Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sport zwariowanych romantyków

Redakcja
Są oszczędni w słowach. - To wygląda tak samo, jak w telewizji - mówi Ireneusz Cieślak, zdobywca pucharu Gordona Bennetta w 1983 roku. - Startuje się i leci - dodaje Roman Sendor, instruktor z Aeroklubu Krakowskiego. - To pasja, po prostu trzeba spróbować - przekonuje Roman Godlewski, pilot balonowy z Białegostoku.

Baloniarstwo

     Pierwszy dzień międzynarodowych zawodów balonów na ogrzane powietrze; maksymalna wysokość, na którą możemy wzlecieć, to 500 metrów. Ze względu na bliskość lotniska Balice ściśle określony jest również czas lotu i rejon lądowania. Rozłożenie balonu i napełnienie go powietrzem trwa pół godziny, w koszu jest nas sześcioro.
     - To twój pierwszy lot? Trzymaj się tych uchwytów i nie łap za linki - instruuje Phil Dunnington, sympatyczny 50-letni Brytyjczyk.
     Startujemy, kosz drga delikatnie, a po chwili - już w powietrzu - stabilizuje się. Podniebną ciszę zakłóca jedynie szum palnika ogrzewającego powietrze.
     Balony nie mają żadnego urządzenia umożliwiającego im ruch w poziomie, pilot może jedynie zmieniać wysokość. Reszta należy do wiatrów, które w poszczególnych warstwach atmosferycznych wieją w różnych kierunkach. Problem tylko w tym, by w odpowiednim momencie znaleźć się na odpowiedniej wysokości.
     - Nie zawsze można dolecieć do wyznaczonego celu. Balon to nie samolot, ale na tym polega cały jego urok, każdy lot jest inny - tłumaczy Roman Sendor pilotujący balon "Kraków".
     - Wszyscy piloci są mniej lub bardziej zwariowani. Baloniarstwo to najbezpieczniejszy sport lotniczy, nie jest jednak grą w szachy. To całe "ustrojstwo" ma tę przykrą właściwość, że nie można go zmusić do większej prędkości opadania niż 4 - 5 metrów na sekundę. A prądy wznoszące podczas burzy są nieraz 30-krotnie szybsze, jak się w nie wpadnie, to nie ma możliwości wyjścia - trzeba się im poddać - mówi Ireneusz Cieślak.
     Kończy się sielanka,

zaczynamy gwałtownie opadać

- za chwilę wylądujemy na dachach znajdujących się pod nami domów. - Niestety, zapomniałem markera - krzyczy Phil do grupki ludzi stojących nieopodal zabudowań. Marker to obciążona wstążeczka, którą zawodnicy podczas rozgrywania baloniarskich konkurencji rzucają w wyznaczone przez organizatorów miejsce; im się niżej zejdzie, tym łatwiej trafić do celu. Według wielu opinii, "nasz" Phil zszedł najniżej ze wszystkich lecących, miał więc szansę wygrać tę konkurencję. Ale Brytyjczyk dość już zdobył w życiu nagród; teraz latanie traktuje wyłącznie rekreacyjnie - przecież od wyróżnień ważniejsza jest sama przyjemność lotu.
     - Uprawianie baloniarstwa nie miałoby sensu, gdybyśmy do tego sportu podchodzili bez miłości. Latanie pomaga dostrzec, że oprócz rzeczy, którymi się na co dzień zajmujemy, istnieje jeszcze wiele innych, wartych zauważenia światów - przekonuje Roman Godlewski, nauczyciel, dziennikarz, jeden z nielicznych baloniarzy nie związanych profesjonalnie z branżą lotniczą.
     Baloniarstwo to

drogi sport

- tylko nielicznych stać na własny sprzęt. Średnia cena balonu na ogrzane powietrze wynosi 40 tys. dolarów, koszt napełnienia balonu gazowego to 50 tys. złotych.
     Balony dzielą się na gazowe i na ogrzane powietrze. Te drugie mieliśmy okazję oglądać w Krakowie. Ich obsługa jest szalenie prosta: znajdujący się w butlach gaz spalany jest za pomocą palnika, podgrzane powietrze unosi w górę powłokę balonu, a wraz z nią kosz z pasażerami. Taki balon mogą przygotować do lotu trzy osoby w ciągu dwudziestu paru minut.
     Lecimy niecałą godzinę. - Za chwilę będziemy lądować - mówi Phil do radiostacji i podaje nazwę miejscowości, nad którą przelatujemy. - Powtórz, gdzie jesteście? - słyszymy głos z jadącego za nami samochodu, do którego zapakujemy później cały nasz kram. - Nie mogę, ludzie mnie słuchają - odpowiada ze śmiechem pilot, który zauważył, że nasze zainteresowanie wzbudziła próba wymówienia przez niego nazwy miejscowości Szyce.

\\\*

     Phil twierdzi, że kto już raz posmakuje nieziemskiej balonowej podróży, na zawsze załapie bakcyla lotów. To wielce prawdopodobne; w chwilę po wylądowaniu łapię się na tym, że na odchodne mówię do towarzyszy lotu: - To ja już lecę.
LATAJĄCY REPORTER KRZYSZTOF MAĆKOWSKI

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski