Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

[WYBORY PREZYDENCKIE WE FRANCJI 2017] Kolejna rewolucja francuska

Remigiusz Poltorak
Remigiusz Poltorak
Emmanuel Macron w czasie wizyty na wyspie Reunion
Emmanuel Macron w czasie wizyty na wyspie Reunion AFP/EAST NEWS
Paryż. Napięcie w kampanii prezydenckiej rośnie coraz bardziej. Nowością jest to, że niebezpiecznie zaczyna się ona upodabniać do tego, co stało się w USA. W atmosferze afer i ciężkich oskarżeń o spisek zyskuje Emmanuel Macron.

Źródło: FR M6/x-news.pl

Tak fascynującej kampanii wyborczej dawno w Europie nie było - to fakt. Pełnej zwrotów akcji, niespodziewanych rozstrzygnięć i ujawniania kolejnych aferalnych rewelacji. A będzie jeszcze ciekawiej, bo na cztery tygodnie przed I turą walka wkracza w decydującą fazę i wiele wskazuje na to, że wszystkie chwyty mogą być dozwolone. Stawka jest zbyt wysoka.

Jednocześnie widać jednak, jak silne piętno odcisnął niedawny wyścig po prezydenturę w Stanach Zjednoczonych. Polityka zeszła na dalszy plan, coraz częściej do głosu dochodzą za to insynuacje i oskarżenia bez pokrycia. Media nad Sekwaną otwarcie piszą już o „trumpizacji” francuskiej kampanii i najwyraźniej mają rację.

Dlaczego tak się dzieje?

Sondaże nie mają dobrej prasy, nie tylko we Francji; wielokrotnie wprowadzały w błąd, myląc się w sposób dramatyczny, ale paradoksalnie to właśnie one nadają rytm przedwyborczej walce. A logika jest dzisiaj taka: Marine Le Pen ze skrajnie prawicowego Frontu Narodowego wypracowała sobie elektorat na poziomie 25 proc., co powinno dać jej miejsce w II turze. Ostatnie badania wskazują, że nieznacznie zaczyna ją wyprzedzać czarny koń wyścigu, 39-letni Emmanuel Macron, który przekonuje wszystkich chcących go słuchać (a zwolenników ciągle przybywa), że jest kandydatem centrowym, choć jeszcze niedawno był ministrem finansów w socjalistycznym rządzie Francoisa Hollande’a. Kluczem jest jednak powiększająca się różnica między Macronem a Francoisem Fillonem (ok. 17 proc.), kandydatem Republikanów, który postanowił, że przetrwa każdą burzę medialną czy sądową i wbrew wszystkiemu będzie walczył do końca.

Wbrew oskarżeniom o fikcyjne zatrudnianie przez lata małżonki jako asystentki parlamentarnej, a nawet wbrew zarzutom oficjalnie postawionym przez sąd. Gdyby został prezydentem, sytuacja byłaby niezwykła, bo jeszcze nigdy głową państwa nie zostawał polityk z zarzutami. Od dwóch miesięcy Fillon wpadł w wir mniej lub bardziej przekonujących tłumaczeń, które nie pozwalają mu prowadzić normalnej kampanii i odpychają stronników politycznych, związanych głównie z Alainem Juppe i Nicolasem Sarkozym, ale przede wszystkim powodują niesmak u wyborców.

- Nagle okazało się, że jest ogromny dysonans między obrazem Fillona, który mieliśmy dotychczas, a tym, co jest w rzeczywistości. Jak mu zaufać w takiej sytuacji? - pyta Bertrand, mieszkaniec Paryża i tradycyjnie od kilkudziesięciu lat zwolennik republikańskiej prawicy.

Takie dylematy ma dzisiaj wielu wyborców we Francji.

Wyścig po prezydenturę, który po źle ocenianych rządach socjalisty Hollande’a, wydawał się niemożliwy do przegrania przez kandydata z prawej strony, teraz jest niemal niemożliwy do wygrania. Dlatego Fillon zaczął sięgać po broń najcięższą. Oskarżył wprost urzędującego prezydenta, że ten stworzył i stoi na czele tzw. „czarnego gabinetu”, który miałby być odpowiedzialny za przecieki do prasy spraw kompromitujących szefa Republikanów. Żeby było ciekawiej, powołał się przy tym na książkę napisaną w znacznej części na podstawie anonimowych rozmów przez dwóch autorów związanych z tygodnikiem „Le Canard Enchaine”, który jako pierwszy opisał rzekomo fikcyjne zatrudnianie jego małżonki. Co więcej, Fillon pytany o szczegóły, stwierdził, że… „nie wie, czy informacje zawarte w książce są prawdziwe”, pozostawiając wrażenie, że wszystkie chwyty są już dozwolone.

W tym samym czasie Marine Le Pen jeździ do Moskwy (czwarty raz od 2011 roku; nie pojawiła się jednak żadna informacja o rozmowach na temat 9-milionowej pożyczki, którą rosyjski bank przyznał Frontowi Narodowemu przed trzema laty) i jest przyjmowana przez Władimira Putina, ale też w rosyjskiej Dumie, z wszelkimi honorami. Skojarzenia z amerykańską kampanią, na którą Rosjanie wpływali, są ewidentne, choć w tym przypadku Kreml wcale nie kryje, jak bardzo jest zainteresowany końcowym wynikiem wyborów. - Nie chcemy w żaden sposób wpływać na wydarzenia, ale zastrzegamy sobie prawo rozmowy ze wszystkimi siłami politycznymi we Francji - tłumaczył się Putin po spotkaniu pod koniec tygodnia. Tak się jednak składa, że te „wszystkie siły” to dzisiaj tylko Marine Le Pen, która zdaniem rosyjskiego prezydenta „reprezentuje rosnący w Europie nurt polityczny”.

- Widząc, jak bardzo Putin jest niepopularny we Francji, nie jestem przekonany, że wizyta u niego będzie wyborczo korzystna dla Le Pen - twierdzi Pascal Boniface, szef paryskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych i Strategicznych.

Czy to oznacza, że na razie wszystko pracuje na korzyść 39-letniego Macrona, którego największą zasługą jest umiejętność wykorzystania niepowtarzalnej szansy, jaka się przed nim pojawiła? Tendencja jest jasna, młody polityk płynie na fali, która wcześniej zatrzymała Fillona i jeśli tylko przejdzie do II tury, a dziś wiele na to wskazuje, ma największe szanse na zwycięstwo. Tak czy inaczej, w decydującej rozgrywce najprawdopodobniej nie pojawią się przedstawiciele tradycyjnych partii republikańskich, z prawicy i lewicy, a więc Francja musi się przygotowywać na rewolucję.

W zasadzie, ona już jest w drodze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski