Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kryptonim "Rozrabiacz"

Redakcja
Niektórzy pamiętają go, jak w niebieskim mundurze kaprala Milicji Obywatelskiej patrolował olkuskie ulice. Inni kojarzą z czasów, gdy pracował w hucie cynku w Bukownie. Część pamięta jako kierowcę olkuskiego PKS u. Teraz bardziej jest znany jako szef powiatowych struktur Samoobrony.

Olkuskie środowiska byłych opozycjonistów trzymają się od niego z daleka, a i on sam nie pcha się na salony. Tymczasem wielu z tych, którzy w latach 70. czytali potajemnie "bibułę", nie wie nawet, że prawdopodobnie jedynym kolporterem KOR owskiego "Robotnika" w Olkuszu i okolicy był ten niepozorny gość z odstającymi uszami i wydatnym nosem.
- Nigdy się nie chwaliłem tym, że kolportowałem "Robotnika". Wtedy, gdy to robiłem można było pójść siedzieć, a____później, jakoś nie było okazji. Tak naprawdę zostałem wywołany do tablicy - opowiada Zygmunt Dybek.
Przed paroma laty w jednym z lokalnych periodyków politycznych napisano, że "Samoobroną w Olkuszu szefuje ściek komunistyczny". - Pojechałem do autora izapytałem, co on tak naprawdę omnie wie. Wtedy też, w2004 roku, wystąpiłem do Instytutu Pamięci Narodowej oudostępnienie mojej teczki. Dostałem ją rok później. Wraz zaświadczeniem, że jestem osobą pokrzywdzoną - wspomina Zygmunt Dybek.
- Tak było - przyznaje olkuski opozycjonista Józef Siwiński. To w piwnicy budynku stróżówki Ośrodka Harcerskiego w Olkuszu, gdzie wtedy mieszkał, od 1982 roku działała nielegalna drukarnia, którą obsługiwał. Z prostej maszyny drukarskiej przez kilka lat schodziły nocą setki tysięcy "Tygodnika Mazowsze". Teraz wydaje własnym sumptem legalne czasopismo "Konserwatysta" i pisze w lokalnej prasie. Właśnie w "Konserwatyście" ukazał się tekst o "ścieku komunistycznym".
- Kiedy zobaczyłem jego papiery z____IPN, od razu go przeprosiłem - opowiada Józef Siwiński.
Swoją drogą, to Siwińskiego podejrzewano, że kolportuje "Robotnika"... - Pamiętam rozmowę z1980 roku znieżyjącym już olkuskim opozycjonistą Jurkiem Gregorskim, który mówił mi, że wie, iż wOlkuszu "Robotnika" kolportuje autentyczny robotnik iznacząco patrzył na mnie, bo byłem jednym znielicznych robotników wgronie lokalnej opozycji. Wtedy ani nie potwierdziłem, ani nie zaprzeczyłem. I____legenda rosła - uśmiecha się Józef Siwiński.
Zygmunt Dybek pochodzi z niezamożnej rodziny z Podlesia, jednej z podolkuskich wsi. Kiedy w 1962 roku wrócił z wojska, wstąpił do milicji. Najpierw chodził w patrolu po Olkuszu. Na miejscowym rynku trafił mu się przypadek, który zachwiał jego wiarę w to, że zadaniem milicji jest ochrona ładu i porządku publicznego i że wszyscy są równi wobec prawa. - Jesienią 1963 roku ze stojącego na rynku samochodu usłyszałem jakieś krzyki. Chciałem wylegitymować towarzystwo. Wśrodku był sekretarz partii, kierowca ijakaś na wpół rozebrana pani. Nie chcieli okazać dokumentów. Napisałem raport. Wezwano mnie do komendy wojewódzkiej. "Pan już nie pracuje w____Olkuszu" powiedział mi pułkownik Nowak - wspomina.
Przez następny rok pracował w Trzebini, gdzie dojazdy do pracy zajmowały mu pół dnia. Potem przeniesiono go do Bukowna. Tam służył do 1969 roku. - Odprowadzałem do domu pijanego "ormowca", on się rzucił na jakiegoś mężczyznę i____złamał mu nos. Pobity zeznał, że to ja byłem sprawcą - twierdzi Dybek, który z tego powodu wyleciał z MO. Jak wspomina lata spędzone w niebieskim mundurze? - Nigdy nie wziąłem łapówki. Kiedy chcieli mi ją dać - pisałem raporty służbowe opróbie przekupstwa. Zawsze najważniejszy dla mnie był porządek idyscyplina.
Kiedy wyleciał z milicji został ściągaczem cynku w KGH "Bolesław". - Paskudna iszkodliwa robota. Zkolegów, z____którymi pracowałem, 90 procent już nie żyje...
Zostawił sobie numer Trybuny Robotniczej z 12 grudnia 1975 roku, w którym ówczesny premier Jaroszewicz obiecywał, iż nie będzie żadnych podwyżek cen. - Kiedy rok później zapowiedzieli podwyżki, to wziąłem gazetę i poszedłem do sekretarza zakładowej PZPR, żeby mi to wyjaśnił. Zrobiła się afera...
Ktoś doniósł, że całą dniówkę ubliżał Gierkowi i partii, a także sekretarzowi, do którego poszedł z gazetą. Donosiciel napisał, że Dybek miał siekierę i mówił, że pójdzie zarąbać wszystkich w urzędzie w Bukownie. - Zarówno sekretarz, jak iwszystkich 16 pracowników zmojego wydziału zeznało, że nic takiego nie miało miejsca. Nie pomogło. Wyrzucili mnie zpracy, przegrałem sprawę wsądzie pracy. Sędzina, która wydała wyrok, do tej pory pracuje w____olkuskim sądzie - mówi Dybek.
Pozostał z rodziną bez środków do życia. - Od mojego sąsiada dostałem telefon iadres prof. Edwarda Lipińskiego wWarszawie. Pojechałem, wyjaśniłem, oco chodzi. Zadzwonił do Kuronia. Ten powiedział, żebym przyszedł do nich do domu na ul. Mickiewicza, pierwsze drzwi na prawo. Dostałem wtedy 9.500zł zapomogi i____obietnicę pomocy prawnej. Kuroń zapytał, czy chciałbym im pomóc. To się zgodziłem - wspomina Dybek.
Kiedy po wyjściu od Kuronia przechodził przez jezdnię, został zatrzymany i wylegitymowany przez milicjanta. Parę dni później dostał wezwanie do olkuskiej komendy MO. - Zaczęli mnie wypytywać, po co byłem wWarszawie. Odpowiedziałem, że wMinisterstwie Sprawiedliwości, Komitecie Centralnym PZPR iCentralnej Radzie Związków Zawodowych składałem pisma wsprawie wyrzucenia mnie zpracy, co zresztą było zgodne zprawdą. Tak swoją drogą zCRZZuto mnie wyrzucili za drzwi. Ito dosłownie. Jak mnie na komendzie pytali, czy wiem coś o____jakiś nielegalnych wydawnictwach - to odpowiedziałem, że nie wiem - wspomina Dybek.
Kilka miesięcy później jego sąsiad z Bukowna powiedział mu, że jest do niego paczka z Warszawy, którą przywiózł jego szwagier. Przyniósł ją do domu, a tam w środku kilkaset numerów "Robotnika", nielegalnego dwutygodnika wydawanego przez KSS KOR w latach 1977 - 81. - No i____tak zaczęła się moja, trwająca dwa lata, przygoda jako kolportera "Robotnika" - wspomina Dybek.
Kolejne paczki "Robotnika" trzymał - zamaskowane stertą makulatury - w piwnicach bloku, w nieużywanej pralni, do której dorobił sobie klucze. "Robotnika" kolportował na ławkach w kościołach w całej okolicy i na siedzeniach w pociągu, kiedy był pusty przedział. Czasami wkładał do skrzynek pocztowych. Kiedy od 1978 roku zaczął pracę w olkuskim PKS ie, najpierw jako pomocnik, a potem kierowca, brał w trasę kilkanaście gazet i rozkładał podczas postojów. O jego działalności wiedział tylko jeden kolega z pracy, z którym jeździł w trasy.
Kilka numerów "Robotnika" dał "do ręki" pewnym, jak mu się wydawało, znajomym. Jeden z nich miał pseudonim "Stefan" i był tajnym współpracownikiem SB. Do tej pory w teczce w IPN jest pożółkły egzemplarz "Robotnika", jaki Dybek dał wtedy do ręki owemu "Stefanowi". Jedyny, jaki ma, bo nie trzymał ich nigdy w domu.
Drugi raz wezwano go na komendę milicji do Bukowna, gdzie mieszkał. - Dwóch byczków zagroziło mi, że jak będę dalej zajmował się nielegalną działalnością ijeszcze raz napiszę skargę na zwolnienie zpracy, to przypadkiem spadnę ze schodów isię zabiję. Znajomy milicjant powiedział mi tylko, że byli zKomendy Wojewódzkiej - wspomina Dybek.
W 1980 zapisał się do "Solidarności", tak jak niemal wszyscy jego koledzy z PKS u, ale dalej nie mówił, że rozdawał "Robotnika". - Zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego wezwali mnie do komendy ikazali podpisać "lojalkę", że nie będę rozrabiał izajmował się polityką. Powiedziałem, że napiszę, ale po swojemu. No inapisałem, że nie będę podważał sojuszu Polski zZSRR, o____ile będzie korzystny dla obu stron - wspomina.
W PKS ie pracował do 1995 roku, potem przeszedł na rentę. Po 1989 roku znowu zapisał się do "Solidarności". Kiedy Wałęsa kandydował na prezydenta, wysłał 200 tys. zł jako wsparcie kampanii. - Teraz tego żałuję, bo się zawiodłem. Liczyłem, że Wałęsa zrobi porządek i____krzywdy zostaną wyrównane - mówi.
Ale innych aktów pomocy nie żałuje. Wyciąga teczkę z pożółkłymi kopiami przelewów. W 1980 roku, kiedy jako kierowca zarabiał 3 tys. zł, wysłał tysiąc na budowę pomnika poległych stoczniowców. Pojechał nawet do Gdańska na jego odsłonięcie. Przesyłał pieniądze do osób, których nie znał. Znajdował je poprzez ogłoszenia w gazetach. Ktoś potrzebował pieniędzy na wózek dziecięcy, ktoś inny na leczenie. Teraz Dybek działa w Polskiej Organizacji Obrony Bezrobotnych i Ubogich.
O tym, ile SB wiedziało o jego nielegalnej działalności, dowiedział się z lektury teczek w IPN ie. W archiwach SB jego sprawa nosiła kryptonimy "Kierowca" oraz "Rozrabiacz". - Zainteresowali się mną w1977 roku po wyrzuceniu mnie zpracy whucie. Jak się okazało, donosiło na mnie 10 tajnych współpracowników - moich, jak mi się wydawało, kolegów. Znam jedynie ich pseudonimy: "Leszek", "Januszek", "Walczak", czy "Stefan". Zwróciłem się do IPN opodanie mi ich nazwisk, ale mi odmówiono. Co bym zrobił, gdybym je poznał? Poszedł bym powiedzieć im, że byli podłymi ludźmi. Ityle. Dowiedziałem się jedynie, że pani adwokat zKatowic, do której skierował mnie Kuroń, zaraz po moim wyjściu doniosła o____wszystkim do SB - opowiada Dybek.
Co interesowało SB? Przede wszystkim to, jakie są jego kontakty z grupą "Graczy", czyli z KOR em. SB prowadziło jego sprawę do sierpnia 1981 roku, kiedy został "wycofany z bazy departamentu III".
- Myślę, że dzięki kolejnym numerom "Robotnika", które kolportowałem, ileś tam osób dowiedziało się prawdy. Zawsze starałem się pomagać innym i____dalej to robię, jak potrafię - kończy Zygmunt Dybek.
Jacek Sypień

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski