Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Okupacja niemiecka. Zapomniane obozy w Krakowie

Martyna Grądzka-Rejak
Oprócz obozu Płaszów w Krakowie funkcjonowały w czasie II wojny światowej jeszcze cztery podobozy, w których ciężko pracowali Żydzi
Oprócz obozu Płaszów w Krakowie funkcjonowały w czasie II wojny światowej jeszcze cztery podobozy, w których ciężko pracowali Żydzi fot. archiwum
Krakowski Oddział IPN i „Dziennik Polski” przypominają. Istnienie podobozów KL Płaszów zatarło się w świadomości mieszkańców miasta. Miejsca, w których za ogrodzeniem z drutem kolczastym Niemcy zmuszali do niewolniczej pracy i prześladowali Żydów nie są dziś odpowiednio oznaczone ani upamiętnione.

Dzieje zagłady Żydów w okupowanym Krakowie są związane z gettem i obozem Płaszów. Często zapomina się jednak, że w stolicy Generalnego Gubernatorstwa funkcjonowały jeszcze cztery podobozy KL Płaszów. Ich więźniowie, mimo ciężkiej pracy i trudnych warunków, mieli więcej swobody niż w obozie macierzystym. I choć ich także karano, bito i szykanowano, to skala tych represji była mniejsza niż w Płaszowie, w którym niepodzielnie rządził SS-Hauptsturmführer Amon Göth.

Naczynia z Lipowej 4

Obóz przy Deutsche Emailwarenfabrik na ul. Lipowej 4 na Zabłociu - tzw. fabryce Oskara Schindlera - został założony wiosną 1943 r., a od maja podlegał komendantowi Płaszowa. W podobozie skoszarowano około 1000 Żydów: 700 mężczyzn i 300 kobiet. Na jego terenie wybudowano cztery baraki dla mężczyzn, trzy dla kobiet, kuchnię, barak dla funkcjonariuszy OD, oddzielny dla tzw. Vorarbeiterów, magazyn i ambulatorium. Działał tam gabinet dentystyczny oraz fryzjer i pralnia, a po pracy mężczyźni i kobiety mogli spędzać czas razem.

Obóz był otoczony ogrodzeniem z drutem kolczastym. Produkowano tam naczynia emaliowane oraz części wykorzystywane w przemyśle zbrojeniowym. Więźniowie podkreślali, że szczególnie ciężkim zajęciem było wypalanie naczyń w dużych piecach. Jedna z ocalonych, Róża Nass, wspominała: „Praca ponad siły. [...] U nas kadzie były na hali, otwarte i bił z nich zapach siarki na całą halę. Przy pracy stałam w wodzie bez gumowych butów, rękawic i maski. [...] Miałam ciągłe bóle głowy, cierpiałam na oczy, ręce miałam spalone, zżarte od kwasu, zdarte paznokcie u nóg. Stale miałam gorączkę, a bałam się iść do lekarza. [...] Dusiłam się od oparów siarki”.

Nadzór nad więźniami sprawowali majstrowie fabryczni oraz niemiecka straż przemysłowa Werkschutz, a od 1944 r. także funkcjonariusze SS.

Podobóz przy fabryce Schindlera zaczęto likwidować w sierpniu 1944 r. Więźniów zabrano najpierw do KL Płaszów, a następnie wywieziono do obozów na terenie Rzeszy Niemieckiej. Po długich staraniach Schindlera w miejscowości Brünnlitz (Sudety) utworzono obóz dla wybranych osób. W październiku i listopadzie sprowadzono tam grupę około 1100 więźniów - tych, którym udało się trafić na tzw. listę Schindlera, część z nich była pracownikami z Lipowej 4.

Obóz Luftwaffe

Na Zabłociu, niedaleko Deutsche Emailwarenfabrik, od lata 1943 do sierpnia 1944 r. funkcjonował jeszcze jeden podobóz Płaszowa: Nachrichten Gerätelager der Luftwaffe (później zmieniono nazwę na Feldluftpark). Skoszarowano tam około 250 mężczyzn i kobiet żydowskich. Dla więźniów przeznaczono trzy baraki i pół, więźniarki zajmowały półtora baraku. Do części męskiej przylegało ambulatorium, w kobiecej mieściła się pralnia.

Poza ogrodzeniem pozostawała kuchnia, magazyny i mieszkania dla wartowników, zaś pomiędzy barakami znajdował się plac apelowy. Komendantem podobozu był pilot, kpt. Fischer. Halina Nelken przebywająca tam przez kilka miesięcy wspominała: „Bił więźniów przy lada okazji i bez powodu. Ja również padłam ofiarą jego skłonności, gdyż bez najmniejszego powodu w toku pracy zbił mnie po twarzy”.

Więźniowie sortowali, czyścili i magazynowali sprzęt lotniczy i telekomunikacyjny oraz przygotowywali go do transportu. Zazwyczaj pracowali na zewnątrz, niezależnie od temperatury i warunków atmosferycznych. Halina Nelken tak opisywała tamtejsze warunki: „Podobóz „Luftwaffe” na Zabłociu uważam za jeden z najgorszych obozów, z uwagi na zupełny brak kontaktu ze światem zewnętrznym, bardzo ciężką fizyczną pracę i bardzo słabe odżywianie. Żywność otrzymywaliśmy z obozu płaszowskiego, często z opóźnieniem nawet dwudniowym. [...] Przeważnie dźwigaliśmy na ramionach i ładowaliśmy na wagony kolejowe ciężkie słupy telegraficzne, kable, izolatory”. Praca trwała dwanaście godzin z godzinną przerwą obiadową. Więźniowie wspominali, że często ją wydłużano. Obóz zlikwidowano 23 sierpnia 1944 r., a więźniów przeniesiono do KL Płaszów.

160 rozbitków

W placówce na lotnisku w Rakowicach zatrudniano więźniów żydowskich jeszcze w czasie funkcjonowania getta krakowskiego. Początkowo dowożono ich z dzielnicy żydowskiej. Dopiero w grudniu 1942 r., kiedy obszar getta został ponownie zmniejszony, Niemcy zdecydowali się na skoszarowanie żydowskich pracowników w Rakowicach. Pracownicy Urzędu Pracy wybrali grupę osób, mężczyzn i kobiet, którą odesłano na stałe do tej placówki. Jedna z zatrudnionych tam kobiet wspominała: „Jest nas tu 160 rozbitków, których los rzucił na lotnisko i odebrał całkowicie życie prywatne”.

W podobozie funkcjonowały dwa baraki mieszkalne oraz trzeci, w którym znajdowały się sanitariaty i pralnia. W budynkach wydzielono pokoje, w każdym znajdowały się piętrowe łóżka, a także podstawowe sprzęty: stół, krzesła i szafy. Więźniowie nie dostali odzieży, nosili ubrania przywiezione z getta. Spali pojedynczo na siennikach, mieli też pościel i koce. Każdy pokój był wyposażony w piec, wprowadzono dzienne dyżury sprzątania. Mężczyźni i kobiety mogli odwiedzać się nawzajem. Przebywająca tam Halina Nelken relacjonowała: „Pracujemy od szóstej do jedenastej i od drugiej do piątej, mamy więc dużo czasu dla siebie, by przejrzeć gazety, nucić razem z radiem i oczywiście zamiatać, szorować stoły i podłogę”.

Od maja 1943 r. placówka na lotnisku w Rakowicach stała się podobozem Płaszowa. Była to duża zmiana dla więźniów. Wprowadzono regulamin obowiązujący w obozie macierzystym. Nakazano oddać biżuterię, zegarki, pieniądze i inne cenne przedmioty. By ograniczyć ewentualne ucieczki, na cywilnych ubraniach więźniów jasną farbą namalowano duże pasy i gwiazdę Dawida. Nadano im kilkucyfrowe numery i je również wymalowano na ubraniach. Od tego czasu obowiązywała też zbiorowa odpowiedzialność za ucieczkę więźnia.

Mimo tych zmian warunki bytowe nie uległy znacznemu pogorszeniu, a więźniów traktowano przyzwoicie. Poza dwoma przypadkami ofiar śmiertelnych, brak innych informacji o zbrodniach. Obóz na lotnisku w Rakowicach zlikwidowano w grudniu 1943 r., a ostatnią grupę kobiet odesłano do KL Płaszów dopiero w kwietniu 1944 r.

Łazienka z bieżącą wodą

Od połowy marca 1943 r. na terenie fabryki „Kabel” przy ówczesnej ul. Prokocimskiej na stałe umieszczono prawie 300 więźniów żydowskich obozu Płaszów. Utworzony tam podobóz od reszty terenu przyfabrycznego odgrodzono drutem kolczastym. Lekarz Aleksander Biberstein twierdził, że dyr. fabryki Böhm odprowadzał do kasy obozu w Płaszowie zapłatę za pracę każdego więźnia, ok. 5 marek dziennie. Miał też prawo skierować więźnia do obozu macierzystego lub zgłosić zapotrzebowanie do komendanta na innych fachowców.

Dla więźniów wybudowano cztery baraki. Pierwszy zajmowali wyłącznie mężczyźni. W drugim przebywali także funkcjonariusze OD, mieściły się tu sala chorych, kuchnia i magazyn, a przed budynkiem stały drewniane koryta, służące więźniom do mycia. W trzecim budynku mieszkali głównie ukraińscy strażnicy, było tam także ambulatorium, a jedno pomieszczenie zajmowały kobiety. Czwarty barak przeznaczono wyłącznie dla kobiet. Erna Goldfluss, więźniarka „Kabla”, wspominała: „Opiekę lekarską mieliśmy dobrą, a lekarstw i opatrunków dostarczała samopomoc żydowska JUS. Warunki higieniczne również miałyśmy - jak na stosunki obozowe - dobre, gdyż w fabryce były łazienki z bieżącą, ciepłą wodą, z których mogłyśmy korzystać”.

Produkcję fabryki dostosowano do celów wojennych. Wytwarzano tam kable, przewodniki, materiały instalacyjne oraz części dla sprzętu wojskowego. Erna Goldfluss tak opisywała warunki pracy: „Trwała od godziny siódmej rano do siódmej wieczorem, z półgodzinną przerwą obiadową. Ja pracowałam w oddziale »niciarni« przy maszynach. Warunki pracy były znośne, mimo kontroli »Werkschutzów« oraz majstrów fabrycznych, gdyż wypadki bicia przy pracy były rzadkie”. Więźniowie wspominali też o kontaktach z polskimi pracownikami, które umożliwiały pozyskiwanie żywności i ubrań. Oprócz stałych zajęć, więźniów podobozu „Kabel” zmuszano, by w wolnych godzinach wykonywali niezbędne naprawy w barakach lub wyrównywali teren wokół nich. Tym, którzy nie chcieli tego robić grożono przeniesieniem do Płaszowa.

Likwidacja podobozu „Kabel” odbyła się w dwóch etapach. Pierwsza grupa więźniów i więźniarek odeszła do obozu płaszowskiego na początku sierpnia 1944 r. Na obszarze przyfabrycznym pozostała tzw. grupa likwidacyjna, składająca się z ok. 100 osób. Rozmontowywali maszyny fabryczne i ładowali je do wagonów kolejowych. Wczesną jesienią 1944 r. również tę grupę zabrano do obozu macierzystego.

Podobozy KL Płaszów nie funkcjonują w świadomości mieszkańców Krakowa. Ich teren nie jest odpowiednio oznaczony ani upamiętniony. Pozostaje mieć nadzieję, że wkrótce się to zmieni.

WIDEO: Mówimy po krakosku - odcinek 19. "Szpery"

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski