Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Praca za darmo to norma. Od czasu do czasu można złapać płatny staż [FRAGMENT KSIĄŻKI]

Kamil Fejfer
Kamil Fejfer, „Zawód. Opowieść o pracy w Polsce. To o nas”, Warszawa 2017
Kamil Fejfer, „Zawód. Opowieść o pracy w Polsce. To o nas”, Warszawa 2017
Mają około trzydziestu lat. Znają języki, ukończyli dobre kierunki studiów. Teoretycznie powinni nie mieć żadnego problemu ze znalezieniem dobrej pracy. Jest inaczej - umowy śmieciowe, minimalne stawki. Tak właśnie wygląda polski rynek pracy - pisze Kamil Fejfer.

Kinga rozsyła CV do korporacji i czeka na odpowiedź. - Chciałam pracować wtedy wszędzie, w koncernie farmaceutycznym, aplikowałam do Microsoftu. To mnie jarało. Programiści, IT, kurwa, Dolina Krzemowa, Google, to było obiektem moich westchnień i marzeń. Przykładasz rękę do czegoś, co jest innowacyjne. To jest ten prestiż pracodawcy.

(...)- Jestem z biednego domu i wydawało mi się, że korporacje to zajebiste skarbce ze złotem, że będę opływała w luksusy. Nie wiedziałam, że da się inaczej. Chciałam kosić chamski hajs - mówi. Za chwilę czekają ją pozycja, grad złotych monet, ubrania, projekty. Tak sobie myśli, wysyłając kolejne CV.

Pojawiła się oferta stażu w dużej firmie rekrutacyjnej. Potężny szklany budynek, ładnie wyglądający ludzie, korpo o renomie na rynku. Ale staż jest bezpłatny. - Widać, na czym zbudowane jest bogactwo firmy - mówi Kinga.

Ojciec właśnie zapowiedział, że wkrótce przestanie ją finansować, a ze stypendium socjalnego ze studiów nie da się żyć na przyzwoitym poziomie. W zasadzie nie da się żyć niemal w ogóle. Kinga nie może sobie pozwolić na bezpłatną pracę. Przecież za coś trzeba kupić jedzenie, za coś trzeba opłacić wynajęty pokój i spłacić ratę za komputer. Nie da się tego zrobić za wpis do CV. Bezpłatny staż jest tylko taki z nazwy, tak naprawdę jest płatny, bo ktoś musi utrzymać stażystę. Zazwyczaj są to zamożni rodzice. To oni kupią jedzenie i płacą za pokój. To oni kupią komputer, asicsy i zapłacą za iPhone’a, bo trochę głupio w dużym korpo świecić jakimś szajsungiem z pobitą szybką. Wszystko to kosztuje, ale od czego jest tata. Za hajs matki stażuj. Rodzice, jeśli kochają, to mogą płacić korporacji za pracownika, który na przykład będzie parzył brand managerowi kawę.

Nikogo nie interesuje wolontariat. Nie wpisuj tego do CV, to nie ma sensu. To jest gra, w której masz małe szanse na wygraną

A jeśli nie masz bogatych rodziców? No to wtedy pracujesz w gastro i w zasadzie nie wiadomo, co z tobą potem, bo jak wracasz z pracy, to słaniasz się ze zmęczenia i najchętniej przespałbyś kolejny tydzień, a nie szedł na zajęcia następnego dnia. A co dopiero na jakiś staż. Po ukończeniu studiów masz w doświadczeniu zawodowym przewalanie hambuksów i wydawanie zapiekanek pijanym Angolom. I nikogo nie obchodzi taki odpad jak ty. Dla pracodawcy jesteś niedorajdą, który nawet się nie sprawdził na praktykach. Oni potrzebują kogoś z doświadczeniem w branży, a nie jakiegoś ciamciaramcię, co zamiast się wziąć za siebie, całe studia pił szoty za barem i ciągnął kreski z folietek z tanimi chińskimi chemikaliami.

Bo przecież to taki specjalny czas, że można takie rzeczy robić, nie? No to out, weźmiemy tego, co był gdzieś na praktach, co ma doświadczenie. Od razu widać w CV, że zapierdalał na trzech stażach w megakorpach jak ogarnięty człowiek. I są inne rzeczy, które o nim świadczą - wyluzowany, normalnie ubrany, w ray-banach, plecaczek Fjallraven Kanken, trochę ironiczny, bo taki dziecięcy, ale wiadomo przecież, ile kosztuje, w trendach, nonszalancja-elegancja, takich to my lubimy. A że to wszystko za pieniądze taty? Rekrutera to nie obchodzi.

Jest jeszcze trzecia opcja. Ale musi się przyfarcić - staż płatny. W Polsce zdarza się to rzadko. Nawet nie wiadomo, jak rzadko, bo właściwie nikt tego nie sprawdza, nikt nie bada. Są jakieś pomniejsze raporty, ale w zasadzie tak kiepskie, że nic z nich nie wynika poza tym, że jest kiepsko. Bezpłatne staże to w Polsce jedna z wielu białych plam. Ekonomia odpowiada na pytania, które sama zadaje. O bezpłatnych stażystów nikt nie pyta.

(...) Niby wszyscy zyskują, bo przecież później można sobie do CV wpisać współpracę z poważnym graczem na rynku medialnym. Tylko że nie ma takiej waluty jak CV, za CV nie da się kupić kurtki.
Takie deklaracje ze strony firmy o ramach praktyk i staży fajnie brzmią. Są elementem CSR, można pochwalić się nimi na stronie, w prospekcie emisyjnym. Można logotyp wrzucić za darmo na stronę partnera organizatora, można się podzielić newsem na Fejsiku, może na fanpejdżu organizatora również znajdzie się informacja o firmie. Później rośnie AVE, czyli potencjalna wartość reklamy i darmowa obecność w mediach. Monitorowaniem takiej obecności zajmują się specjalne firmy, którym zleca się przygotowywanie raportów o medialnym wizerunku danej firmy. Również o medialnym wizerunku firmy medialnej, takiej, która ma szereg tytułów regionalnych. I jeśli taki raport wskazuje na to, że AVE jest wysokie, to osoba, która zajmuje się promocją marki - na przykład firmy Polish Media - wypełnia dobrze swoje obowiązki i może liczyć na premię albo awans.

Deklaracje przystąpienia do tego typu inicjatyw nic nie kosztują, a reklama − tak, więc lepiej składać deklaracje, skoro działają podobnie. Wszystko kręci się wokół wirtualnych wskaźników. Każdy każdego na każdym poziomie oszukuje. Ale po dupie mają i tak ci na końcu - darmowi stażyści. Poza nimi, wszyscy inni skorzystali. Kinga w końcu dostała swoją szansę. - Co się dzieje w głowie dwudziestojednolatki, która chce iść do korpo? Aplikuję, odzywają się. Ja pierdolę, o Boże, zaprosili mnie na rozmowę! - mówi.

Musi jednak pojechać do innego miasta, do Poznania. Idzie na assessment center do biurowca na obrzeżach miasta. Do budynku obrośniętego z trzech stron krzakami. Pokój ma dwie przeszklone ściany, jedną z widokiem na zewnątrz. Tam krzaki aż po las, nieużytki. Druga szklana ściana wychodzi na open space; kiedy się zamyka szklane drzwi, milknie szum klawiatur, cyfrowego morza danych, pieniędzy i deadline’ów.

- Assessment center wygląda tak: przychodzi na spotkanie osiem osób i wiesz, że z nimi konkurujesz. Wiesz, że tylko jedna z nich zostanie wybrana do tego zajebistego stażu w tej zajebistej firmie o światowej renomie. Wiesz, że są asesorzy, którzy na ciebie patrzą. Patrzą na to, jak pracujesz w grupie, w jaki sposób się komunikujesz z innymi, czy wyłania się lider, czy nie obrażasz innych, jak się prezentujesz - mówi Kinga.

Na assessmencie trzeba wypaść dobrze, trzeba być inteligentnym i przebojowym, asertywnym, ale nie agresywnym. Asesorzy wybierają naturalnego lidera. Nie można nikogo przekrzykiwać, trzeba być czujnym, wiedzieć, kiedy być bystrym, a kiedy dać sobie na luz. Kinga umie grać w te gry, ludzi uczyła się w domu. Na początku każdy musiał się przedstawić, powiedzieć, kim jest, dlaczego przyszedł akurat tutaj, co studiuje - bo ten assessment jest dla przyszłych stażystów studentów za 1500 na rękę.

(...) Kinga wygrywa. Kiedy zaczyna staż, ciągle marzy o szpilkach z czerwoną podeszwą. Myśli, że korpo to fajne, lekkie życie i ciągła gra, w której nie ma przegranych.

- Jestem zajarana jak ruski znicz i wkładam z siebie 120 procent - mówi dziewczyna, nie rozumiejąc jeszcze, że można wyzyskiwać samą siebie. Pracuje na najwyższych obrotach, bo uważa, że awansuje się za starania i za ciężką pracę, przecież o tym słyszała przez całe życie, o tym mówiono jej na studiach. Po czterech miesiącach z work and travel wraca dziewczyna, która ma ciocię w firmie. Kinga musi zwolnić miejsce. Ale nie kładzie jeszcze krzyżyka na korporacji. Przechodzi do działu marketingu w naborze wewnętrznym. Ktoś ją jednak docenił.

- Przez moje ręce przechodziły miliony złotych, miałam taką samą odpowiedzialność co specjalista, który siedział obok mnie. Ale on zarabiał ponad dwa razy więcej - mówi Kinga.
W ten sposób pracuje przez kilka miesięcy. Atmosfera nie jest zła, tylko pracy dużo, a pieniędzy mało. Ale jest prestiż, można się oznaczyć na Facebooku i zgarnąć trochę lajków. Przyjemna atmosfera mija, kiedy przełożona Kingi zostaje przesunięta na inne miejsce. W korporacjach tak jest, ciągle coś się rusza, ktoś idzie na miejsce, w którym nie do końca wie, co robić, ale cóż, inercja organizacji. Jeśli zgadzają się wyniki w Excelu, to spoko, a jeśli nie, to i można je trochę poprawić. Bo korporacje oszukują nie tylko swoich klientów.

Korporacje oszukują same siebie, kłamią wewnątrz. Prawica nie wie, co robi lewica, bo lewica kłamie. Tak działa wolny rynek. Na miejsce Ani, byłej przełożonej, przychodzi Aleksandra. Nagana za złe traktowanie ludzi w aktach nie przeszkadza firmie w awansowaniu kobiety. Widocznie jest skuteczna, a skuteczność w Polsce to kwestia odpowiedniej dawki terroru.

W ciągu kolejnych tygodni tak jakoś wychodzi, że z pracy wykruszają się kolejne osoby. Ktoś odchodzi z powodu choroby dziecka, ktoś przeszedł do innej firmy. Coraz więcej obowiązków spada na Kingę. Nikt jej nie uczy, wszyscy mają swoje zadania, Kinga na stażu musi się nauczyć sama. Kiedy przełożona wyjeżdża na dłuższy urlop, marketing jest na Kingi głowie. - Na praktykach za 1500 ogarniałam sporą część marketingu niemałej firmy - mówi.

Kiedy Aleksandra wraca, dziewczyna wie od niej więcej o tym, co się dzieje w projektach. To ona mówiła Aleksandrze, co trzeba teraz zrobić, żeby klient się nie obraził i sobie nie poszedł. Ale to Aleksandra jest wyżej, to ona bierze coś, co można nazwać pieniędzmi. - Zjebywała mnie jak szmatę, zamiatała mną podłogi. A ja, siedząc w tej robocie, nie mogłam sobie znaleźć niczego innego, nie mogłam odejść, zaciskałam więc zęby i to znosiłam. Byłam pod ścianą, nie miałam innej opcji - mówi Kinga.

Aleksandra robiła to bez powodu. Kinga mówi, że struktury korporacyjne dają ludziom władzę. Ktoś, kto był zawsze na dole, przez całe życie gdzieś, gdzie nie chciał być, teraz ma stażystę i może nim pomiatać, delektować się władzą. - Strasznie dużo wtedy chlałam, imprezowałam. Tak się robi w tytoniówce, ale chyba w ogóle w korporacjach. Jest sporo stresu, musisz pić, żeby nie słyszeć tego, co się dzieje w tobie - wspomina Kinga. Między imprezami a pracą Kinga wysyła CV do innych firm, żeby uciekać z tytoniów. Warunki są trzy - mają płacić, ma być duże miasto, ma być duża firma. Może tytonie to tylko przypadek, wadliwa korporacja, pewnie w innym miejscu standardy są cywilizowane. Tak sobie myśli dziewczyna, wysyłając kolejne aplikacje. W końcu się udaje. Kinga grała o staż w Warszawie. To było zasłużone i wyczekiwane. Gala finałowa akcji „Grasz o staż” odbywała się w Pałacu Prezydenckim. Było co fetować. Młodzi ludzie pójdą do korporacji, gdzie dostaną niewielkie pieniądze i jak im się poszczęści, to w nich zostaną. To naprawdę wielka rzecz. Naprawdę warto. Ale Kinga wtedy jeszcze była trochę za młoda na krytycyzm. Ten przyjdzie później. - Straszne mnie jarało, że byłam na tej imprezie z mnóstwem dziennikarzy, ważnymi ludźmi i ekspertami, których widzi się tylko w telewizji. Mnie to jarało, bo nigdzie w Polsce tego nie ma. To był duży świat, obok niego chciałabym być, może chciałabym być nawet w środku. Wróciła do tytoniów, żeby się pożegnać. Powiedziała Aleksandrze, że odchodzi. Aleksandra z uśmiechem odpowiedziała: „Dobra decyzja”. Tym razem Kinga nie mogła się nie zgodzić. Nie uścisnęły sobie dłoni. Trafiła do spółki energetycznej. Ładny budynek, widać, że dużo pieniędzy, ale znowu nie w jej kieszeni. Ledwie starcza na rachunki i jedzenie. O nowych ubraniach może zapomnieć. Wszystko trwało tak krótko, że nawet nie zabolało.

- Wiadomo było, że to tylko na trzy miesiące. Za 1800 na rękę. Jedna wielka ściema - nabrali od chuja stażystów i nie wiedzieli, jak ich zagospodarować. W zasadzie więc parzyliśmy kawę. Po trzech miesiącach wyjebali prawie wszystkich. A wiesz, kto został? Ktoś, kto miał wujka albo bratową - mówi. W grze o staż wygrywają ci, co mają premię na starcie. Zaczęły się kolejne gorączkowe poszukiwania pracy. Warszawa to duże miasto, przecież musi mieć coś do zaoferowania. Tylko że ludzie czynią wiele błędnych założeń na temat możliwości wielkiego świata. Pałac daje coś tym, którzy są w środku, a nie tym, którzy skrobią ściany. Pieniądze się skończyły, trzeba było wracać do Poznania.
- Wracam tu z głodu, szukam jakiejkolwiek pracy, bo coś trzeba jeść - opowiada Kinga. Trafia się Ikea. Znowu małe pieniądze, ale są przynajmniej jakieś bony żywieniowe, jakieś bilety do kina. Atmosfera jest OK. Kinga pracuje tam kilka miesięcy, między innymi w HR-ach. W tym czasie staje się w końcu panią magister psychologii. Wie, że nic z tym wykształceniem nie zrobi.

Większość branży rekrutacyjnej wieje ściemą. - Jeśli czytasz to całe gówno, które się pojawia w necie, te wszystkie 74 techniki, które sprawią, że rekruter zakocha się w twoim CV, to puknij się w głowę - radzi Kinga. Rekruterka, bo zwykle to jest kobieta, po umieszczeniu oferty o pracę dostaje na biurko setki aplikacji. Jeśli myślisz, że portale rekrutacyjne są dla ciebie, to też się puknij w głowę. One są dla rekruterów, a nie dla aplikujących. Ale najbardziej są dla reklamodawców i partnerów biznesowych. Nikogo nie obchodzą twoje zainteresowania, jak bardzo jesteś wkręcony w późny modernizm albo neurobiologię. Nikogo nie obchodzi twój wolontariat w Sudanie. Nie wpisuj tego do CV, to nie ma sensu. To jest gra, w której masz małe szanse na wygraną. Wygrasz, jeśli masz te cechy, których oczekuje firma, czyli dokładnie takie wykształcenie, jakie ich interesuje. Na polskim rzekomym rynku pracownika do różnych pracodawców spływają setki aplikacji wykwalifikowanych pracowników. Mogą sobie przebierać. Na aplikację patrzy się przez dwie sekundy - czy jest odpowiednie doświadczenie, a później na zdjęcie. Kinga, jeżeli gdzieś jeszcze aplikuje, to nie zamieszcza już zdjęć. Podobno największą szansę mają młodzi, przystojni mężczyźni. - Jeżeli masz kilka osób o tych samych kwalifikacjach, to przejdzie młody, przystojny mężczyzna - mówi.

W mechanizmy rekruterskie głęboko wpisany jest mechanizm dyskryminacji. Jesteś kobietą? No to na starcie masz trochę gorzej; natura, kultura, nieważne, zdjęcie decyduje. Możesz mieć kompetencje, ale nie masz wyglądu, nie masz odpowiedniej stylówki, odpadasz. Jeżeli uda ci się dojechać do rozmowy rekrutacyjnej, to znowu to samo - jaka stylówka, czy nie śmierdzisz i po prostu czy jest chemia między tobą a rekruterem.

Jeśli śmierdzisz, bo musiałeś się pospieszyć - odpadasz, jeśli się jąkasz, a stanowisko nie wymaga kontaktu z klientem i płynnej mowy - odpadasz, jeśli nie ma chemii - odpadasz. - Do tego dochodzą wszystkie te głupie pytania rekruterów, którzy przeczytali o najmodniejszych trendach w Dolinie Krzemowej i bezmyślnie chcą je zaaplikować do stanowisk, które absolutnie tego nie wymagają. Na jakiejś rozmowie dostałam pytania o to, ile jest psów na świecie. Albo o to, co bym zrobiła, gdybym była niewidzialna. W zasadzie nikt nie sprawdza, czy rekruter dobrze wykonał swoje zadanie. Nie ma możliwości ewaluacji. Osoba zrekrutowana albo się nadaje,albo odchodzi, albo ją wywalają. Nikt nie sprawdza brzydkich, starych kobiet, które być może poradziłyby sobie na danym stanowisku znacznie lepiej niż przystojny, młody mężczyzna. Bo nigdy nie dostaną szansy.

Zdobyte doświadczenie w HR-ach pozwoliło Kindze na zmianę pracy. W Warszawie trafiła się agencja rekrutująca między innymi do NATO. Tutaj już nie ma ściemy. Rekrutacja jest pomierzona, ewaluowana, są jasne kryteria oceny. To rzadkość na rynku. Odpowiedzialne stanowiska, duże pieniądze, musi być zrobione solidnie. Kinga wie, że rekrutuje osoby, które jej miesięczną pensję zarabiają jako dniówkę. Przy poważnych projektach poważna jest też presja. W zasadzie przy niepoważnych też. Terminy, liczba osób pozytywnie zrekrutowanych, która jest kartą przetargową przy kolejnych przetargach, rozmowy po angielsku,rygorystyczny dress code. Kiedyś przyszła w adidasach i już wiedziała, że to jej ostatni popis nonszalancji. Szef zasadniczy, bezkompromisowy, polska szkoła zarządzania, wiele włosów temu był rockersem, typ - skurwyson of a blue sky. W międzyczasie, już bardziej z ciekawości, Kinga chodzi na tak zwane assessment days na Domaniewską. Trafia na przykład do dużej firmy produkującej między innymi gumy do żucia. W kolejce na staże stoi kilkadziesiąt, może nawet kilkaset osób. W szklanych pokojach odbywają się kolejne rekrutacje.
- Gdy się przychodzi po raz kolejny na tego typu wydarzenie, kiedy masz pracę i nie musisz o nic walczyć, to wszystko naprawdę wygląda żałośnie. Z tych ludzi robi się małpy, oni sami z siebie robią małpy. Te biedne chłopaki w garniturkach, którzy chcą wyglądać na starszych i poważniejszych, niż są w rzeczywistości. Ich korpojęzyk. Ich piramidki z dłoni, otwarte postawy ciała. Korpozombie - mówi Kinga. - Kiedy przychodzisz kolejny raz i patrzysz na te trzysta masek takich zajaranych dzieciaków, dla których dostanie się na staż to jest ich życiowy cel, to wtedy jest facepalm.

Wiem, że to nie wygląda tak, jak oni sądzą. Ludzie będą wami wycierali podłogi, to jest zapierdol, musicie być odpowiedzialni za to, co robią na górze, bo władza jest na górze, a odpowiedzialność na dole. Będą się z was śmiać, będziecie cały dzień nakurwiać w Excelu. Napierdalanie tabelek cały dzień to nic doniosłego. Ludzie tego nie rozumieją. Mają nierealistyczne oczekiwania, w głowach mają świat, którego nie ma. To są źle ulokowane młodzieńcze marzenia.

Z doświadczenia jej i jej znajomych z branży wynika, że zadania, które się daje przyszłym stażystom na assessmentach, to rzeczy, które powinni wykonać pracownicy. Ale po co, skoro wykonają je przyszli stażyści. W języku można próbować tego bronić tak: racjonalna alokacja zasobów, optymalne gospodarowanie dostępnymi środkami.

A atakować w ten sposób: wyzysk darmowej siły roboczej, która nigdy nie zobaczy złotówki ze swojej pracy; cały zysk pójdzie do korporacji. Kinga zna konkretne przykłady dużych firm, które wykorzystywały pomysły pojawiające się na assessmentach. Nie chce podawać nazw. Nie jest ani tak odważna, ani tak bogata, żeby procesować się z korporacjami. - Całe moje życie zawodowe odbiega od aspiracji. Byłam w tylu firmach, widziałam je od środka, rekrutowałam tylu ludzi. Wiem, jakie ludzie mają oczekiwania, co im się wydaje. Każde miejsce, w którym byłam, na końcu okazywało się porażką. O żadnym miejscu pracy nie powiem: wow, było dobrze - mówi.

Praca w agencji rekrutacyjnej nie należy do łatwych. Kinga nie może spać w nocy. Myśli o projektach. Kiedy jest cicho, nawiedzają ją deadlie’ny, pod powiekami szamoczą się case’y. Sen często przychodzi ze świtem. Jest krótki i rwany. Kinga budzi się zlana potem. Do pracy chodzi ledwo przytomna. Dostaje 2100 na rękę. Dla Kingi ze Szczecina to były duże pieniądze, dla Kingi w Warszawie znowu starcza na wynajęty pokój, jedzenie, czasem na ubranie.

W miejscu pracy coraz częściej ma duszności. Zatrzymał jej się okres i od dawna ma kłopoty żołądkowe. Miewa też zaniki pamięci i spore kłopoty z koncentracją. Coraz mniej rzeczy ją cieszy, coraz ciężej wstaje z łóżka. Kinga nie czuje się jak człowiek, czuje się jak mięsny robot, który właśnie się psuje.

Idzie do lekarza, on szybko kieruje ją do psychiatry. Diagnoza jest jasna - depresja. Terapia i tabletki. Nikt nie jest do końca z tych, co sobie radzą. Na szczęście tym razem dziewczyna miała umowę o pracę. Wykorzysta płatne zwolnienie do ostatniego dnia. Co będzie później, jeszcze nie wie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Praca za darmo to norma. Od czasu do czasu można złapać płatny staż [FRAGMENT KSIĄŻKI] - Portal i.pl

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski