Humor. Ironia. Inteligencja. Tymi trzema elementami, zawartymi w powyższej wypowiedzi, można by opisać całą twórczość Głowackiego. Pierwszy utwór opublikował w 1960 roku, w „Almanachu młodych”, cztery lata później został felietonistą „Kultury”. Z dziesiątków stworzonych przez niego dramatów i utworów prozatorskich, najsłynniejsze to „Antygona w Nowym Jorku”, „Czwarta siostra”, „Good night Dżerzi” i „Jak być kochanym”. Jednak większość Polaków zapewne najlepiej zapamięta stworzone przez niego scenariusze filmowe - „Polowanie na muchy”, „Wałęsa. Człowiek z nadziei” oraz przede wszystkim „Rejs”, z którego fragmenty do dziś cytowane są przez kolejne pokolenia. „Cyniczny uśmiech, luźny chód, odpięta koszula, głowa pełna przenikliwych, często gorzkich myśli i gorące serce ukryte jak najgłębiej, dla niepoznaki” - wspomina zmarłego w sieci Krystyna Janda. „Bardzo smutno, gdy odchodzą mądrzy, twórczy i wielcy ludzie” - dodaje w swoim pożegnalnym wpisie Beata Tadla.
Głowacki urodził się rok przed II wojną światową. Niewiele z niej pamiętał: że na ulicach leżały ciała, że był głód, że w czasie bombardowań chował się razem ze swoim żółwiem pod łóżkiem, że sąsiad miał psa i w czasie powstania zawiązał mu pysk szmatą, żeby szczekaniem nie zwabił Niemców. Zresztą, tego psa Głowacki umieścił potem u Himilsbacha w „Trzeba zabić tę miłość”.
Po wojnie Głowacki studiował na Uniwersytecie Warszawskim, potem w tamtejszej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej, skąd został wyrzucony za - jak to ujął w autobiograficznym tomie „Z głowy” - „brak zdolności i cynizm”. Edukację dokończył wracając na UW, na wydział polonistyki.
Komunistyczna zawierucha szczęśliwie go omijała. Do Stoczni Gdańskiej w czasie strajków pojechał, ale raczej z ciekawości. Jak mówił, w powodzenie protestów nie wierzył nic, a nic. Bardziej od polityki zajmowało go życie towarzyskie. Był legendą warszawskiego SPATiF-u, gdzie chodził na poły dla rozrywki, a na poły służbowo. Zbierał tam anegdoty, które potem wykorzystywał w swoich utworach. I tworzył nowe, których sam był bohaterem.
„Przed premierą »Kopciucha« w Teatrze Powszechnym w Warszawie aktorzy przychodzili do Kutza i mówili, że nie chcą grać w takiej beznadziejnej sztuce. Mnie natomiast mówili, że nie chcą występować u tak beznadziejnego reżysera. Doprowadzili do tego, żeśmy się z Kaziem znienawidzili. Dwa tygodnie przed premierą w SPATiF-ie wszystko sobie wyjaśniliśmy przy żytniej, wyborowej, jarzębiaku i soplicy” - opowiadał Głowacki w ankiecie przeprowadzonej przez Culture.pl - „Dopiero w Royal Court Theatre w Londynie przekonałem się, że ta moja pierwsza oryginalna sztuka jest naprawdę dobra. Angielska krytyka uznała ją zresztą za najlepszą w sezonie”.
Zagraniczna premiera sztuki zbiegła się z wprowadzeniem w Polsce stanu wojennego. Głowacki już do Polski nie wrócił, z Wielkiej Brytanii wyjechał do Stanów. Jako jeden z nielicznych artystów-emigrantów, wyśnił do szczęśliwego zakończenia „american dream” (choć nie od początku było łatwo, bo meble do mieszkania kompletował na ulicy). Swoje emigracyjne doświadczenia opisywał w sztukach, m.in. „Polowaniu na karaluchy” czy „Antygonie w Nowym Jorku”. Zagraniczna krytyka go ceniła. Był laureatem m.in. American Theatre Critics Association Award, John. S. Guggenheim Award, Hollywood Drama--Logue Critics Award i National Endowment for the Arts. W Polsce zaś uhonorowano go m.in. Złotym Medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis i Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, Nagrodą Ministra Kultury w dziedzinie literatury. Był też nominowany do Nike.
O śmierci Janusza Głowackiego poinformowała w sobotę jego żona, Olena Leonenko-Głowacka. Przyczyna śmierci artysty na razie nie jest znana.
Źródło:TVN24
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?