Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Teraz Trump musi się ugiąć

Remigiusz Poltorak
Remigiusz Poltorak
Fot. archiwum
Rozmowa. Dr hab. PAWEŁ LAIDLER z Instytutu Amerykanistyki UJ - o skutkach wyboru nowego prezydenta USA. Także dla Polski.

- Może Pan już w to uwierzyć?

- Muszę!

- Tak po prostu?

- Trzeba zaakceptować wybór Amerykanów. Nie ma w nim przypadku, bo Donald Trump nie wygrał minimalnie , ale z dużą przewagą głosów elektorskich! Powiedzmy od razu - mało kto ją przewidywał.

- No właśnie. Jak to się stało, że wielkie amerykańskie media, tęgie głowy, analitycy - nikt nie zauważył tej fali, która zmiotła Hillary Clinton, a mówiąc szerzej - ustalony od dziesięcioleci porządek?

- To nie jest tak, że jechał rozpędzony pociąg i nagle na ostatniej stacji przegonił Hillary Clinton. Tendencja była widoczna. Jeśli porównamy przewidywania sprzed miesiąca i te z ostatnich dni, można było zauważyć, że Trump wyraźnie odrabia straty. A na końcu okazało się, że wielu wyborców myśli tak jak on, ale niekoniecznie się do tego przyznaje.

- Dlaczego?

Może ze wstydu? Dlatego badania opinii publicznej też nie odzwierciedlały rzeczywistych nastrojów społecznych. Nie mam wątpliwości, że wybór został dokonany poprzez głosy na „nie”. Innymi słowy, ludzie pomyśleli: to nie Trump jest o wiele lepszy, ale Clinton o wiele gorsza.

- Czyli o zwycięstwie Trumpa w dużym stopniu zdecydowała niechęć do Clinton?

- Dzisiaj możemy przypuszczać, że spora grupa obywateli zadała sobie pytanie, czy można powierzyć sprawy bezpieczeństwa państwa osobie, która nie potrafiła ochronić ważnych wiadomości e-mailowych, korzystając z prywatnej skrzynki.

Choć pewnie nie tylko to przyczyniło się do porażki. Za Clintonami ciągnie się wiele skandali, ale przede wszystkim Hillary była mocno kojarzona w tych wyborach z establishmentem waszyngtońskim. Oderwanym często od życia zwykłych Amerykanów. Nie powiem, że Trump był kandydatem antyestablishmentowym - bo przecież on ich wszystkich od lat zna, bywał w tym środowisku - ale jednak symbolizował zmianę. Teraz stoi przed wyzwaniem, czy może rzeczywiście spełnić te populistyczne obietnice, które zapowiedział w kampanii, jak stawianie muru przeciwko imigrantom.

- I tu pojawia się pierwsze kluczowe pytanie: jak bardzo Trump prezydent może różnić się od Trumpa kandydata?

- Kampania się skończyła i nie wyobrażam sobie, żeby nowy prezydent dalej starał się dzielić społeczeństwo. Dlatego będzie musiał się zmienić. Przede wszystkim przeprosić się z liderami Republikanów. Być może poprzez przyjęcie niektórych z ich postulatów. Zarówno w interesie Trumpa, jak i partii Republikańskiej jest pokazanie teraz trochę innej twarzy.

- Czyli mimo zwycięstwa przyjąć warunki gry, bo sam nie będzie w stanie nic zrobić?

- Do pewnego stopnia - tak. Tym bardziej że Republikanie zyskali większość w Izbie Reprezentantów i w Senacie. Ale proszę też zwrócić uwagę, że Paul Ryan, spiker Izby Reprezentantów jako pierwszy pogratulował Trumpowi. To oznacza, że partyjna góra też wyciąga rękę do nowego prezydenta. Jeśli uważnie słuchaliśmy jego pierwszej mowy, to była ona bardzo umiarkowana. Nawet w stosunku do Hillary Clinton. I te pojednawcze słowa do Amerykanów: „Jestem prezydentem was wszystkich”. To oczywiście wyświechtane formułki, a jednak widząc Trumpa z ostatnich trzech miesięcy, nie spodziewalibyśmy się takiej reakcji.

- Trudno nie zauważyć pewnego procesu, który obserwujemy od wielu miesięcy. Brexit wydawał się nieprawdopodobny, i to samo możemy powiedzieć o wyborze Trumpa. Na naszych oczach zmienia się świat, który znamy.

- A nie zapominajmy, że w przyszłym roku będą wybory we Francji i w Niemczech... Daleki jestem od stwierdzenia, że motywy głosujących na Trumpa były takie same jak argumenty tych, którzy wspierają Orbana na Węgrzech albo opowiadających się za Brexitem. Ale mimo to znajdziemy tu pewien mianownik, który zawiera się w słowie - antyestablishment. A za tym kryje się nieufność, chęć izolacji i zamknięcia się.

To wyraźna zmiana trendu. Ludzie bardziej myślą o tym, jak strzec własnego bezpieczeństwa niż o tym, jakie powinny być swobody obywatelskie. Być może jest to początek, jeśli nie końca, to przedefiniowania tego, czym jest demokracja liberalna.

Okazało się, że wynikające z niej swobody niosą jednocześnie pewne zagrożenia, a język politycznej poprawności spowodował, że nasza rzeczywistość została całkowicie wypaczona.

Co ciekawe, jeszcze nie tak dawno zapowiadano w USA, że Republikanie nie mają potencjalnie szans na zwycięstwo przy obecnej demografii. Dlatego, że w stanach południowych jest coraz więcej imigrantów z Ameryki Łacińskiej. Niektórzy wieszczyli nawet, że Republikanin nie zostanie wybrany prezydentem, jeśli ta partia nie zmieni swojego podejścia, choćby w sprawie imigrantów. Tymczasem Trump jeszcze bardziej zaostrzył język, a i tak udało mu się wygrać.

- We wpływowych mediach zachodnich pojawiły się od razu komentarze, że tak jak Brexit może wywołać trzęsienie ziemi w Europie, tak wybór Trumpa spowoduje trzęsienie ziemi na świecie.

- Wydaje mi się to przesadzone. Być może sam fakt Brexitu można było uznać za trzęsienie ziemi, ale czy ten rozwód w ogóle nastąpi, a jeśli tak, to w jakiej formie - tego nie wie dzisiaj nikt. Brexit jest tylko jednym z problemów Unii Europejskiej. Z drugiej strony, jako amerykanista uznaję wielkość USA, ich dominację gospodarczą i militarną, ale nie przeceniałbym tej roli. To nie jest tak, że Stany zmieniają świat jednostronnie. Retoryka zaczęła zmieniać się już za czasów Obamy, który kilka razy stwierdził, że USA nie są policjantem świata. Więc to nie jest coś zupełnie nowego. Bardziej obawiałbym się nieprzewidywalności związanej z brakiem doświadczenia Trumpa w polityce zagranicznej i docierające głosy o chęci ocieplenia stosunków z Rosją.

Kluczowe będą najbliższe miesiące i to, kto obejmie najważniejsze stanowiska w nowej administracji, np. szefa dyplomacji. Jeśli będą to prominentni politycy z doświadczeniem, to będzie oznaczało, że Trump wygrał wybory, ale wraca do retoryki republikańskiej. Jeśli będzie to ktoś mało znany, a popierający wygłoszone dotychczas wizje prezydenta elekta, wtedy rzeczywiście będzie nowa sytuacja.

Ale jestem zwolennikiem tezy, że nie można samemu kreować polityki zagranicznej. Nawet prezydent Stanów Zjednoczonych musi brać pod uwagę to, co dzieje się na świecie.

- A Rosja?

- O tym, jaki Trump ma stosunek do Putina, przekonamy się dopiero wtedy, jeśli będzie musiał działać.

- Faktem jest jednak, że wprowadził trochę niepokoju - także w stosunku do takich krajów jak Polska - sugerując, że zobowiązania międzynarodowe, choćby NATO, może traktować selektywnie.

- Nie wyobrażam sobie, żeby Ameryka wciąż nie pełniła roli lidera w Sojuszu Północnoatlantyckim. Choć oczywiście nie jest wykluczone, że pewne wycofanie Trumpa w polityce zagranicznej będzie z jednej strony oznaczać chęć kształtowania NATO na swój sposób przez inne kraje, a z drugiej - może uaktywnić Rosję w sprawdzeniu, na ile nowy prezydent rzeczywiście widzi Pakt Północnoatlantycki jako sojusz, który będzie chronił wszystkich członków.

Mam przekonanie, że gdyby okazało się, iż sprawy związane z naszym bezpieczeństwem podążają w niepokojącym kierunku, to ktokolwiek byłby prezydentem USA, nie powinniśmy obawiać się tego, że o nas zapomni. Wiążą nas jednak konkretne traktaty. Barack Obama przez większą część swoich kadencji niewiele mówił i robił w sprawie współpracy militarnej, nagle uaktywnił się pod koniec i teraz ta współpraca z Polską i krajami nadbałtyckimi jest na pewno lepsza niż wcześniej. Nie sądzę, żebyśmy nagle zobaczyli u nas odwrót amerykańskiego wojska.

- Ale zgodzimy się, że Ameryka ma teraz u siebie jeszcze większe problemy, bo wychodzi z tych wyborów niesamowicie poobijana. W jednym z tygodników pojawił się tytuł Stany Podzielone, co chyba dobrze oddaje istotę rzeczy?

- I tak, i nie. Jeśli mówimy o podziałach politycznych, to w historii były one już większe. Wtedy gdy różnica między kandydatami okazywała się minimalna. Znacznie ważniejsze są podziały społeczne i rasowe - dużo głębsze, niż nam się wydaje - oraz nierówności. Z tym Ameryka ma dzisiaj największy problem. Słowa: „jestem waszym prezydentem” to na razie tylko pobożne życzenie, aby znaleźć sposób, jak ten podzielony kraj pogodzić, a nie jeszcze bardziej skłócić. I prawdziwe wyzwanie dla Donalda Trumpa.

Rozmawiał Remigiusz Półtorak

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski