Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kolumbia od kulis. Takiego kraju nie można kupić [FRAGMENT KSIĄŻKI] [TONY KOSOSKI]

Tony Kososki
Tony Kososki „Widzieć więcej. Podróż przez Ekwador, Kolumbię i Wenezuelę”, wyd. Muza, Warszawa 2017
Tony Kososki „Widzieć więcej. Podróż przez Ekwador, Kolumbię i Wenezuelę”, wyd. Muza, Warszawa 2017 materiały prasowe
Medellin wydawało mi się ciasne. Spodziewałem się tutaj jakichś zabytków, starówki, a ono tak na dobrą sprawę ograniczało się do kilku ładniejszych pomników, ulic, wysokich budynków i placów - pisze Tony Kososki.

Gdy zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej otwartej 24 godziny, jakieś 10 kilometrów przed miastem, to wciąż mając w głowie zdarzenie z Quito, wpadłem na pomysł, żeby spędzić noc tutaj i do metropolii Pablo Escobara wjechać z samego rana. Kierowca jednak uspokajał, że Medellín to spokojne i bezpieczne miasto, a on sam będzie jechał metrem i „zawiezie” mnie na przystanek, na którym muszę wysiąść.

Zaparkowaliśmy auto w firmie i udaliśmy się w kierunku stacji. Okazało się, że Bello, do którego jadę, położone jest z drugiej strony miasta i aby dodać mojemu przejazdowi więcej dramaturgii, tak naprawdę leży poza jego granicami. Wsiedliśmy we względnie pusty wagonik kolejki, który im bliżej centrum, tym coraz bardziej zapełniał się ludźmi wracającymi z pracy. I gdy było tak tłoczno, że nie dało się oddychać, na 30 minut stanęliśmy na wiadukcie wysokim jak palmy w dolinie Cocora. Denerwowałem się. Naprawdę nie lubiłem miast po zmroku, nigdy nie wiedziałem, co i gdzie może się wydarzyć. Na stacji Madera zameldowaliśmy się około 21. Kilkaset pesos w monetach powędrowało do środka automatu w budce telefonicznej i zadzwoniłem pod zostawiony mi numer.

- Cześć! Jak się masz? To ja, Tony, Polaco. Oferta nadal aktualna? Bo ja przyjechałem i jestem na przystanku. Odbierzecie mnie? - spytałem wesołym głosem.

- Hola, hola! Zaraz będziemy, czekaj tam, gdzie jesteś, nigdzie się nie ruszaj.

**CZYTAJ TAKŻE:

Amazonka-Andy-Pacyfik. A po drodze Machu Picchu [GALERIA]

**

Zaszyłem się w rogu tak, żeby nie rzucać się w oczy złodziejom i zacząłem czytać książkę. Kilkanaście minut później zobaczyłem Marcelę i Jorgego, którzy tak niedawno, podczas autostopu, zaproponowali mi gościnę. Uśmiech wskoczył im na twarz, gdy tylko mnie ujrzeli. Gdy dojechaliśmy do domu, dostałem kolację i poznałem Laurę - ich śliczną siedemnastoletnią córkę. Domyślając się, jak mogę naprawić zepsuty aparat fotograficzny, poprosiłem o odkurzacz i… zadziałało. Ssące powietrze wyciągnęło blokujący się obiektyw. Korzystając z okazji, oczyściłem go też z drobinek piasku, naoliwiłem, zrobiłem nawet dwa zdjęcia. Ale szybko okazało się, że aby mi dalej służył, musiałbym nosić „elektroluks” ze sobą. Jeszcze tego samego dnia poprosiłem o igłę i nitkę, żeby zacerować dziurę w plecaku, przez którą mogły mi się niezauważalnie wysypać ciuchy. Okazało się jednak, że rodzina zajmuje się produkcją butów i w piwnicy mają maszyny do szycia, „ale to spokojnie, jutro, dzisiaj jest już za późno”.

Mieszkali w dwupiętrowym domu, na samej górze. Na parterze znajdowała się pracownia i garaż, a na pierwszym piętrze było mieszkanie czekające na wynajem. Teraz pełniło funkcję magazynu dla uszytych butów. Liczba metrów kwadratowych odpowiadała mniej więcej temu, co znam z domu. Była kuchnia, łazienka, sypialnia rodziców, pokoik dziewczyny, niewielki salon, gdzie stał stacjonarny komputer i stół, przy którym jedliśmy wspólnie wieczorny posiłek, oraz balkon, z którego ponad sąsiadującymi budynkami rozciągał się całkiem ładny widok. Na prośbę mamy dziewczyna odstąpiła mi swoje kilka metrów kwadratowych i przeniosła się na materac do salonu. Załadowałem swoje ciuchy do pokoju i wziąłem prysznic. Plan na jutro był ambitny. Poza wypraniem ciuchów i zszyciem plecaka, zakładał oglądanie filmów przez cały dzień i w przerwach nadrabianie zaległości z internetu. Plan na niedzielę - ruszenie się z miejsca i zwiedzanie miasta. A w poniedziałek? W poniedziałek to wypadałoby już jechać do Bogoty, bo ile można siedzieć u obcych ludzi. Ewentualnie, jeśli się zgodzą, zostać i powtórzyć sobotę, dodając do niej Skype’a.
EEEEEXXPLOOOSIOOOON - tak dobrze znana mi muzyka z czasów gimnazjum była pierwszym, co usłyszałem z rana. W głowie miałem tylko jedno pytanie: co się dzieje? Wyszedłem zaspany z pokoju, a przed komputerem zobaczyłem ojca. W przeglądarce wpisane było música de la Polonia. CO? SERIO, YOUTUBE? - pomyślałem i zacząłem wyjaśniać, że to owszem, było słuchane, ale przez kilkunastolatków, dziesięć lat temu i włączyłem prawdziwy polski hip-hop. Żartuję, oczywiście. Poszedłem dalej spać i wstałem dopiero na obiad. Te­go dnia leniłem się tak niemiłosiernie, że chyba po raz pierwszy wpasowałem się w kolumbijską rzeczywistość. Nikt mi nie zadawał pytań, nikt nie pukał do pokoju. Po prostu zamknięty, popijałem aguardiente z sokiem i realizowałem założone postanowienia. Tradycyjny krajowy alkohol miał zaledwie 29 procent i był tak leciutki, że można było konsumować go nawet bez popitki. Gdy od siedzenia i leżenia na zmianę zaczęły boleć mnie już tyłek oraz plecy, poszedłem z Marcelą do baru szukać małżonka. Grał w jakąś odmianę bilarda, której stół nie miał łuz i aby zdobywać punkty, trzeba było białą kulą trafić w kolorową, a później kolorowa musiała dotknąć jeszcze jedną kolorową. Choć próbowałem, nie byłem w stanie nic z tego zrozumieć. Po krótkim spacerze po okolicy i zapoznaniu się z sąsiadami stwierdziłem, że jest tu bezpiecznie, spokojnie i fajnie. Na ulicy, przy której mieszkaliśmy, wszyscy się ze sobą znali, co dodatkowo tworzyło rodzinną, sympatyczną atmosferę.

W niedzielę z samego rana udałem się na zwiedzanie, żeby mieć wystarczająco dużo czasu na ogarnięcie całego miasta. Po śniadaniu, które składało się ze świeżego soku, arepy z masłem i solą oraz jajecznicy, gospodarze kazali na siebie zaczekać i poszli ze mną. Medellín nazywany jest najnowocześniejszym i przy okazji najładniejszym miastem w całym kraju. Stolica departamentu Antioquia od samego początku przypadła mi do gustu, bo jest praktycznie tak przejrzysta jak Brasília. Nazywana miastem wiecznej wiosny, położona jest na wysokości blisko 1500 metrów w V-kształtnej dolinie. Na jej dnie, wzdłuż rzeki biegnie linia metra1 (warto dodać, że jedyna w kraju) łącząca północ miasta z południem, a od każdej stacji odjeżdżają autobusy wspinające się pod górę. W niektórych miejscach została nawet poprowadzona linia kolejki górskiej. I co mi się tu najbardziej podobało, to to, że na jednym bilecie, po przekroczeniu bramek, można było ze wszystkich tych atrakcji korzystać nawet przez cały dzień.

Slumsy w Medellin
Slumsy w Medellin AFP/EAST NEWS

Dojechaliśmy do centrum miasta, gdzie przesiedliśmy się w drugą nitkę metra, zbudowaną w dużej części na kilkudziesięciometrowej estakadzie, bo na ziemi nie było już miejsca. Dotarliśmy do ostatniego przystanku, zapakowaliśmy się do wagonika i poszybowaliśmy nad kolumbijską favelą, która w niczym z wyglądu nie ustępowała tym z Rio de Janeiro. Bogactwo Medellín pochodzi od jednego człowieka, a był nim Pablo Escobar.

**CZYTAJ TAKŻE:

Amazonka-Andy-Pacyfik. A po drodze Machu Picchu [GALERIA]

**

- To musiał być niesamowity człowiek, który pomimo sprzeciwu i naporu ze strony Stanów Zjednoczonych i Kolumbii zdołał osiągnąć w życiu tak wysoki pułap.

- Tak, ale wiesz, ile on ludzi pozabijał? To dobre, co zrobił, to nawet nie jest jeden procent złego - odpowiedział Jorge, na co ja:

- Tak, tak, ale pomijając to, jego historia jest niesamowita.

Kolejka górska wspięła się ponad horyzont, za wzniesieniem był ostatni przystanek, od którego dzieliła nas przepaść. Poczułem się trochę jak w La Paz.

W drodze powrotnej do centrum ponownie przejeżdżaliśmy obok dużego stadionu piłkarskiego. Medellín reprezentowany jest przez dwa kluby piłkarskie - Independiente i Atlético Nacional. Z tym drugim przez lata związany był René Higuita, któremu w jednej z dzielnic miasta postawiono nawet niewielki pomnik. Historię urodzonego w 1966 roku bramkarza przeplata zdobywanie bramek z rzutów wolnych z sankcjami za zażywanie narkotyków oraz więzienie za udział w porwaniu. Jednak jeśli ktokolwiek miał mu coś za złe, to z pewnością odłożył to na bok po towarzyskim meczu Kolumbii z Anglią. Wysunięty nieco poza linię bramkową został przelobowany, ale bramka nie padła. Gdy futbolówka znajdowała się już za nim, podskoczył i ugiętymi nogami wybił ją zza pleców, tzw. skorpionem. O tym mówiło się na podwórku od zawsze i czysty przypadek sprawił, że trafiłem w miejsce, z którego „Loco” pochodzi. Zanim wysiedliśmy, Jorge oczami dawał mi do zrozumienia, żebym spojrzał na podłogę. Kobieta, która opuszczała metro przystanek przed centrum, miała na nogach produkowane przez nich buty.

Miasto wydawało mi się ciasne. Spodziewałem się tutaj jakichś zabytków, starówki, a ono tak na dobrą sprawę ograniczało się do kilku ładniejszych pomników, ulic, wysokich budynków i placów. Można powiedzieć, że centrum wyznaczone zostało przez urodzonego w Medellín Fernanda Botero. Jego rzeźby o bardzo rubensowskich kształtach rozsiane są w różnych miejscach, położonych niedaleko od siebie, przy czym największe skupisko znajduje się naprzeciwko muzeum Antioquia. Na niewielkim otwartym placu prezentowane są figury ludzi oraz zwierząt. Miejsce to zdawało się najbardziej zatłoczone, dlatego też było tu wielu „ruchomych” straganiarzy, sprzedających owoce, soki bądź papierosy. Ten rodzaj pracy musiał charakteryzować miasto lub cały region, ponieważ dochodząc do placu, przy którym stały budynki rządowe, natknęliśmy się na pomnik pucybuta oraz kobiety, która z zawieszoną na szyi drewnianą tacą siedziała na murku i sprzedawała papierosy - jak później zobaczyłem na własne oczy, także na sztuki. W niedalekim sąsiedztwie, w zasadzie po drugiej stronie kilkupasmowej ulicy, znajdował się Park Świateł, składający się z kilkuset bardzo wysokich słupów świetlnych, podzielonych przez szerokie aleje na kilka sektorów. Od strony północnej był ograniczony biblioteką, która mocno przypominała Dworzec Centralny w Warszawie, a od południa kilkoma niewysokimi, odrestaurowanymi ceglanymi budyneczkami przerobionymi na kawiarnie, co z kolei wyglądało identycznie jak Manufaktura w Łodzi.
- W nocy odbywają się tutaj pokazy świetlne, trzeba sprawdzić, kiedy są i przyjedziemy - powiedziała Marcela, gdy przechodziliśmy uliczką pełną restauracji i butików. Zaszliśmy do jednego ze sklepów, w którym na półkach stały ładne trampki marki Bello, a po tym, jak Jorge dogadał dostawę kolejnych kilkudziesięciu par, zaprosili mnie na guarapo. Na moich oczach kobieta przepuściła trzcinę cukrową przez ręczną prasę. Sok, który wyleciał, przecedziła, a na koniec dolała trochę limonki, wszystko wymieszała i podała na kostkach lodu. Trzcina cukrowa pita w Brazylii była tak słodka, że po drugim kubku darmowej dolewki więcej nie mogłem, wreszcie w połowie czwartego się poddałem. Ta tutaj, z dodatkiem odrobiny kwasu, smakowała wybornie, niebo w gębie. A co najważniejsze, zdrowe! I bardzo tanie, bo za jedyne 2000 pesos.

Było już sporo po porze obiadowej i czas powoli kazał wracać do domu. Kółeczko dookoła centrum zakończyło się przy tej samej stacji, gdzie wysiedliśmy, z tą różnicą, że od innej strony. Na placu San Antonio zobaczyłem kolejne rzeźby Fernanda Botero, w tym dwie identyczne przedstawiające ptaka, z których jedna była całkowicie zniszczona. Okazało się, że w 1995 roku ktoś u podstawy umieścił bombę, która wybuchła podczas koncertu, zabijając 30 osób i raniąc kolejne dwieście. Trudno było ustalić, kto za tym stał. Po zabiciu Escobara podejrzenia padły na najsilniejszy w tamtych czasach kartel z Cali, którego przywódcę pojmano dzień wcześniej. Jednak jak podawał „New York Times”, to kartel Medellín był znany z ataków terrorystycznych, podczas gdy Cali osiągało swoje cele poprzez korupcję. Po upadku Escobara sprawa mogła dotyczyć także nowych, niewielkich grupek walczących o strefę wpływów w mieście, choć ostatecznie ustalono, że największy motyw miało FARC. To była właśnie Kolumbia XX wieku. I jak powiedziała mi pani z Salento:

- To jest cud, że pomimo tego całego zła, które w tym kraju się wydarzyło, ludzie nadal są tak otwarci.

**CZYTAJ TAKŻE:

Amazonka-Andy-Pacyfik. A po drodze Machu Picchu [GALERIA]

**

Obecnie bezpieczeństwo naprawdę się poprawiło. Problemem wielu ludzi jest jednak, co widać najbardziej w Medellín, uzależnienie od narkotyków - bo w tym kraju istnieją środki jeszcze tańsze niż kokaina, pozwalające zapomnieć o codzienności. Idąc z rana przez plac Botero, co chwilę musieliśmy omijać śpiących na ulicy. Oni byli wszędzie, w każdym parku, na ławce, murku, parapecie, przy fontannie, na wąskich chodnikach, gdzie ledwo mijały się dwie osoby. Gdy pierwszy raz musiałem nad kimś przeskakiwać, myślałem, że to taki rodzaj polowania na turystę, że chłop zaraz się obudzi, wbije mi nóż w stopę i to ja będę leżał. Ale widać było, że społeczność już do tego przywykła. I żebym widział to gdzieś na obrzeżach - to i tak byłoby szokujące - ale podkreślam, to działo się w SAMYM CENTRUM MIASTA. Słońce w pełni, pomimo wysokości grzeje niemiłosiernie, a chłop leży bezpośrednio na patelni i nawet nie przewróci się na drugi boczek. Choć miasto słynie z niesamowitego życia nocnego, to jakoś nie potrafiłem sobie siebie tutaj wyobrazić, gdy ci wszyscy zombi powstaną.

Plac Botero w Medellin
Plac Botero w Medellin /EAST NEWS

Po powrocie do domu zjedliśmy kolację, obejrzałem film i położyłem się spać. Suchutkie i świeże ciuchy czekały na wpakowanie do profesjonalnie naprawionego plecaka; 35-litrowy biedak był tak „otyły”, że dosłownie pękał w szwach. Gdy zaszyłem go z jednej strony, puszczał z drugiej. Teraz, pocerowany grubymi skórzanymi pasami, był gotowy przetrwać nawet wojnę nuklearną. Był poniedziałek, wstałem praktycznie w południe, nikt mnie nie obudził, a nie przewidziałem, że mogę być aż tak zmęczony. Wyszedłem spytać Marceli, czy pozwolą mi wyjechać jutro z rana, bo 400 kilometrów do stolicy chciałem pokonać na jeden raz.

- Ale co, ty już chcesz jechać? A gdzie ci się tak spieszy?

- W sumie to nigdzie, ale jestem tu już dwa dni.

- No to jak nigdzie, to dobrze, pod koniec tygodnia pojedziesz z nami na działkę.

Skała blisko Guatape w Kolumbii. Ta ogromna licząca 2135 m.n.p.m. góra jest jednym z symboli Kolumbii
Skała blisko Guatape w Kolumbii. Ta ogromna licząca 2135 m.n.p.m. góra jest jednym z symboli Kolumbii CC BY 2.5/Shannon Gilstad

Nie musząc martwić się o jutro, w tygodniu postanowiłem wybrać się do największej atrakcji regionu. Droga nie była prosta, ale było to zaledwie kilkadziesiąt kilometrów, więc jak na mnie przystało, planowałem jechać autostopem. W czwartek zapakowaliśmy się jednak w samochód i pojechaliśmy wszyscy razem. La Piedra del Peñol widoczna jest już z oddali. Według legend lokalnych mieszkańców skała mająca ten sam kształt i kolor jak góry w Rio de Janeiro jest pozostałością po meteorycie, który spadł na Ziemię jakiś czas temu. Monolit ma wysokość 200 metrów, a na jego szczyt prowadzi 675 zygzakowatych schodków. Gdziekolwiek spojrzeć, kraj­obraz poszatkowany był przez wodę, z której aż po horyzont wystawały mniejsze bądź większe pagórki. Jezioro, lub poprawniej zalew, nie było jednak naturalne. W 1970 roku zatopiono znaczną część okolicy, aby stworzyć elektrownię wodną, na czym najbardziej ucierpiała miejscowość El Peñol, która stała się kolumbijską Atlantydą. Z zalanej wioski obecnie ponad taflę wystaje jedynie krzyż, a replika jej głównego placu w postaci makiety oryginalnych rozmiarów stoi na wzniesieniu tuż obok. Parter budynków (na makiecie) okupowany był przez sklepikarzy i sprzedających pamiątki, a całość została skonstruowana tak, aby oddać piękno wiejskiej architektury. Sama miejscowość, i kilkanaście tysięcy ludzi w niej mieszkających, została przeniesiona około 2 kilometrów dalej. Jej największą atrakcją jest teraz kościół zbudowany, a poprawniej mówiąc wyrzeźbiony… wewnątrz monolitu skalnego wysokości kilkudziesięciu metrów!
Obiad zjedliśmy w niewielkiej restauracji w samym Guatapé. Na talerzu oprócz ryby i innych dodatków wylądowały patacones.

Ludzie są przekonani, że banan występuje jedynie w postaci, jaką znamy. Jest to najczęstsza odmiana, jaka występuje na świecie, co jednak nie przeszkadzało, abym w porcie w Pucallpie przed wypłynięciem do Iquitos za 1 sola kupił dziesięć takich o smaku jabłka. Miały cienką skórę, były krótsze, lecz grubsze niż te sprzedawane w Polsce, kształtem przypominały trochę sterowiec, czasem w kolorze czerwonym. Zielone z kolei to nic innego jak banan niedojrzały, a nie kolejna „odmiana występująca tam na Zachodzie”. Ma cierpki smak i jedyne, do czego się nadaje, to do odczekania w ciepłym miejscu, aby dojrzeć. Istnieje jednak platano. Platano to taki dwa razy dłuższy niż znany nam banan, który według wszystkich mieszkańców Ameryki Południowej nie jest już bananem! I gdy platano jest zielony, zastępuje tutaj ziemniaki i podsmażany zazwyczaj na głębokim oleju smakuje jak frytki. Przed sobą zatem miałem płaski, chrupiący dodatek wielkości okręgu ze złączonych kciuków i środkowych palców. Posypałem solą i ani myślałem choć przez moment zatęsknić za naszym krajem.

**CZYTAJ TAKŻE:

Amazonka-Andy-Pacyfik. A po drodze Machu Picchu [GALERIA]

**

Sama wioska była chyba najpiękniejszą, jaką do tej pory widziałem w całej Kolumbii. Wszystkie drzwi, kraty w oknach, okiennice i krokwie dachu wystające ze ściany były pomalowane w najprzeróżniejszych kolorach, a podmurowania niejednokrotnie prezentowały scenki z dawnego życia mieszkańców. Gdy już nikt nie miał więcej siły, wróciliśmy do domu. I tak aż do sobotniego popołudnia oglądałem filmy na komputerze, czatowałem ze znajomymi, pisałem tę historię, aby wrzucić ją na blog, selekcjonowałem zdjęcia i jedyny progres, jaki udało mi się osiągnąć w realnym życiu, to poznać otaczających nas sąsiadów.

Tony Kososki „Widzieć więcej. Podróż przez Ekwador, Kolumbię i Wenezuelę”, wyd. Muza, Warszawa 2017
Tony Kososki „Widzieć więcej. Podróż przez Ekwador, Kolumbię i Wenezuelę”, wyd. Muza, Warszawa 2017 materiały prasowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Kolumbia od kulis. Takiego kraju nie można kupić [FRAGMENT KSIĄŻKI] [TONY KOSOSKI] - Portal i.pl

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski