnymi dotacjami dla Zakonu. Wymyślono więc instytucję „Półbrata” (zakonnego!). Półbrat był niby Krzyżakiem, ale takim nie do końca. Wyróżniał się niepełnym krzyżem noszonym na płaszczu. Wyglądał taki krzyż zupełnie tak samo, jak duża litera T. Od stuleci wiedziało się, że Krzyżacy, to Niemcy, a pojęcie Niemca i Krzyżaka kojarzyło się każdemu jako tożsamość.

Powstałe na terenie pruskim państwo zakonne nigdy nie należało do Niemiec, ale w odczuciu sąsiadów tego państwa było ono państwem niemieckim, choćby tylko dlatego, że mówiło się w nim po niemiecku. A niby, w jakim języku miano by tam mówić? Dlatego też, dość częste zatargi zbrojne Polski z państwem krzyżackim łatwo jest zmanipulować jako zatargi zbrojne z Niemcami, co zresztą robi się w Polsce od dziesiątków lat.

Ręka magika z Petersburga

To, że wreszcie po stuleciach, państwo krzyżackie przekształciło się w część państwa niemieckiego, jest zasługą Polaków, choć tak naprawdę zasługą królów polskich, a to przecież nie to samo. Można się złościć na królów, że w sprawie zgody na coraz większą samodzielność pruskiej prowincji kierowali się byle jakimi, lokalnymi korzyściami, jakie obiecywali im w zamian elektorzy pruscy, ale jedno nie ulega kwestii. Nikt w tamtych czasach ani nie myślał już o Krzyżakach, ani nie wiązał księstwa pruskiego z państwem krzyżackim, ani nie opowiadał okropności o potworach z czarnymi krzyżami na piersiach. Nie widziano wtedy niebezpieczeństwa w „odpuszczaniu” Niemcom terytorium Prus, choć powinno się tego było spodziewać nie ze względu na straszliwych Krzyżaków, ale na geograficzne rozmieszczenie niemieckiej siły po obu stronach ujścia Wisły. Taki układ aż się prosił, by przy jakimkolwiek zatargu z Polską, zacisnąć jej jedyną drogę eksportową, jak zaciska się żelazna dłoń na ludzkim gardle. Ale Krzyżacy? Krzyżacy nikogo wtedy nie straszyli. Krzyżacy już wtedy byli zapomnianą przeszłością. Zaczęli straszyć dopiero w dziewiętnastym wieku. Początkowo nie za bardzo, jak wszystko, co wyjęte z naftaliny, ale pod koniec dziewiętnastego wieku i na samym początku wieku dwudziestego, jak za dotknięciem magicznej różdżki, nastąpiła eksplozja niemiecko-krzyżackich strachów.

Trudno tutaj o dowody, ale wydaje mi się, że różdżkę trzymała ręka magika z Petersburga. Siła antykrzyżackiej (czytaj - antyniemieckiej) propagandy narastała z roku na rok coraz bardziej. Podobne to było do opowieści o wydłubanych oczach jakie serwowano Wehrmachtowcom na parę miesięcy przed Wrześniem. Tym razem opowieści wystąpiły na niedługo przed pierwszą wojną światową i kierowane były do Polaków.

Nie wierzcie opowieściom, że to Niemcy zainicjowały I wojnę światową. Wojny można było uniknąć, gdyby nie parła do tej wojny Rosja. W Rosji zorientowano się, że właśnie przegrano wyścig zbrojeń z energicznie rozwijającymi się Niemcami. Jeśli się chciało osłabić Niemcy i dać sobie czas na rozwój własnego kraju, trzeba było atakować Niemcy już teraz. Za rok Rosja nie miałaby w konflikcie z Niemcami nawet cienia szans. Ale wojna z Niemcami była piekielnie ryzykowna. Wymagane było zebranie do walki absolutnie wszelkich dostępnych sił. Nie tylko rosyjskich, ale i polskich. Wszak wojna z Niemcami musiała odbywać się na terenach polskich.

Narodziny mitu

Na polskich terenach należących do Rosji nie było już Królestwa Polskiego, czy choćby tylko Kongresowego. Za karę, po przegranym powstaniu, car odebrał Polakom nawet nazwę. Ta rosyjska prowincja miała się odtąd nazywać Priwislienskij Kraj, a Polacy mogli się odzywać do zwycięzców jedynie po rosyjsku. Priwislienskij Kraj miał w strategicznych założeniach rosyjskich osłaniać od niemieckiego ataku Matuszkę Rosję i przed spodziewaną wojną z Niemcami dobrze byłoby mieć (bardzo ambitne zadanie dla rosyjskiej propagandy) życzliwie do siebie nastawionych Polaków. Polaków stłamszonych, zbitych upadkiem ostatniego powstania, w sposób nieprawdopodobny trzymanych za mordę przez „Ochranę”, Polaków którym właściwie nawet nie wolno było mówić po polsku, trzeba było szybko przerobić na sympatyków sprawy rosyjskiej.

- Wiecie, że nieomal się to Ruskim udało?!

Pierwszym, jak to w Polsce, musiał być oczywiście Mickiewicz, bo jak myślę, to chyba właśnie Mickiewicz odgrzebał z zapomnienia Krzyżaków swoim „Konradem Wallenrodem”. Mickiewicz zawsze miał skłonności do przedstawiania siebie jako okaz dzielnego litewskiego wojownika z głębi puszcz, więc podjęcie przez niego opowieści o wojnie z Krzyżakami wydawało się czynnością naturalną. A że mistrz Adam majstrem był przednim, przeto czytając jego opowieść ma się wręcz namacalne wrażenie realności zmagań litewsko-krzyżackich, widzi się te krzyżackie potwory zakute w stal i żelazo, a także widzi się ich czarny krzyż drapieżnie wyciągający ramiona po nowe łupy na spokojnej ziemi sympatycznych Litwinów. Szkoda, że „Konrada Wallenroda” przedstawia się teraz Polakom jako utwór oderwany od rzeczywistości w jakiej powstawał. Adam Mickiewicz, po wyroku sądowym skazującym go na wygnanie z Polski, pisał „Konrada Wallenroda” w czasie gdy pracował sobie spokojnie w Moskwie, w kancelarii generała gubernatora Moskwy księcia Dymitra Golicyna. Prywatnie, w tym właśnie czasie prowadził bujne, salonowe życie towarzyskie, które mało było podobne do tego, z czym kojarzy się Polakom życie na rosyjskim zesłaniu. Przedmowa do pierwszego wydania „Konrada Wallenroda” była dedykowana carowi. Była wstrętna, wiernopoddańcza i ociekająca wazeliną. Mickiewicz wdzięczył się w tej przedmowie do cara jak nie przymierzając, d… do kija. Po litewskim wojowniku nie zostało śladu. - Co to miało znaczyć?

Wiadomo, że zaraz po wydaniu „Konrada Wallenroda” Mickiewicz dostał paszport i wyjechał sobie spokojnie na Zachód ani myśląc o jakimś nielegalnym emigrowaniu. Czy więc to mizdrzenie się przed carem za cel miało tylko uzyskanie paszportu, czy chodziło o coś jeszcze? Ja nie wiem. Ja tylko przedstawiam Państwu wydarzenia, które wydają się być bardzo dziwne. Po dzisiejszemu mówiąc, poeta represjonowany pisze antyniemiecki poemat dedykowany carowi i od razu „buzi – buzi”, paszport i podróż do lepszego, zachodniego świata. Myślicie, że to się tak samo zrobiło? Ja tak nie myślę. Nie urodziłem się wczoraj. Szczególnie kiedy się pamięta, że SB za paszport kupiło sobie zupełnie niedawno, nawet polskiego biskupa.

Źli Krzyżacy

„Konrad Wallenrod”, obojętnie czy otwierał listę antykrzyżackich utworów, czy był tylko zarysem pomysłu na takie utwory, zawierał w sobie gotowe elementy propagandowe wykorzystywane później już bez jakichkolwiek zahamowań.

Czarne – białe. Źli Krzyżacy – dobrzy Litwini. Wstrętni Krzyżacy – sympatyczni Litwini. Potem będzie to: wstrętni Niemcy – sympatyczni Polacy. U Kraszewskiego bodaj, dojdzie już do zupełnego absurdu, bo Niemcy, jako ci okropni, będą mieli czarne włosy i czarne oczy, a dobrzy Polacy jasne włoski i niebieskie oczęta. Niemiec musiał być czarny chociaż to idiotyzm i nijak nie pasuje do prawdziwych nordyckich „białasków”. Czarny i koniecznie butny. Najlepiej, żeby był butny i pyszny pruską butą ipychą. Ruskiego sołdata, który wcale nie tak dawno temu pastwił się nad rodzicami i dziadkami ówczesnych Polaków w Priwislienskim Kraju nie widziano i nie chciano widzieć. Widziano natomiast Krzyżaka. To chyba właśnie wtedy „konieczność dziejowa” wcisnęła nam… trzeciego brata!

U Kosmasa (1045 – 1125), czeskiego kanonika z Pragi, który napisał najstarszą Kronikę Czechów, jest tylko dwóch braci: Lech i Czech. U Kosmasa nigdy nie było żadnego Rusa! Ktoś nam tego Rusa bezczelnie dopisał! Braci można dopisywać, bo pamiętam jak tuż przed stanem wojennym w Polsce, kiedy to straszono nas połączoną braterską interwencją wojsk Związku Radzieckiego, Czechosłowacji i Niemieckiej Republiki Demokratycznej, pan Janek Pietrzak, wspaniały i nadzwyczaj inteligentny satyryk odkrył dla Polski… czwartego brata!! Byli więc: Lech, Czech, Rus i PRUS!

Bracia (ci trzej oczywiście, bo jeszcze bez Prusa) byli potrzebni, bo ich obecność pokazywała każdemu jak silni są Słowianie połączeni razem we wspólnym froncie przeciwko Germano-Niemco-Krzyżakom. Zaraz też sięgnięto do obrazu Matejki, bo na tym obrazie można było zobaczyć Krzyżaków bitych przez połączonych ze sobą, pozbawionych małostkowych kontestacji o jakieś ziemie, nazwy i języki Polaków, Czechów i PUŁKI SMOLEŃSKIE!!

Wielu Polaków wolało wtedy rozpaczać nad losem ludności Gdańska podczas sławetnej (przesadnie i nieprawdziwie opisanej w polskiej literaturze) rzezi z przed pół tysiąca lat, niż nad losem ludności Pragi wyrżniętej nie tak dawno przez ruskich sołdatów pod dowództwem Aleksandra Suworowa, zbrodniarza wojennego, psychopaty i zboczeńca, którego Byron charakteryzował jako – „okrutnego potwora mieszczącego w skórze rzeźnickiego psa duszę małpy”…W Kraju Priwislienskim wolno było płakać nad losem gdańszczan męczonych przez Krzyżaków. Wolno było oburzać się na traktowanie biednej Danusi, doprowadzonej przez tych samych Krzyżaków do obłędu. Niechby jednak przyszło komuś do głowy zacząć jakąś akcję protestacyjną, powiedzmy na stokach cytadeli warszawskiej…

Za chwilę za Krzyżaków zabierze się supergwiazda polskiej literatury, Henryk Sienkiewicz i Krzyżakom przestanie być do śmiechu. Sienkiewicz pisze „Krzyżaków” przez trzy lata. Przez trzy lata ukazują się w „Tygodniku Ilustrowanym” kolejne odcinki powieści. Przez trzy lat cała Polska dzieli czas na oczekiwanie od jednego odcinka powieści do drugiego. Z czasem powieść Sienkiewicza przetłumaczona będzie na 25 języków. No i dobrze. Pan Sienkiewicz mógł sobie pisać o Krzyżakach, Szwedach, czy Tatarach. Władzy to nie przeszkadzało. Sienkiewicz miał mnóstwo tematów do wspaniałej powieści z czasu powstań przeciwko rosyjskim okupantom. Wiadomo dlaczego nigdy nie powstała taka właśnie powieść. Aż takim bohaterem, lub idiotą, Sienkiewicz nie był.

Samobójczy gol Niemców

Mija jeszcze parę lat i Niemcy, diabli wiedzą po co, strzelają sobie samobójczego gola. Wybucha afera ze szkołą we Wrześni pod Poznaniem. Polskie dzieci nie chcą się uczyć pacierza po niemiecku i za karę dostają: dziewczynki – „na łapę”, a chłopaki – „na tyłek”. Przez Polskę przeszedł ryk wściekłości. – „Krzyżacy biją nasze dzieci”. I znowu. W rosyjskich szkołach dzieci bite są prawie codziennie. W Rosji bije się w szkole, bije się w wojsku. Każdy, kto nie ma udokumentowanego pochodzenia szlacheckiego należy do grupy poddanych cara, których można bić. Kijem po d…e, albo pięścią po mordzie. Ale w Priwisliu wolno się oburzać tylko na to, że Niemcy biją polskie dzieci we Wrześni. Broń Boże, żeby pisać o tym, jak to Ruscy biją polskie dzieci, na przykład w Kielcach, Wilnie, czy Warszawie.

Dzieci ze szkoły we Wrześni

Szkoła we Wrześni

Niemcy strzelają sobie następnego gola. Pęka afera z wozem Michała Drzymały. Polacy z dawnej Kongresówki jak gdyby dopiero teraz zobaczyli Polaków z zaboru niemieckiego. Polacy z dawnej Kongresówki są już wystarczająco napompowani antyniemiecko, by dotarło do nich, jakiego to okropnego losu pod niemieckim butem oszczędził im car oswobodziciel.

Dla wielu, Rosjanie zaczynają już być - „nasi”. Prawdziwymi wrogami stają się Niemcy, Krzyżacy, dręczyciele Danuśki i Michała Drzymały.

- „Nie będzie Niemiec”… Pani Konopnicka pisze tekst „Roty”. Wschodniopruski Polak, pan Nowowiejski dopisuje do tekstu muzykę. Na rok 1910, na równo 500 lat po Grunwaldzie „Rota” już jest gotowa. W Krakowie odbyły się wtedy niesłychanie podniosłe obchody 500 - lecia bitwy grunwaldzkiej. Odsłonięto Pomnik Grunwaldzki i po raz pierwszy, oficjalnie odśpiewano „Rotę”. Polacy myśleli, że to tylko oni sami, bez obecności okupantów o których przestano wtedy nawet myśleć, celebrują swoją rocznicę. Polakom się wydawało, że robią to wszystko dla siebie – „dla pokrzepienia serc”.

Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz! Wspaniale! - Ale Ruski? - A Ruski to niech sobie pluje??

Pierwsza Kadrowa podbija Priwisleński Kraj

6 sierpnia 1914 roku o godzinie 2.42, z Krakowa wyrusza w kierunku granicy Cesarstwa Rosyjskiego Pierwsza Kadrowa Kompania Wojska Polskiego. 144 polskich chłopaków, których po 123 latach niewoli można było nazywać, choć nadal nieoficjalnie, pierwszym oddziałem polskiego wojska.

Jako, że każdy sądzi podług siebie, tak i oni myśleli, że po przejściu granicy zaboru rosyjskiego tłumy Polaków przyłączą się do nich spontanicznie, tworząc potężną armię wyzwoleńczą będącą w stanie wywalczyć niepodległość dla całego narodu polskiego. Takie powstanie narodowe obiecywał też Austriakom, sponsorom powstającego oddziału polskiego, sam Józef Piłsudski.

O godzinie 9-tej Kompania osiągnęła granicę rosyjską w Michałowicach i obalając ruskie słupy graniczne, weszła w głąb ruskiego zaboru. Austriacki rozkaz wyznaczał Kompanii zajęcie Jędrzejowa, ale Piłsudski kazał kompanii maszerować na Kielce. Rosjanie wszędzie cofali się. 12 sierpnia Kompania zajęła Kielce. I wtedy Józef Piłsudski i cała Kompania Kadrowa przeżyli ciężki szok. Zostali potraktowani przez kielczan jak najeźdźcy! Nikt nie chciał z nimi rozmawiać. Nikt się nie chciał do nich przyłączyć. Kielczanie, zrozpaczeni faktem, że „ich” wojsko wycofało się, zamykali się przed „Niemcami”, uciekali przed nimi, a nawet przeklinali ich. Priwislieniec pokazał swoje oblicze. Wściekał się, że ktoś chce mu zburzyć tak spokojnie zapowiadające się życie leniwego psa pod dobrym panem.

Konsekwencje tych wydarzeń były tragiczne. Piłsudskiemu przestano wierzyć jako politykowi. Zapowiadał przecież ogólnonarodowe powstanie, a tu…

To nie były tylko Kielce. Tłumy łamały sobie w ścisku ręce i nogi, gdy z dworców warszawskich odchodziły do Rosji ostatnie pociągi ewakuacyjne. – Niemcy idą! Jezus, Maria, Niemcy idą!

Poborowi do armii carskiej nie mogąc odnaleźć ewakuowanych już punktów rekrutacyjnych, za własne pieniądze gonili te cofające się urzędy dopadając je dopiero gdzieś hen, w środku Rosji, ale ‘wsio taki’ załapywali się jeszcze do ruskiego wojska. Teraz nikt nie chce pisać o takich wstydliwych wydarzeniach, tak jak nikt nie chce przypominać sobie faktu, że się zesmrodził podczas proszonego obiadu. Ale, kochani Państwo, nie wolno udawać, że wszystko było zawsze tylko wspaniałe, szlachetne i patriotyczne.

W roku 1916 powstała pieśń Legionów – „My Pierwsza Brygada”. Prawdziwa czwarta zwrotka pieśni była trochę inna niż ta, jaką śpiewa się teraz. Dotyczyła właśnie Kielc, czyli spotkania się narodowej koncepcji oswobodzenia Polski od zaborców w zamyśle żołnierzy Pierwszej Kadrowej z „życiową mądrością” nażartych ruskimi pierogami Priwislienców z „królewskiego miasta Kielce”. Myślę, że wybaczą mi Państwo tak zwane „wyrażenie się” podjęte tylko w celu przedstawienia prawdy historycznej. Nie zapominajmy, że sprawa dotyczy groźnej grupy społecznej, bo rozgoryczonych żołnierzy Wojska Polskiego.

- „Nie chcemy dziś od was uznania, Ni waszych mów, ni waszych łez, Już skończył się czas kołatania, Do waszych serc, jebał was pies”. Tyle Pierwsza Kadrowa polskim Priwisliencom.

„Priwislieniec” - to wyrażenie w słowniku Józefa Piłsudskiego było najgorszą obelgą jaką Marszałek mógł komuś rzucić w twarz. Trzeba było zrobić nie lada świństwo, żeby sobie na takie określenie zasłużyć.

Prywislency

Wiadomo, że na wytworzenie Priwislienca miało wpływ bardzo wiele czynników, że Priwislieniec nie był tylko wytworem antyniemieckiej propagandy, czy spaczonego pojęcia „pokrzepiania serc”. Chcę raczej powiedzieć, że na prawie gotowego już Priwislienca nagle nałożyła się silna, bardzo sprytna i podstępnie podana propaganda antyniemiecka, tworząc razem specyficzny rodzaj antyniemieckiego durnia uwielbiającego wszystko, co ruskie. Chcecie Państwo rozpoznać Priwislienca nawet celowo ukrywającego się przed zdekonspirowaniem? Dajcie mu się napić wódki. Po wódce Priwislieniec demaskuje się i nagle zaczyna śpiewać po rusku!

Charakteru Priwislienca można było nabyć nie będąc Priwisliencem. Wystarczyło być pod wpływem literatury przeznaczonej dla Priwislienców. Dobrym przykładem takiego przypadku byłby generał Langner, dowódca obrony Lwowa w roku 1939. Pan generał miał niebywałe „szczęście” wojenne, bo mógł wybierać pomiędzy dwiema armiami, by poddać jednej z nich dowodzoną przez siebie obronę miasta. Wybrał Armię Czerwoną bredząc coś przy tym o jedności Słowian i wyższości niewoli słowiańskiej nad germańską. Niemcom bardzo zależało na tym, by generał poddał się właśnie im. Oferowali bardzo korzystne warunki kapitulacji, a pod koniec września 1939 było już wiadomo, że Niemcy warunków kapitulacji dotrzymują. Niemcy mówili wprost. Jeśli poddacie się Rosjanom, ogarnie was Azja! Wiedząc to wszystko pan generał wybrał Ruskich. Jakoby wykonywał rozkaz Naczelnego Wodza mówiący, by z Armią Czerwoną nie walczyć. Nie walczyć, to nie znaczy poddawać się. Rozkaz Naczelnego Wodza nie nakazywał poddawać się Armii Czerwonej i powoływanie się teraz na ten rozkaz jest zwyczajnym zawracaniem głowy. Rozkaz Naczelnego Wodza nie nakazywał też pertraktacji z Rosjanami w Moskwie, a pan generał do Moskwy, na pertraktacje, pojechał.

Takim wielkim był dowódcą, że aż w Moskwie musiał prowadzić rozmowy o kapitulacji Lwowa?

A może to w Moskwie chciano sobie obejrzeć cudaka oddającego bez wystrzału miasto w zamian za głupią gadaninę o Słowianach?

W nieco podobnej sytuacji znalazł się dużo później generał „Bór” Komorowski, gdy przyszło mu poddawać Powstanie Warszawskie. Też proponowano mu wyjazd na rozmowy z Himmlerem w Kwaterze Głównej SS. Ale pan generał Komorowski stanowczo odrzucił jakiekolwiek wyjazdy, jakiekolwiek rozmowy, jakiekolwiek traktowanie go inaczej niż wszystkich powstańców. Nie opuścił swoich żołnierzy i oni pamiętają mu to do dzisiaj. Ruscy bajerowali generała Langnera swobodnym przepuszczeniem Polaków na Węgry. Kiedyś w Warszawie mówiło się na takie mydlenie oczu – „Mowa do chińskiego ludu”.

Wystawia sobie opinię ktoś, kto w mowę do chińskiego ludu wierzy, lub może tylko udaje, że wierzy. Rozbrojonych generalskim rozkazem Polaków, tuż za pierwszą linią wojsk rosyjskich brutalnie aresztowano.

1500 oficerów obrony Lwowa Ruscy pogonili marszem do Winnik i Krasnego. Stamtąd pociągiem do Starobielska. Jeszcze do dziś wykopuje się ich pod Charkowem.

Oficerowie z niemieckich oflagów wszyscy przeżyli wojnę i to są fakty. Pan generał zaś po powrocie z Moskwy, 20 listopada samojeden przekroczył Czeremosz i niby Feniks wznoszący się z popiołów, poprzez Rumunię udał się do Francji. Mówi się, że jakoby w ten właśnie sposób wymknął się Ruskim.

Na taką gadką warszawiacy mają inne dobre powiedzenie –„Mowa trawa – Warszawa”.

Wiadomo, że Rosjanie, gdy chcą, potrafią być wielkoduszni i jeśli ktoś do nich, jak człowiek, to i oni do niego po ludzku. To nie ja. Są autorzy, którzy tak właśnie widzą sławetne przejście Czeremoszu.

Być może pan generał nikomu nie musiał się wymykać. Jak zresztą miałby tego dokonać? Może w przebraniu dziada – lirnika?!

Przejrzałem Internet chcąc się dowiedzieć jakich to wyczynów bojowych dokonał generał na Zachodzie. Dowiedziałem się, że był surowym służbistą i „psem” na oficerów lubiących sobie czasem pogorzałkować.

Gdy się postawi na wadze jednego służbistę, a po przeciwnej stronie wagi 1500 oficerów to od razu widać, że Wojsko Polskie straciło na tej zamianie.

Priwisliencem mógł być robotnik, profesor wyższej uczelni, baba handlująca na bazarze jajkami. Było ich mnóstwo. Pojęcia nie mamy ilu ich było naprawdę, bo wiemy tylko o nielicznych, którzy w jakiś tam sposób, publicznie wyrazili swoje poglądy. Nawet po upadku Priwislia, nawet gdy powstała niepodległa Polska, Priwisliency trwali oczekując na lepsze dla nich czasy, które wreszcie nadeszły. Zmienione wszakże nieco. Związek Radziecki to jednak nie była ta Rosja, o której się myślało. Tłumy polskich sowieciarzy, którzy nagle wyroili się nie wiadomo skąd gdy tylko po przegonieniu Niemców wprowadzono w Polsce ustrój sprawiedliwości społecznej, wcale nie byli ludźmi zaagitowanymi dopiero teraz. To byli starzy Priwisliency, dla których wszystko, co ruskie było siłą rzeczy atrakcyjne i warte zainteresowania. Trochę im teraz wierzę gdy mówią, że tak naprawdę to oni nigdy nie byli komunistami.

Wracając zaś do Krzyżaków, tak instrumentalnie potraktowanych przez carską Ochranę. Choćby tylko w telegraficznym skrócie muszę powiedzieć, że: Konrad Mazowiecki sprowadził Krzyżaków, bo chciał zaatakować Prusów, którzy już dawno byli ochrzczeni! Nieochrzczeni, owszem, jeszcze istnieli, ale dalej. Na północy i wschodzie pruskiej krainy. Bliżej ziem polskich istniała już wtedy diecezja pruska, a w jej stolicy, mieście zwanym Zantyr, stała katedra i rezydował biskup Chrystian. Konradowi chciało się ziemi pruskiej, ale bał się zaatakować biskupa Chrystiana. Wykombinował sobie, że zrobią to za niego Krzyżacy, a jemu dadzą zdobytą na Prusach ziemię. – Wiadomo, co dostał.

Manipulacja

Kłamstwem jest, że Krzyżacy wymordowali Prusów. Owszem. Walki z Prusami były ciężkie, ale o jakimś wybijaniu Prusów nie było mowy. Po okresie walk wszystko powoli się uspokoiło, Prusowie pracowali na roli i służyli w wojsku krzyżackim, gdzie zamiast munduru, wszyscy, bracia zakonni i Prusowie, nosili białe jaki (jaka, to coś w rodzaju bezrękawnika, dość długiej sukni) z czarnym krzyżem, zakładane na pancerz. Braci zakonnych było niewielu. W najlepszych dla Zakonu okresach było ich najwyżej kilkuset. Te tysiące krzyżackich wojowników w białych jakach z czarnymi krzyżami, to byli Prusowie i brani do wojska osadnicy niemieccy.

„Ne semprent” było więc autentyczne i szczere. Biała jaka z czarnym krzyżem myliła wszystkich sugerując, że nosi ją krzyżacki zakonnik.

Jeszcze w wieku siedemnastym, w podolsztyńskich parafiach Purda i Klebark Wielki mieszkali Prusowie nie znający ani języka niemieckiego, ani polskiego. W obu tych parafiach biskup warmiński musiał obsadzać proboszczów znających język pruski, by mogli wygłaszać po prusku kazania i słuchać spowiedzi w języku pruskim.

Jeszcze w wieku szesnastym na terenie państwa krzyżackiego istniały całe enklawy Prusów nie ochrzczonych i uprawiających nadal swoje własne obrzędy do pogańskich bożków. Każdy Wielki Mistrz Zakonu dobrze o tym wiedział, a bywało, że wykorzystywał pruskich kapłanów do wykonywania, podobno bardzo skutecznych, zabiegów magicznych.

Watykańscy wizytatorzy Zakonu rwali sobie garściami włosy z głowy!!

Podczas tak zwanej rzezi gdańskiej Krzyżacy wcale nie atakowali polskiej ludności Gdańska. Zabijali głównie Niemców. Były to jakieś niezbyt jasne obecnie porachunki krzyżackie z niemieckimi kupcami gdańskimi. Gdańszczanie byli stronnikami brandenburczyków, aktualnych wrogów Zakonu. Krzyżacy mordowali więc stronników Brandenburgii, ale jednocześnie mścili się za coś, co gdańszczanie zrobili w przeszłości krzyżackiemu Elblągowi. Jak nie wiadomo o co chodzi, to na pewno chodzi o pieniądze. I taka właśnie była ta rzeź. Krzyżacy mieli chyba jakąś listę ludzi, których zamierzali zabić. Gadanie o 10 000 ofiar rzezi, jest wymysłem propagandowym. Tak samo, nie było latania po ulicach z mieczami i sieczenie wszystkiego, co się rusza. Ofiary przed egzekucją spowiadały się jeszcze i zachowana była jakaś tam, katowska kurtuazja. Przedstawianie tego, co się wtedy zdarzyło w Gdańsku jako mordowanie gdańskich Polaków przez Niemców celem pozbycia się Polaków z miasta, jest nieprawdą wmawianą nam celowo.

Leben und leben lassen, czyli żyj i daj żyć innym. To była doktryna państwa krzyżackiego, gdzie najcięższą, jeszcze nieuprawianą ziemię otrzymywał osadnik niemiecki, a Prus dostawał ziemią lekką, już uprawianą nie dlatego, że nie lubiło się Niemców, a kochało Prusów, ale dlatego, że Niemiec miał pług żelazny, a Prus drewnianą sochę. Ten przykład najlepiej przedstawia charakter państwa zakonnego. Nijak to chyba nie pasuje do tego, co Państwo wiecie o Krzyżakach, gdzie to Prus powinien dostawać najgorsze, a Niemiec najlepsze. A było całkiem odwrotnie. Było inaczej i nic na to nie można poradzić, „że choć siadłwszy, płacz”, jak się to mówi na Wileńszczyźnie.

Szymon Kazimierski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski