Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grać trzeba z duszy

Redakcja
Władysław Pogoda na nic nie narzeka. Uważa, że byłby to grzech - niewybaczalny. Zdrowie sobie chwali (poza ciśnieniem, które ostatnio płata mu figle, cokolwiek niemiłe), robi, co lubi, spotyka się z ludźmi, czuje, że jest potrzebny. Więc na co miałby utyskiwać?

Nuty czytać - nie sztuka. Sztuka wydzielić nuty w tempie, wyliczyć pauzy. To jest cała filozofia ludowego grania. Trzeba mieć ucho...

Pogoda jest skrzypkiem i to skrzypkiem nie byle jakim: szeroko znanym w światku, ceniącym muzykę ludową - nie tylko na rodzinnej Rzeszowszczyźnie, ale w całym kraju. Trzy lata temu wystąpił w Teatrze Wielkim w Warszawie, jako jeden z ważniejszych wykonawców etno-klasyczno-popowego koncertu "Muzyka źródeł", zorganizowanego z okazji wejścia Polski do Unii Europejskiej i zaprezentowanego m.in. uczestnikom Europejskiego szczytu gospodarczego, odbywającego się akurat w stolicy, grał w studenckiej "Stodole", nagrywał dla Polskiego Radia, pokazywał się w telewizji, jest bohaterem fabularnego filmu Andrzeja Barańskiego "Niech gra muzyka" (zagrał w nim skrzypka Szymka), laureatem najważniejszych festiwali muzyki ludowej i najwyżej cenionych wyróżnień.

\\\*

Mieszka w małym domku w Hucinie pod Kolbuszową. Osiemdziesięciu siedmiu lat po nim nie widać: twierdzi, że to wszystko zasługa muzyki - no i śmiechu oraz podziwu tych wszystkich pań, które oglądają go na scenie, którym podoba się jego granie. Mówi o tym z dumą; tym skwapliwiej, że żona wyrozumiale nie oponuje...
Muzyka pociągała go zawsze, od najwcześniejszego dzieciństwa. Uczył się sam - wprawdzie za jego młodych lat był w Kolbuszowej profesor, który dawał lekcje, ale brał za godzinę dwa złote, czyli tyle, ile można było dostać we dworze za dwa dni pracy. Siłą rzeczy ta edukacja nie wchodziła w grę - i cała jego nauka ograniczyła się do rudymentarnych lekcji, branych, gdy miał 10 lat, od znajomego klarnecisty.
- Bo po szkołach nie będzie muzyka ludowego - zapewnia. - On pięknie gra, ale on tej muzyki nie czuje, nie ma tej smykałki, którą musi mieć muzyk ludowy. Raz wziąłem kornecistę szkolonego, z wojska: zwykłego "Sto lat" nie umiał z pamięci zagrać, do wszystkiego musiał brać nuty! A tu nie trzeba nut, tu trzeba mieć ucho...
A on ma i ucho, i zamiłowanie; czyli to, co najważniejsze. Zamiłowanie zaś - przede wszystkim do skrzypiec. Uważa je za najpiękniejszy instrument. Grał kiedyś w orkiestrze dętej w Kolbuszowej na tenorze, próbował akordeonu, ale został wierny skrzypcom. - Cztery deszczułki i cztery struny - mówi. - Niby niedużo, a nic nie zrobi tego głosu, co skrzypce zrobią.
Skrzypce towarzyszyły mu zawsze - i skrzypce pomagały w życiu. Na przykład za okupacji, gdy w czterdziestym roku został wywieziony na roboty do Niemiec, do Schwarzwaldu. Smutno tam było, biednie (dostawał dziennie 80 fenigów, tyle co na flaszkę piwa), więc pomyślał, że napisze do brata o skrzypce: iżby bodaj w sobotę po pracy trochę się rozerwać. Gdy bauerka dowiedziała się, że gra, zaproponowała swój instrument; nie najlepszy, ale jednak. Zagrał jej wiedeńskie walczyki, zachwyciła się - i zaraz przyniosła lepsze skrzypce, stradivariusa. Lepiej go potem traktowała, no a on furorę robił wśród wywiezionych...
Furorę robi zresztą do dziś. Ma prostą receptę: - Grać z duszy, od siebie. Jak szczerze - to nic więcej nie trzeba. Może kielicha jeszcze, byle jednego: po jednym człowiek jest swobodniejszy, energii dostaje. Ale trzeba uważać, bo następne kieliszki mogą tę energię odebrać.

\\\*

Dawni muzykanci mieli różne sposoby na dobrą grę. Najpewniejszy był ponoć pakt z diabłem. Pogoda cyrografu nie podpisywał, ale starzy skrzypkowie, basiści i klarneciści, których słuchał w dzieciństwie, sypali takimi przykładami: jak to muzyk, zaprzedany diabłu, zemścił się na dziewczynie, która go nie chciała. Diabeł ją zmusił, żeby tańczyła z innymi, na zabój, do upadłego, na pośmiewisko...
On diabelskiego wsparcia nigdy nie potrzebował. Naprawdę wystarczały mu same skrzypki. - Nieraz zeszliśmy się z kolegami. Tu w domu - opowiada. - Dwoje skrzypiec, harmoszka, klarnecik: graliśmy cichutko, dla siebie, godzinami. Wydawało się, że serce wyjdzie do tej muzyki... Teraz młodzież tego nie lubi.
I zdaje się, że ta muzyka, to zamiłowanie, sprowadziło go z robót do Polski. Bo u bauera przepracował całą wojnę, a po wyzwoleniu - świat stał otworem. W Hucinie nic na niego nie czekało (ani ojca, ani matki; a u brata - czego szukać?), myślał o Ameryce - ale nie miał nikogo, kto zapewniłby wymagane przez władze utrzymanie na początek; no a we Francji panowała bieda. Pętał się trochę po Niemczech, aż koledzy, którzy powyjeżdżali do Polski, zaczęli słać listy: "Wracaj, tu da się żyć". No i wrócił...
- Kupiłem plac, wystawiłem domek i pomału jakoś szło - wspomina. - Skrzypce mnie stale ratowały.
Bo ze skrzypcami był już związany - na śmierć i życie. Od czterdziestego siódmego chodził z nimi po weselach, po zabawach. Różnie bywało, czasem nawet strasznie - na przykład jak przyszło grać w Górnej Kolbuszowej, Cmolasie albo Komorowie: tam to były ostre chłopy! Bez bójki się nie obeszło, a jak trwała walka, muzykanta nie obejmowała żadna ochrona. - Tam wszędzie byli tacy kierownicy bitek - wyjaśnia. - Oni rozganiali wesela, oni rządzili na zabawach i oni dawali sygnał, kiedy zaczynać... Czasem człowiek krzyczał: nie chcę pieniędzy, nie chcę nic, chcę do domu, żyć chcę!
Ale najgorsze zdarzenie przytrafiło mu się na poligonie w Przyłęku, kiedy miał grać z kolegami na potańcówce dla wojska. Nie dość, że zapłacili mniej niż było uzgodnione, nie dość, że kazali grać dłużej niż umowa przewidywała, to jeszcze na koniec, gdy muzykanci uciekali, dźwigając instrumenty pod pachą i na grzbietach, kule świstały nad głową...
- To w tym fachu zwyczajne - mówi dziś z uśmiechem. - No, może z wyjątkiem strzelania... Bo bijatyki były normalne; jak się człowiek nie usunął, instrumentu zawczasu nie schował - wszystko porozbijali. O byle co, nawet o to, że kapela nie trzymała minimalnie tempa ze śpiewającymi... Bo choć niby wszędzie u nas ta sama lasowiacka nuta, te same oberki, poleczki, walczyki, weselne na trzy czwarte, to jednak każda wieś inaczej śpiewa. A jak się taki jeden z drugim upił, łatwo się obrażał. I zamiast tańczyć - szukał zwady.

\\\*

Dziś Władysław Pogoda nie dba o takie sprawy. Dziś jest powszechnie uznawanym i szanowanym klasykiem, jednym z niewielu pamiętających, na czym polega ta lasowiacka nuta. Gra głównie z pamięci.
- Ja się nauczyłem z czasem nuty czytać - zapewnia. - Ale nuty czytać - nie sztuka. Sztuka wydzielić nuty w tempie, wyliczyć pauzy. To jest cała filozofia ludowego grania. Trzeba mieć ucho...
Miał jeszcze coś: elastyczność. Kiedy dorabiał do pensji pobieranej w gazownictwie w Mielcu, w którym przepracował 20 lat, graniem po weselach i zabawach, stworzył zespół z takim repertuarem, jakiego ludzie chcieli słuchać. Siostrzeniec na trąbce, drugi na perkusji (potem zamienił ją na saksofon), on na skrzypcach. Ale to się rozlazło: skrzypce upadały, w modę wchodziły organy elektryczne, gitary... A że Pogoda chciał być wierny tym czterem deszczułkom i czterem strunom - więc przystąpił w sześćdziesiątym ósmym roku do ludowej kapeli w Domu Kultury w Kolbuszowej. Ta kapela - dziś: Kapela Włady- sława Pogody - wciąż istnieje i występuje, choć teraz jest problem: Jan Książek z Hadykówki, czyli drugie skrzypce, rozchorował się i nijak nie może wrócić do zdrowia. Tak że oni czterej - Pogoda na pierwszych skrzypcach, Jerzy Wrona na klarnecie, Jarosław Mazur na kontrabasie (smyczkiem gra; chyba że chce do tańca poderwać, to wtedy palcami struny szarpie) i Stanisław Rudny na trąbce - są jakby trochę osieroceni. Więc jak mają występ ludowy, proszą Jana Niedbałę z Mielca na sekundzistę, a jak zwykłe granie jest planowane - to drugie skrzypce zastępują Ryszardem Wroną z akordeonem. No i czasem, gdy trębacz nie może, wchodzi na zastępstwo jego syn, Łukasz, z drugim klarnetem. Na ważniejszych koncertach towarzyszą im dwie solistki: Czesława Cyran i Teresa Pruchnik.
- Teraz w ogóle ciężko jest z sekundzistami - narzeka Pogoda. - Takich, co melodię mogą zagrać, jest dużo, ale na sekund mało który się nadaje... Bo to jest tak: z jednej strony młodzi się nie garną do ludowego grania, a z drugiej - wymagania są większe niż kiedyś. Kiedyś chłopy nie wiedziały nawet, w jakiej tonacji grają, ważne było tylko tempo; dziś już tak by się nie dało. Nikt by tego słuchać nie chciał.
Władysław Pogoda nie musi patrzeć na oczekiwania innych, sam od siebie najwięcej wymaga. Ale czy może być inaczej? On już jest jak instytucja, jak autorytet: w Kazimierzu Dolnym, na Ogólnopolskim Festiwalu Instrumentalistów, Kapel i Śpiewaków Ludowych, jego kapela zgarniała III, II i I nagrodę, jako solista też był laureatem II nagrody. Ma "ludowego Nobla": Medal im. Oskara Kolberga. Występował w całej Europie: na Wschodzie, w Niemczech, w Austrii, w Bułgarii, Rumunii i - najwięcej - we Francji. Z kolegami z kapeli grają - aż się kurzy! I ciągle poznają kogoś nowego, ważnego: na przykład "Mogilan" spod Krakowa, z którymi zaznajomili się na festiwalu w Toruniu i zaprzyjaźnili tak, że gdy "Mogilanie" odwiedzili go w Hucinie, wyszedł im ni z tego, ni z owego koncert dla całej wsi: - Rżnęliśmy razem pod domem na instrumentach!

\\\*

- Muzyka to dla mnie całe życie - wyznaje skrzypek. - Jakby nie ona, nie wiem, czy bym te swoje trzy córki i syna tak spokojnie wychował, czy bym im mógł we wszystkim pomagać. Pensja nie była wielka, z gospodarką też nie za dobrze: u nas ziemie lasowe, kiepskie, IV i V klasy przeważnie; te dwie krowy, konia, świnkę dla siebie to się jeszcze uchować dało, ale coś więcej - już nie bardzo. A nam jakoś szło, jedzenia nie brakowało. Skrzypce zawsze ratowały...
No i ratują - do dziś. Bo gdy gorszy czas przyjdzie, zniechęcenie albo przykrość jakaś, nie musi w sobie niczego dusić, rozmyślać, martwić się. Siądzie, weźmie skrzypce (chyba z dziesięć ich miał w życiu...), chwyci za smyczek... I od razu lepiej, i tych osiemdziesiąt siedem lat wcale nie ciąży.
Żyć się zaraz chce, żyć, i do ludzi iść...
WALDEMAR BAŁDA

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski