Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Odkurzona Marica

Mateusz Borkowski
Wszystkie stany muzyki. Po ostatniej premierze w Operze Krakowskiej zacząłem się zastanawiać po co właściwie wystawiać dziś operetki? W czasach, kiedy triumfy na całym świecie święcą musicale i to w tym gatunku odnajdują się współczesne pokolenia, operetka wydaje się formą o walorach jedynie historyczno-sentymentalnych.

I tak właśnie traktuję inscenizację „Hrabiny Maricy” autorstwa Pawła Aignera - jako ukłon w stronę starszej publiczności i nawiązanie do bogatej tradycji operetkowej przy ul. Lubicz, zwłaszcza kiedy nie możemy w tym względzie liczyć na pobliski Teatr Variete. W innych kategoriach operetka Imre Kalmana nie broni się w żaden sposób.

Jak celnie napisał Piotr Kamiński „Hrabina Marica roztacza grzeszne pokusy, dzisiaj nietrudno dostrzec w niej ostatnią próbę galwanizacji konającego gatunku, dzieło epigońskie, nieledwie pastisz”.

Nie ulega jednak wątpliwości, że w tym dziełku z 1924 roku, zwiastującym definitywny śmierć gatunku, znajdziemy kilka szlagierów, które na stałe weszły do repertuaru rozmaitych koncertów noworocznych. Mamy tu i madziarskie rytmy obecne w czardaszach i cygańskich melodiach („Graj, Cyganie”), rozkołysanego fokstrota („Ach, jedź do Varasdin”) i nieśmiertelnego kankana. Z ową muzyczną materią świetnie poradziła sobie orkiestra kierowana przez Tomasza Tokarczyka.

Mocną stroną spektaklu jest chór (przygotowanie Jacek Mentel), do udanych należy też choreografia (Jarosław Staniek), zwłaszcza ruch sceniczny chóru i solistów oraz grupa tańczących świnek. W przedstawieniu rażą jednak nijaka scenografia (Ryszard Melliwa) i nieudane kostiumy Zofii de Ines, zwłaszcza kreacje tytułowej hrabiny. Z całej obsady najbardziej podobał mi się świetnie zaprawiony w operetce Janusz Ratajczak (Hrabia Tassilo). Z pozostałych wyróżniają się Adam Sobierajski (Baron Koloman Żupan), Monika Korybalska (Liza) i Katarzyna Oleś-Blacha (Mina).

Niestety w roli tytułowej Maricy nie sprawdziła się debiutująca w gatunku wybitna sopranistka Wioletta Chodowicz, której typ głosu po prostu nie pasuje do operetki. Przez większość spektaklu spięta i źle słyszalna, najlepiej wypadła w III akcie, w którym mogła pokazać swój humor i dystans do siebie.

Sam zaś reżyser Paweł Aigner zrobił, co mógł, by z lichego, naiwnego libretta i przydługich dialogów stworzyć spektakl, który nie jest przaśny i wywołuje życzliwy uśmiech. W krakowskiej inscenizacji jest kilka autentycznie zabawnych momentów: gdy Chodowicz rzuca w stronę orkiestry pieniądze „na orkiestrę”, tekst o „500+” oraz scena skradziona przez aktorski duet - boską Bożenę Zawiślak-Dolny (ciotka Cudenstein) i Stanisława Knapika (Peniżek). Starsi widzowie będą zadowoleni.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski