Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie jestem góralem z krwi i kości

Paweł Gzyl
Andrzej Bachleda grał już jazz i folk, a teraz czas na coś mocniejszego
Andrzej Bachleda grał już jazz i folk, a teraz czas na coś mocniejszego Fot. Radek Polak / Warner Music Poland.
Rozmowa. Andrzej Bachleda kiedyś był trzykrotnym mistrzem Polski w narciarstwie alpejskim. Teraz od nart woli śpiewać rock’n’rolla ze swoim zespołem na nowej płycie zatytułowanej „13”. Przyznaje, że kocha góralską nutę, ale lubi też flamenco i muzykę cygańską.

- Pana dziadek był słynnym na całym Podhalu śpiewakiem operowym. Nie próbował się Pan kształcić w tym samym kierunku u jego boku?

- Dziadek chciał, żebym śpiewał tak, jak się to robiło przed wojną. Szkolił mnie więc początkowo godzinami na swoją modłę. Ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Nie lubiłem tego, bo śpiewanie tego rodzaju, jak na Broadwayu, w ogóle jest dla mnie niestrawne. Nie jestem Włochem z wielkim nosem, nie mam więc predyspozycji do opery. Dlatego dziadek w końcu dał za wygraną.

- Miał okazję usłyszeć, jak Pan śpiewa rocka?

- Tak. I nawet mu się podobało. Chociaż zawsze narzekał, że bębniarz gra za głośno.

- Woli Pan siebie jako wokalistę, czy jako gitarzystę?

- Chyba jako gitarzystę. Nie jestem jakimś genialnym wokalistą, bo nie mam do tego odpowiedniego aparatu głosowego. Jak choćby Elvis Presley. Przede wszystkim chodzi o to, że przez jazdę na nartach miałem kilka razy złamany nos, a przez to dokuczają mi teraz nieustanne problemy z zatokami, co nie wpływa dobrze na wokal. Staram się, ale to dla mnie trudne i wymagające. Z gitarą nie mam żadnych problemów. Ale ten instrument zawsze łączy się ze śpiewaniem, dlatego robię jedno i drugie. Tym bardziej, że lubię ludziom coś przekazać w tekstach.

- Na nowej płycie odchodzi Pan od jazzu i folku w stronę klasycznego rocka. Zatęsknił Pan za muzyką z młodości?

- To prawda. Taką właśnie muzykę grałem od piętnastego roku życia w różnych grupach. Przypomniało mi się i chciałem zrobić coś bardziej przystępnego, z czym uda mi się lepiej przebić na polskim rynku. Z jazzem i folkiem miałem ten problem, że kiedy występowałem w klubach, gdzie ludzie ciągle rozmawiają i jest naturalny hałas, nie mogłem się przezeń przebić (śmiech). Teraz przyjeżdżam na miejsce z kolegami, podłączam się do „pieca” i nie mam takich problemów. Wszyscy odlatujemy, odrywając się od codziennych spraw.

- Słychać w tych Pana nowych piosenkach polską tradycję rockową - Breakout czy Maanam. To Pana ulubione zespołem?

- To są zespoły, których słuchałem za młodu. Przed wyjazdem do Francji miałem w Polsce ich płyty. Dlatego, kiedy pojechaliśmy ze starszą siostrą do Paryża, wzięliśmy tylko najpotrzebniejsze rzeczy i... kilka winylowych płyt. Zanim kupiliśmy sobie na miejscu coś innego, słuchaliśmy na okrągło tego, co zabraliśmy z Polski. Miałem wtedy siedem lat i pewnie dlatego ta muzyka odcisnęła na mnie tak mocne piętno.

- Jak się znajomym Francuzom podobała polska muzyka rockowa?

- Puszczałem im te płyty i bardzo je lubili. To dlatego potem sam zacząłem grać podobną muzykę i zakładać z kolegami kolejne zespoły. Przede wszystkim śpiewałem po angielsku, ale czasem niektóre piosenki wykonywałem po polsku. Utwór „Tak jak jestem” jest tam bardzo lubiany właśnie w naszym języku, więc gram go w takiej wersji. Zresztą podobnie jest, kiedy gram z Brytyjczykami, bo tam, gdzie mieszkam we Francji, w Alpach, jest dużo osiadłych Anglików. Oni też lubią melodię polskiego języka.

- Ma Pa na swej nowej płycie specjalnego gościa: Sebastiana Karpiela-Bułeckę. Zaprosił go Pan ze względu na rodzinne koligacje?

- W Zakopanem każdy z każdym jest spokrewniony (śmiech). Jakieś cztery generacje wstecz ktoś z jego rodu coś tam zmajstrował z kimś z mojego rodu. Dlatego w sumie jesteśmy dalekimi kuzynami. A teraz jesteśmy ze sobą sąsiadami przez płot. Poznaliśmy się przez muzykę, kiedy Sebastian chodził z Kayah. Nagrywałem wtedy dla Kayaxu, on zresztą też, no i jakoś się spiknęliśmy. Bardzo naturalnie zaprzyjaźniliśmy się, a dzisiaj bardzo go szanuję jako człowieka i kolegę. Lubię też to, co robi z Zakopowerem.

- Chciałby Pan odnieść w Polsce taki sukces jak on?

- Pewnie. Bywałem ostatnio na ich koncertach i na żywo są świetni. Do tego mają kilka radiowych przebojów. Jak się ma takie sukcesy, od razu przechodzi się do innej kategorii na rynku muzycznym. Czy mnie też się to uda? Zobaczymy.

- No ale Pan na nowej płycie odciął się od góralskich korzeni.

- To nie jest odcinanie się. Ja jestem w innej sytuacji niż Sebek. Rodzice wyemigrowali ze mną i z siostrą do Francji podczas stanu wojennego. W efekcie wychowywałem się w zupełnie innym kontekście kulturowym. Dlatego nie jestem takim góralem z krwi i kości jak on. Też mieszkam w górach, ale Alpy to nie to samo co Tatry. Mieszkałem też przez pewien czas w Stanach. Jestem więc przesiąknięty innymi wpływami - jazzem czy rockiem. Kocham muzykę góralską, jak ją słyszę mam zawsze łezkę w oku. Osłuchanie się w tych brzmieniach dało mi łatwość otwarcia się na folklor świata. Dlatego lubię też flamenco czy muzykę cygańską. Na co dzień nie gram jednak muzyki góralskiej, a dla Sebka to chleb powszedni.

Rozmawiał Paweł Gzyl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski