Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przeciw sobie

Redakcja
To portret artysty skłóconego z samym sobą - JÓZEF BARAN o książce Krzysztofa Lisowskiego, poświęconej Stanisławowi Czyczowi

29 czerwca 1996 r. zmarł nagle na serce Stanisław Czycz. Niektórzy krytycy uważali go za jednego z najciekawszych pisarzy powojennych, inni - nie doceniali, zarzucając jego prozie, zasadzonej na eksperymentach, bełkotliwość.
     Całkowicie niezależny, bezkompromisowy, uczciwy i surowy w sądach o literaturze był najoryginalniejszym chyba mieszkańcem domu pisarzy przy Krupniczej 22 - pisze we wstępie do książki wspomnień o Czyczu ("Mistrz cierpienia" - WL Kraków) znany poeta i krytyk Krzysztof Lisowski. Dzięki niemu powstał interesujący portret artysty skłóconego z samym sobą. W wieku dojrzałym trapiły go choroby, cierpienia fizyczne i psychiczne. Wiecznie zajęty żmudnym doskonaleniem swego warsztatu, swej niemożliwej do zrealizowania wizji artystycznej, zdążył wydać za życia 10 książek.
     Ponad 300-stronicowa antologia wspomnieniowa Lisowskiego zawiera pięć nagranych przez niego - w ostatnich latach życia Czycza - rozmów z pisarzem, fragmenty jego nie publikowanych tekstów publicystycznych (m.in. o Bursie) i poetyckich, zabawny tekst o Mrożku, z którym przez trzy lata autor "Pawany" sąsiadował drzwi w drzwi, prawie się nie kontaktując, a także liryczne listy do Kasi...
     W drugiej części znalazły się wypowiedzi m.in. byłej żony pisarza Barbary, przyjaciół z lat młodości, a także bliskich mu osób i to nie tylko z domu przy ul. Krupniczej: Wisławy Szymborskiej (sąsiadowała z nim przez pewien czas przez sufit), Maja, Żurakowskiego, Adamskiego, Ziemianinowej, Pilcha, Kornhausera. Nie zabrakło także wypowiedzi wybitnych krytyków. Autor książki dotarł też do Czesława Miłosza, który wprawdzie Czycza osobiście nie znał, ale pośrednio przyczynił się do przyjęcia go do Koła Młodych, a potem do ZLP. Ta

historyjka z Miłoszem w tle

zasługuje na przytoczenie. W roku 1954 Staszek Czycz, wówczas pracownik Krakowskich Zakładów Kamienia Budowlanego, zgłosił się do opiekuna Koła Adama Włodka z niby-własnymi wierszami. Włodek natychmiast rozpoznał utwory Miłosza z tomu "Głosy biednych ludzi". Jak później Czycz wyjaśnił, maszynopis utworów znalazł jako nastolatek w walizce na strychu u kolegi w rodzinnych Krzeszowicach. W walizce, obok rulonu przepisanych na maszynie wierszy, znajdowały się również akcesoria wędrownego magika cyrkowego o pseudonimie Nemo. I ta walizka odnaleziona w pociągu przez kolejarza, ojca owego kolegi Staszka, zawędrowała na strych i zadecydowała o późniejszym losie Czycza, który zafascynowany utworami nieznanego mu poety, zapragnął iść w jego ślady. "Czy dobrze się stało, że to ja nawróciłem Czycza na pisanie?" - zastanawia się Miłosz. "Może lepiej by mu się żyło bez tego, to znaczy nie trafiłby w to życie zbuntowanej bohemy, którą opisuje?".
     Wisława Szymborska - ceniąca Staszka za opowiadanie "And" i uważająca, iż był to "Ktoś w literaturze" - wspomina go przede wszystkim jako urodzonego artystę-cygana, co w jej przekonaniu nie brzmi wcale wesoło. "Na początku może tak, kiedy jest się młodym, ten rodzaj wewnętrznej cyganerii jest wybuchem jakiejś energii życia, radości. Potem, z biegiem czasu, robi się to przeważnie dramatyczne. Pozostać cyganem do końca... Dlatego że życie ma swoje wymagania, gdzieś wreszcie trzeba zamieszkać, mieć jakiś względnie zapewniony byt, wiedzieć, co się jutro zje na obiad. On pozostał do końca cyganem, co zasługuje i na odrobinę podziwu, ale i na wielkie współczucie".
     Nieudane małżeństwo poety było zapewne tego konsekwencją. "Myśmy się rozstali, bo mówił, że nie może pisać wierszy. Ma dziecko, ma rodzinę - jak więc może tworzyć wiersze katastroficzne?" - mówi w książce Barbara Sommer-Czyczowa. Choć, wyjaśnijmy - to właśnie Czycz wychowywał syna.
     Bogusław Żurakowski, wspominając wspólne spacery z sąsiadem z Krupniczej, opowiada, że pisarz nie wszedł z nim do kościoła Mariackiego, ba, wyznał, że nigdy nie był też na Wawelu. Komentarz Żurakowskiego: "Staszek nie lubił, żeby ktoś jakby za niego organizował świat otaczający".
     Postawa buntownika wobec tradycji, wszelkich konwenansów i konwencji życia zorganizowanego, bierze zapewne swój

początek z krzeszowickiej młodości.

     "Gandhi", "Mikado", "Casanova", "Primavera", "Ataman", "Gioconda" - przewijający się wciąż w jego powieściach, to wszak autentyczne postaci, kompani jego młodości, zbuntowani jak i on przeciw normom obyczajowym. Z kręgu młodzieńczego, zrewoltowanego myślenia, nie poddającego się żadnym mieszczańsko-filisterskim rygorom i obowiązkom, Czycz nie wyzwolił się właściwie nigdy: ni w życiu, ni w literaturze, choć niefrasobliwy żywot cygana pędził tylko kilkanaście lat, a potem dopadły go choroby, operacje, cierpienia i depresje. Skazały pisarza w ostatnich dwudziestu latach życia na częste pobyty w szpitalach, sanatoriach i klinikach psychiatrycznych. O tych pobytach opowiada szeroko w wywiadzie-rzece. Są to przejmujące fragmenty...
     Maria Ziemianinowa mówi o tym tragicznym okresie życia Staszka: "Gdy go wspominam, ogarnia mnie wielkie wzruszenie, jak wobec małego, bezbronnego dziecka".
     Sam

przypominam sobie Czycza

wylęknionego, gdy otwiera mi drzwi swojego mieszkania (na rok przed śmiercią) i z bezradnym gestem odmawia udziału w audycji radiowej o Świrszczyńskiej. Brałem to za jego kolejne dziwactwo i byłem zirytowany odmową. Nie wiedziałem, że jego choroba jest tak poważna i że on po prostu bał się świata.
     Choć ceniłem go za jego osobność, niezależność i uczciwość w sądach (nie zapisał się do reżimowego ZLP, a równocześnie wypowiadał się kąśliwie o "krakowskim salonie pisarskim") - denerwował mnie jako poeta i prozaik, czyniący z niekomunikatywności credo pisania: "_Trzeba tworzyć przeciw sobie samemu, temu, za którego się przyzwyczajeniowo mamy (...) iść przeciw temu, uderzyć, aż pęknie, odsłoni utajone, zahamowane, odkryć się, odsłonić nieprzeczuwane, nieuświadomione, uwolnić, zrzucić powszedniościową osłonę, maskę, ten fałsz, samemu na sobie wymóc zmianę tej swojej osobowości, kłamiącej i ukazać, głównie samemu sobie: prawdziwy jestem oto taki...". _Wyka nazwał go Przybyszewskim z Krzeszowic.
     Jego strumień podświadomości i chaotycznej narracji, monologu wewnętrznego ciągnącego się całymi stronicami - mógł nużyć. Poza świetnym "Andem", żadnej powieści Czycza nie udało mi się doczytać do końca. Staszek robił literaturę właśnie z tego, co ja w nieskończoność odsiewałem, chcąc osiągnąć czystość wyrazu. Była to poetyka krańcowo mi obca. Oczywiście, dopuszczam myśl, że jestem zbytnim konserwatystą. Wszak nie byle jacy krytycy, bo Tomasz Burek i Helena Zaworska - uważają jego pisarstwo za zjawisko absolutnie wyjątkowe, wielkie i niedocenione. O wczesnych wierszach Czycza pisali w superlatywach: Wyka, Flaszen, Kwiatkowski, Stempowski. Eksperymentatorstwo poetyckie późnego Czycza, posunięte do ostatecznych granic w poemacie polifonicznym "Zapisy na słonecznym zegarze" (fragmenty w "Poezji"), wydało mi się jednak czymś tak dziwacznym i niezrozumiałym, że nie byłem w stanie zmienić swojego zdania o Staszku...
     Mimo wszystko książkę o nim przeczytałem jednym tchem. Jest lekturą poruszającą do głębi. Pokazuje

"męki twórcze" człowieka

i twórcy autentycznego do szpiku kości, złożonego z samych sprzeczności. Niepogodzonego ze światem, z bliskimi, z samym sobą. Zdzierającego z twarzy coraz to kolejne maski i dążącego w pisarstwie do absolutnej szczerości. Do odcięcia się od tradycji literackiej i stworzenia własnej formy poza formą. Czy jednak da się stworzyć formę, rozbijając formę?
     W liście do Zaworskiej pisał: "Jestem przeciwnikiem jakichś dopiętych kompozycyjek, tych cacusiowatych układanek, chodzi takiemu durniowi jedynie o zmajstrowanie świetnie sztukopięknego utworku pod te stare jak świat wzorce i prawidła i recepty(...)". _Z drugiej strony wyrażał się też lekceważąco o wszystkich tych "posranych awangardach i nowych falach_", gdzie też chodzi o to, by zmajstrować coś, czego jeszcze świat nie widział. Znów brak konsekwencji...
     Fakt, nie znosił konformizmu, koterii i układów towarzyskich. Był absolutnie nieprzekupny, absolutnie osobny i tym mógł każdemu imponować...
     Ciągle zbuntowany, poszukujący, krytyczny, jest dziś - jak twierdzi Krzysztof Lisowski - pisarzem kultowym, czytanym przez młodych ludzi, właśnie z uwagi na swoją autentyczność, "niedojrzałość", nonkonformizm, pasję rozdrapywania masek, form i "dodrapywania się" do prawdy o sobie. Czy jednak

taka prawda w ogóle istnieje?

     A jeśli istnieje, to czy można ją wyrazić strumieniem mowy nie ujętym w formę. Bezładną gadaniną odartą "z wzorców, prawideł i recept", narzuconych przez tradycję literacką i gramatyczną? A jeśli nawet można... to czy w końcu: szczera i naga - okaże się atrakcyjna czytelniczo, czy też będzie tylko szczerym bełkotem?
     W wierszu "Plaża nudystów", dotyczącym uwalniania się od wszelkich form (w imię wolności) i zdzierania z siebie "masek (w imię prawdy) pisałem m.in.:
     Jak niewiele pozostaje z wolności
     gdy wszystko wolno
     jak pusta jest prawda
     gdy dookoła gołość
     podszyta nicością: pułapka
     bez jednego awaryjnego wyjścia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski