Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Papież podrzucał ją pod sufit

Redakcja
Lucyna Dyrcz-Kowalska na tle namalowanego przez siebie obrazu Fot. Andrzej Domagalski
Lucyna Dyrcz-Kowalska na tle namalowanego przez siebie obrazu Fot. Andrzej Domagalski
Potrafi pisać o okrutnych tematach, takich jak śmierć dzieci, w sposób ciepły i ujmujący. Nie pisze o wymyślonych sytuacjach, przeciwnie - na początku jest jej przeżycie szpitalne, autentyczne, dzięki któremu od razu widać, że autorka zna temat.

Lucyna Dyrcz-Kowalska na tle namalowanego przez siebie obrazu Fot. Andrzej Domagalski

HOBBY. O wierszach Lucyny Dyrcz-Kowalskiej z Dobczyc opowiadała nie tylko Anna Dymna, Piotr Skrzynecki, ale także prof. Stanisław Balbus z UJ

Można się o tym przekonać, biorąc do ręki wydany w Krakowie w 1997 r. przez oficynę ad vocem, tomik poezji "Anioł w deszczu czy wiersze o innej nadziei", którego autorką jest Lucyna Dyrcz-Kowalska, mieszkająca od 12 lat w Dobczycach. Już słowo wstępne nakreślone przez ks. Mieczysława Malińskiego wiele mówi: "(...) Czy jest sens, aby pielęgniarka była poetką? Czy nie wystarczy, aby była dobrą pielęgniarką? Myślę, że na to, aby być dobrą pielęgniarką, trzeba być choć trochę poetką. Czyli trzeba mieć wrażliwość. A tacy jak Lucyna pomagają swoimi wierszami swoim koleżankom - aby nie zatraciły swojej wrażliwości. Żeby nie stały się automatami do robienia zastrzyków, podłączania kroplówek.(...)".
Lucyna Dyrcz-Kowalska, mieszkająca na jednym z dobczyckich osiedli, szczupła i zgrabna z nieodłącznym uśmiechem i jeszcze większą gościnnością, przyznaje, iż pisze od dziecka. Za sprawą ojca Franciszka Dyrcza, który w rodzinnym Juszczynie obok Makowa Podhalańskiego był stolarzem i szklarzem z usposobieniem artysty. - Tata miał złote ręce i takie samo serce - śmieje się na to wspomnienie poetka, urodzona w wielodzietnej rodzinie. - Pisał na przykład okolicznościowe wiersze, grał na skrzypcach, a uczył gry na innych instrumentach. Wybudował młyn wodny, skonstruował pierwszą w Juszczynie instalację żarówkową na choinkę. Miałam 3 lata, gdy ówczesny kardynał Wojtyła, podczas wizytacji parafii podrzucał mnie ze śmiechem i fruwałam pod sufitem po tym, jak wyrecytowałam mu wierszyk napisany przez ojca. Po 20 latach wraz z grupą juszczynian trafiłam na prywatną audiencję do Watykanu. Papieżowi powiedziałam, że byłam tą fruwającą dziewczynką, podrzucaną przez niego. Wziął mnie pod brodę, mówiąc: "Co ty mówisz, dziecko..." W tym momencie zatkało mnie, zacukało, nie zdołałam już się odezwać. Ktoś z grupy nie stracił głowy i opowiedział papieżowi, a ten ujął mnie za głowę i z żartobliwą naganą rzekł: "Nie przyznawałabyś się, że masz już tyle lat!"
Po szkole podstawowej, w której podejmowała pierwsze próby rymowania, Lucyna Dyrcz trafiła do Liceum Medycznego w Żywcu, biorąc m.in. udział w słynnych "Mszach za Ojczyznę", odbywających się w rodzinnym Juszczynie, a organizowanych przez ks. Adolfa Chojnackiego i przyjeżdżającą z Krakowa aktorkę Sławę Bednarczyk. Młoda Lucyna recytowała i śpiewała wiersze, była to dla niej jednocześnie porządna lekcja patriotyzmu. Zaraz potem, bo w 1987 r. rozpoczęła pracę jako pielęgniarka w Instytucie Pediatrii w krakowskim Prokocimiu.
W 1991 r. miał miejsce jej debiut książkowy - tomik wierszy "Umiem pięknie czekać" wydała krakowska oficyna Miniatura, a gorącym orędownikiem jej twórczości był znany prof. Stanisław Balbus z UJ ("Ma absolutnie rozpoznawalny styl i własny świat. Porównałbym jej wiersze do wczesnej Haliny Poświatowskiej" - oceniał przed laty profesor). Jedna ze starszych sióstr pani Lucyny była pielęgniarką, zaś jej mama Janina, zaprzysięgła góralka z Bystrej Podhalańskiej - pięknie śpiewająca, jak podkreśla poetka - w czasie wojny pomagała w szpitalu przy operacjach. - Z oddziału w Prokocimiu wychodziłam wiele razy starsza o 10 lat - wspomina. - Nieszczęścia dzieci powalają bowiem z nóg, wiele razy człowiek chciał schować głowę w piasek i nie mieć nic wspólnego z tym nieszczęściem. Śmierć dziecka to coś najgorszego na świecie. Dzieci, gdy gasną, uśmiechają się tak jak aniołki. Choćby nie wiem jak cierpiały i chorowały...
Można o tym przeczytać w jej dojmującym wierszu bez tytułu "Ten chłopczyk musiał umrzeć./Zanim to się stało/musiałam znowu stać się pielęgniarką/bardziej niż samą sobą./Ja to uciekłabym/na koniec świata/oszalała z niemocy/tak bardzo bym płakała/tak bym do Boga krzyczała/popatrz popatrz Panie Boże/to dziecko żyło tylko po to/żeby cierpieć/i samiutkie/zamieniło się w anioła...(...)
Jej wiersze w Starym Teatrze czytała m.in. Anna Dymna, która powie, iż są "proste, nie wykalkulowane, autentyczne". Onegdaj poznał je również Piotr Skrzynecki. W pierwszej połowie lat 90. wygrała renomowany Turniej Jednego Wiersza, odbywający się w klubie Pod Jaszczurami.
Od 12 lat mieszka w Dobczycach ("kupiliśmy mieszkanie za 10 procent, nadal je spłacamy!"), a jej mężem jest urodzony w Kielcach Waldemar Kowalski, absolwent gdańskiej AWF, z wykształcenia nauczyciel WF, były judoka krakowskiej Wisły. Poznali się latem 1991 r. na plaży w Cetniewie, a ówczesna długa rozmowa nad Bałtykiem m.in. o książkach Tolkiena zaowocowała następnie małżeństwem. - Nadzwyczaj szczęśliwym - nie ma wątpliwości autorka dwóch tomików wierszy.
Najstarszy z trójki dzieci, 13-letni Tomek trenuje judo pod okiem ojca w bocheńskim MOSiR, 8-letnia Maja, uczennica kl. II szkoły podstawowej, świetnie rysuje i odnosi już pierwsze sukcesy, na razie w szkolnych konkursach plastycznych; dwójkę tę uzupełnia 2-letnia Lena. - A ja jeszcze jestem na wychowawczym urlopie - tłumaczy pani Lucyna. - W Dobczycach mieszka się nad wyraz spokojnie, to może trochę człowieka rozleniwiać. Muszę napisać trochę wierszy, pomyśleć o kolejnym tomiku, bo trochę lat od ostatniego upłynęło, a coś tam zawsze się uzbierało. Przez ostatnich 6 lat często malowałam pastelami obrazy, zawsze pojawiają się na nich moje ukochane, towarzyszące mi od dawien dawna Anioły.
Gdy skończy się jej urlop wychowawczy, Lucyna Dyrcz-Kowalska wróci do swojego środowiska w krakowskim Prokocimiu, do pracy z chorymi dziećmi, które, jak mówi "kocha ponad życie" i które są dla niej wcieleniami Aniołów. Spontaniczna i zawsze roześmiana poetka - pomyśleć tylko - dopiero w grudniu w ubiegłym roku, po kilkunastu latach zamieszkiwania w mieście nad Rabą, miała okazję przeczytać swoje wiersze podczas grudniowego jubileuszu miejscowej Ispiny. Zapewne nie było to ostatnie spotkanie z dobczycką widownią poetki - pielęgniarki, której towarzyszą Anioły i którą onegdaj przyszły papież podrzucał pod sufit. Jakby czuł, że gdy dorośnie, pójdzie w ślady Aniołów i zacznie wędrowanie ponad ziemią poprzez słowa.
Andrzej Domagalski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski