Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Zaremba: Premier Morawiecki chciał Daniela Obajtka. Kulisy odwołania ministra rolnictwa Krzysztofa Jurgiela

Piotr Zaremba
Krzysztof Jurgiel
Krzysztof Jurgiel Wojciech Wojtkielewicz
Premier odwołał Krzysztofa Jurgiela śląc sygnał do PiS, że nie ma świętych krów. Ale jego pomysł na następcę, Daniela Obajtka, nie został przyjęty przez Jarosława Kaczyńskiego. Szef rządu nie ma w pełni wolnych rąk.

W cieniu mundialu i personalnych plotek o stanie zdrowia prezesa Jarosława Kaczyńskiego ledwie odnotowano kolejną zmianę w rządzie. Tymczasem dymisja Krzysztofa Jurgiela z funkcji ministra rolnictwa to przecież sygnał, jak bardzo zmieniają się czasy.

Jednak nie Obajtek
Odszedł jeden z weteranów Porozumienia Centrum. Nie był w PC bardzo ważny (tych najważniejszych nie ma w PiS, a często w ogóle w polityce, poza Adamem Lipińskim). Niemniej Kaczyński zawsze wspominał, jak pod koniec lat 90., kiedy jego partia wypchnęła go aby się zintegrować z AWS, uparty podlasiak był jednym z niewielu okazujących mu życzliwość, goszczących upadłego lidera w Białymstoku. To była przepustka Jurgiela, człowieka o mentalności prowincjonalnego partyjnego bossa, do kierowania resortem. Kaczyński nie dał mu wszystkiego, nie zgodził się na jego wyjazd na europosła w 2014 roku. Ale ministrowania mu nie odmówił.

Teraz Mateusz Morawiecki czyści sobie powoli własny rząd. Już jego powstaniu towarzyszyła fala zmian zapierających dech w piersiach - z dymisjami Antoniego Macierewicza i Jana Szyszki na czele. Jurgiel był obwiniany o wiele niezręczności i wizerunkowych wpadek, z fatalnym stanem stadniny w Janowie na czele, a w oczach PSL-owskiej opozycji odpowiadał za wszystkie niedomagania rolnictwa, teraz nawet za bezczynność wobec suszy.

Przed wyborami samorządowymi taka dymisja jak znalazł. Ale do pisowskich kadr popłynął sygnał, że nie ma świętych krów. Trzeba było prawie trzech lat rządów żeby popłynął, niemniej warto to docenić. Oczywiście Jurgiela jakoś się wynagrodzi. Może tym razem dostanie wysoko opłacany mandat w Strasburgu - bez elementarnych kompetencji. Ale zmiany stały się faktem.

Za kulisami tego drobnego sukcesu Morawieckiego kryła się też jego porażka. On chciał aby nowym ministrem rolnictwa został Daniel Obajtek, dziś prezes Orlenu, ale jeszcze przed dwom a laty szef Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Podobno chodziło o to, aby odejście związanego bardziej z Beatą Szydło Obajtka pozwoliło premierowi obsadzić wielki i ważny Orlen swoim człowiekiem.

Ale Kaczyński wybrał Jana Ardanowskiego, jednego z niewielu pisowskich speców od rolnictwa w parlamencie. Brano go pod uwagę jako ministra już w 2015 roku. Choć prezes nie mógł mu podobno wtedy wybaczyć sceptycznego stosunku do takich inicjatyw jak ograniczenie uboju rytualnego.

Morawiecki utrwalony
To pokazuje, że kontrola Morawieckiego nad własnym rządem nie jest kompletna, a porządek partyjny ma istotne znaczenie. Każda zmiana musi być negocjowana z liderem. Teraz premier zasadza się na Krzysztofa Tchórzewskiego, ministra energii, który utrudnia mu kontrolę nad niektórymi spółkami. Choć przecież takie strategiczne firmy paliwowe jak Orlen czy Lotos szef rządu wyjął już spod kompetencji ministra i sprawuje nad nimi pieczę osobiście. Tchórzewski to kolejny weteran PC, poseł jeszcze z lat 1991-1993. Jako jeden z wielu w czasach AWS prezesa zdradził, ale zostało mu to wybaczone.
Oddanie Orlenu Morawieckiemu pod kontrolę, niepełną dopóki jest tam Obajtek, ale jednak, to mimo wszystko sukces. Aczkolwiek trudno mówić o sytuacji komfortowej. Premier walczy z ministrem sprawiedliwości Zbigniewem Ziobrą - o wpływy w spółkach, choć także o oblicze prawicy. Kiedy Kaczyński leżał w szpitalu, Morawiecki chodził skarżyć się na Ziobrę. Prezes powtarzał to potem ministrowi. Pomijając już wolę „naczelnika”, Ziobro dysponuje potężną władzą. Kieruje prokuraturą, ma pośredni wpływ na sądy. Różne śledztwa, ostatnio w sprawie Getbacku, odczytuje się jako takie, które mogą może nie prawnie, ale wizerunkowo zaszkodzić szefowi rządu.

Bez wątpienia Morawieckiego przy wszystkich niezwykle ostrych krytykach przestano odbierać jako zjawisko przejściowe. Grzegorz Sroczyński przedstawił go na portalu Gazeta.pl jako polityka dorównującego zręcznością, co prawda głównie marketingową, Donaldowi Tuskowi. A jeszcze niedawno kolekcjonowano jego wpadki, opowiadano, że Kaczyński jest z niego niezadowolony. I co prawda większość haseł jakie dziennikarz Gazety.pl przypisał Morawieckiemu - przekonywanie Polaków, że nie ma pieniędzy, bo poprzednicy kradli, stawka na prowincję czy idea zastąpienia transformacji konsumpcją - pojawiły się już za premierostwa Beaty Szydło. Ale nowy premier okazał się zręczny w żonglowaniu nimi, to prawda.

Publicysta „Rzeczpospolitej” Michał Szułdrzyński zadał z kolei ostatnio pytanie: „Kim pan jest, panie Morawiecki”. Chodzi o sprzeczność między miękkim, pragmatycznym językiem eksportowanym na zewnątrz, a twardymi sloganami atrakcyjnymi dla pisowskiego jądra. Kryje się w tym słuszna obserwacja, że próba pozyskania Europy nie bardzo się powiodła. Choć to z kancelarii premiera wychodziły pomysły na korektę ustaw sądowych, okazały się niewystarczające. A szef rządu szybko przestał być ich komiwojażerem, woli szermować demagogicznymi oskarżeniami, kierowanymi choćby pod adresem krakowskiego sądu. Jego misja „cywilizowania” akurat niespecjalnie się powiodła.

Ale zarazem Szułdrzyński o tyle nie ma racji, że w rolę lidera wmontowana jest taka polifoniczność. Umiejętność mówienia do różnych gremiów odmiennymi, a czasem sprzecznymi językami. Jeśli Morawiecki robi to coraz częściej, to dlatego, że staje się takim liderem, a nie tylko administratorem. Ostatnio wyborcy wskazali go w sondażu jako potencjalnego następcę Kaczyńskiego.

Nie znamy, pomimo publikacji „Faktu” realnych planów prezesa. Niekoniecznie wybiera się na szybką emeryturę, więc potencjalni delfini mogą sobie w jego oczach zasłużyć na nieufność. Ale też ciężko byłoby rezygnować z dnia na dzień z takiej inwestycji personalnej, jaką już stał się obecny premier. Nawet jeśli podaje czasem nieprawdziwe dane i na potęgę uprawia demagogię. Rzeczywiście - rację ma Sroczyński - zupełnie jak Tusk.

Kiedy lepsze rządzenie?
Najmniej udało się Morawieckiemu jak na razie w dziedzinie poprawy jakości rządzenia. To znaczy jest on współtwórcą niewątpliwych sukcesów tego rządu, takich jak poprawa ściągalności podatków, dobre wyniki publicznych spółek obsadzonych przez politycznych mianowańców czy brak finansowej katastrofy pomimo hojnej polityki socjalnej i prorodzinnej.

Ale ostateczne efekty można będzie ocenić dopiero w trudniejszych czasach. Polska zadłuża się na potęgę. Są takie sfery, w których ekipa czy ekipy PiS nie osiągnęły nic - jak służba zdrowia, gdzie kolejki do lekarzy i do zabiegów są takie jak były. Widać też sprzeczności w koncepcjach. Ekipa kładąca na zrównoważony rozwój i dowartościowanie prowincji forsuje uderzającą w interes tejże prowincji liberalną reformę wyższych uczelni. Co się Morawieckiemu jako wieloletniemu menadżerowi zapewne podoba. Jeśli PiS nadal jest tak popularny, to dlatego, że w paru sprawach nadaje z Polakami na podobnych falach. Choćby w stosunku do niewpuszczania imigrantów (których zresztą bocznymi drzwiami czasem wpuszcza).

Centrum dowodzenia pozostało niezreformowane. Kiedy premier zaproponował nieśmiało bardziej racjonalny system wynagradzania urzędników, Kaczyński przebił go populistycznymi cięciami wynagrodzeń parlamentarzystów i samorządowców. Owszem, pojawiły się też próby oszczędności na rozdętych wydatkach spółek skarbu państwa, ale chaotyczne i niekonsekwentne. Nie powstało na razie zaplecze eksperckie rządu z prawdziwego zdarzenia. Ten rząd pozostaje federacją resortów, a polityka kadrowa jest cały czas bezwstydnie partyjna. Wiele uwagi szefa zajmuje konkurowanie z własnymi ministrami o wpływy w gospodarce.

Czy Morawiecki chce to zmienić? Jeśli ktoś o tym czasem wspomina, to właśnie on . Ale to kłóci się z jego ambicjami do uzyskania wpływów w samym PiS, gdzie ma takich rywali jak doświadczony kadrowy Joachim Brudziński.

Możliwe, że pierwszym drobnym kroczkiem w kierunku większej racjonalności byłby bardziej racjonalny dobór własnych ministrów. Ale ani Morawiecki nie ma tu na razie do końca wolnych rąk, ani sam nie kieruje się wyłącznie względami merytorycznymi (przykład kandydatury Obajtka). Wiele jeszcze wody upłynie w Wiśle, zanim wybije się na samodzielność, a możliwe, że nie nastąpi to nigdy.

POLECAMY:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski