Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czołowe polskie firmy podbijają świat dzięki innowacyjności

Zbigniew Bartuś
Zbigniew Bartuś
Wojciech Mętel, Stowarzyszenie Dom Drewniany
Wojciech Mętel, Stowarzyszenie Dom Drewniany fot. Andrzej Banaś
Jak rośli polscy czempioni? Jak korzystać z ich doświadczeń? Jak przekonać małych przedsiębiorców do innowacji? Czy potrzebne są ulgi podatkowe, specjalne programy? Jak skłonić naukę i biznes do współpracy?

- Działalność zdecydowanej większości firm w Polsce opierała się na niskich kosztach wszystkiego: pracowników, urządzeń, technologii, organizacji. Zbudowaliśmy taki trochę bieda-kapitalizm, w którym dominują mikro i małe przedsiębiorstwa żyjące w ciągłym strachu przed zmianą, a więc i wszelkiego rodzaju innowacjami oraz globalne korporacje korzystające głównie z taniej siły roboczej - w swoich centrach biurowych, montowniach itp. Wyrosły jednak takie firmy, jak OKNOPLAST, ASTOR czy Drewdom-Mętel, które za cel obrały sobie nie tyle gonienie Zachodu, co jego przeskoczenie i podbój. Dziś wśród polityków wszystkich opcji panuje wyjątkowa zgoda co do tego, że cała gospodarka powinna pójść w ich ślady. Co w tym przeszkadza: prawo, system edukacji, zła organizacja świata nauki czy może nasza mentalność? I jakie rozwiązania mogą pomóc w przełamaniu istniejących barier?

Stefan Życzkowski: - Nasza firma zajmuje się robotyzacją przedsiębiorstw, więc mamy bardzo dużo doświadczeń związanych z tym, jak polscy przedsiębiorcy reagują na innowacje. Rzeczywiście, największe bariery tkwią chyba w głowach osób zarządzających oraz załóg. Generalnie większość marzy o tym, żeby jutro było tak jak wczoraj. Robiliśmy na ten temat badania wśród przedsiębiorców i pracowników, z ciekawości wykonaliśmy je także wśród własnej załogi. Ku memu zaskoczeniu okazało się, że aż 80 proc. ludzi - w firmie zajmującej się robotyzacją! - też czuje niechęć do zmian. Ta wiedza bardzo się nam przydała. Diagnoza brzmiała: mamy taką mentalność. Postanowiliśmy „przepracować” ten temat, by ją zmienić. I to się udało. Ale w innych polskich firmach mentalność nadal stanowi poważną barierę.

- Tylko polskich?
Stefan Życzkowski:
- Sprzedajemy produkty także firmom zagranicznym i widzimy gigantyczną różnicę. Ona wynika głównie z tego, że w przypadku dużych korporacji pracownik lub menedżer może wyjechać do innej fabryki i zobaczyć na własne oczy, jak działa innowacyjna technologia, jak ją obsługiwać i że inni dają radę. Wie, że jak sam będzie ją wdrażał, może liczyć na wsparcie. I przestaje się bać. To sprzyja otwartości. Trzeba jednak do tego doświadczenia, kapitału, kultury organizacyjnej. My, jako kraj, dopiero się tego dorabiamy. Dzieje się to na poziomie niektórych firm, reszta woli, by jutro było tak jak wczoraj.

- Czy da się ten temat „przepracować” w tych firmach, tak jak u was ?
Stefan Życzkowski:
- Opowiem pewną historię. Stworzyliśmy dla rodzimej firmy z niedużej miejscowości najnowocześniejszą w Europie w pełni zautomatyzowaną linię spawalniczą i ludzie, którym mieliśmy ją zdać nie chcieli jej przyjąć. Bo się bali, bo nie wierzyli, że sobie z nią poradzą. To było dość dramatyczne, bo oni chcieli właściwie, żebyśmy im tę linię zbudowali, a potem cały czas obsługiwali, prowadząc produkcję [śmiech]. Przyzwyczajanie tych ludzi do nowej technologii trwało pół roku. Finał jest dobry, ale wymagał ciężkiej pracy - nie w obszarze samej technologii, tylko na poziomie mentalnym. Trzeba taką pracę wykonać w większości polskich firm. Zapewne pomoże w tym nieco zmiana pokoleniowa, obejmująca także właścicieli.

- Słuchając tego zastanawiam się, jakim cudem Oknoplast osiągnął bez niczyjej pomocy poziom firmy globalnej, która konkuruje z zachodnimi potentatami jakością, nowatorstwem, zaawansowaniem technicznym swoich produktów.
Mikołaj Placek:
- Kiedy w 1994 roku powstawała nasza firma, od razu założyliśmy, że będziemy się trzymać rozwiązań z najwyższej półki. Owszem, podobnie jak inni producenci, musieliśmy się na początku oprzeć na znanych, standardowych technologiach. To naturalna ścieżka rozwoju. Ale już wtedy na pierwszym miejscu postawiliśmy najwyższą jakość, a nie niską cenę - co było w owym czasie w Polsce naprawdę rzadkie.

- Polski rynek wchłaniał wtedy wszystko, tandeta sprzedawała się na pniu… To po co jakość?
Mikołaj Placek:
- Po pierwsze dlatego, że nie chcieliśmy się wstydzić za to, co oferujemy klientom. Po drugie ten wybór był całkowicie logiczny, wynikał jasno z naszej długofalowej strategii. Założyliśmy, że rynek polski będzie coraz bardziej wymagający, a zarazem zdawaliśmy sobie sprawę, że może się on stać dla nas za mały, co oznacza eksport. Uznaliśmy więc, że warto, a nawet trzeba inwestować w jakość. To się absolutnie sprawdziło.

- Długofalowa strategia… Dla większości firm, zwłaszcza małych, to jest totalna abstrakcja.
Mikołaj Placek:
- Owszem. Większość przedsiębiorców planuje z dnia na dzień, a właściwie reaguje na to, co się dzieje na rynku. Myśmy mieli ambicję wpływania na rynek, kreowania trendów.

- Od razu myśleliście o jakich usprawnieniach, innowacjach?
Mikołaj Placek:
- Na starcie nie skupialiśmy się na innowacjach, bo stworzenie takiej fabryki wymaga wielkich inwestycji, odpowiedniej organizacji, kadry. Do roku 2000 nasza działalność polegała na montowaniu okien z wysokiej klasy elementów, które kupowała także część konkurencji. Bazowaliśmy na sprawdzonych zagranicznych technologiach, a nasza przewaga wynikała z jakości, którą klienci zaczęli doceniać.

- Początek XXI wieku był dla was impulsem do zmian. Dlaczego?
Mikołaj Placek:
- Okna pełnią szereg funkcji, jedną z nich jest ochrona budynku przed utratą ciepła. Z tym nie było najlepiej - oknami uciekało kilka razy więcej energii niż przez mury. Tymczasem koszty ogrzewania domów szybko rosły. Zauważyliśmy, że jest to trend ogólnopolski i ogólnoświatowy. Z różnych przyczyn energia będzie drożeć. Postanowiliśmy stworzyć okna termoizolacyjne uznając, że to w przyszłości zdecydowanie zwiększy naszą konkurencyjność. Po prostu klienci zaczną na to zwracać baczną uwagę. Rynek bardzo szybko przyznał nam rację.

- To się dziś wydaje banalnie oczywiste.
Mikołaj Placek:
- (śmiech) Tak. W tym paradoksie tkwi właśnie siła innowacji. Kiedy jako pierwsi w Europie zaczęliśmy wprowadzać nasze nowe rozwiązania, wielu pukało się w czoło. Np. standardem była szyba o przenikalności cieplnej 2.9, myśmy wprowadzili 1.1, potem 1.0. Albo profil siedmiokomorowy… Niemieccy producenci pytali mnie: ale po co ci to, Mikołaj, przecież to nie jest potrzebne?! Ale ja byłem pewny, że rynek pójdzie w tym kierunku. Byliśmy pionierami termoizolacyjnych okien w Europie, inni zaczęli nas naśladować. Dzisiaj nasze ówczesne rozwiązania są standardem, a my jesteśmy znowu kilka kroków naprzód. Chodzi nie tylko o niedoścignione właściwości termoizolacyjne, ale i ergonomię, wygodę korzystania, wygląd, a ostatnio - elektronikę.

- W oknach?
Mikołaj Placek:
- W oknach. W dziesięciu krajach, w których funkcjonujemy, zawsze jesteśmy pierwsi z innowacjami. Wyprzedzamy zachodnich producentów, także pod względem jakości, dlatego, bo poprzeczkę w kraju postawiliśmy bardzo wysoko. Drugi, znów paradoksalny, powód jest taki, że ta branża jest w Polsce stosunkowo nowa. W Niemczech funkcjonuje ona od lat 60. minionego wieku, oni mają sporo starych maszyn, przyzwyczajeń. U nas cały sprzęt jest nowy. Chcąc podjąć konkurencję, musieliśmy zainwestować w najnowocześniejsze technologie. To jest też kwestia mentalności, kadra zarządzająca jest tam dużo starsza niż w Polsce. My jesteśmy bardziej dynamiczni.

Stefan Życzkowski: - Z moich wieloletnich obserwacji wynika, że nam, Polakom, jeszcze się chce. Mamy zapał, którym można by obdzielić pół Europy. Na Zachodzie ludzie są raczej zblazowani. To jest duże wyzwanie: odnieść sukces, osiągnąć wysoki poziom zamożności i nadal chcieć. Najfajniejszy jest sam rozwój, jak już jest wszystko rozwinięte, staje się nieciekawe. My mamy nadal sporo do zrobienia. I ten nasz nieco szczeniacki zapał daje nam wielką przewagę konkurencyjną. Głód nienasyconych, gdy się do czegoś dąży, jest po prostu genialny. 28 lat automatyzuję Polskę i widzę, że mam nadal pracy na co najmniej 20 lat. To jest siła moja i tego narodu.

- Z powodów demograficznych, ale też w wyniku presji społecznej, politycznej oraz zmian przepisów, odradza się w Polsce rynek pracownika, co zwiastuje wzrost wynagrodzeń. To oznacza, że wielu przedsiębiorców, którzy oparli swą działalność i konkurencyjność jedynie na niskich kosztach pracy, będzie mieć kłopoty. Jedynym remedium jest ucieczka do przodu - w innowacje. I to nie jest wybór, tylko przymus. Czy przedsiębiorcy wiedzą, że trzeba się wznieść na poziom 2.0 albo nawet 3.0, by przetrwać?

Marek Piwowarczyk: - Coraz więcej z nich ma świadomość, że trzeba coś zrobić, tylko to wiąże się z ogromnymi obawami: a może jeszcze nie teraz? Niestety, wielu przedsiębiorców usypia to, że mają dobry produkt i perspektywy jego sprzedaży na kilka lat do przodu. Nie budują strategii na lata, jak Oknoplast, tylko na jutro, najwyżej pojutrze. Przez to nie myślą o nabywaniu nowych kompetencji przez siebie i załogę. Nie inwestują w ten obszar wcale lub robią to sporadycznie. Tymczasem jeśli firma nie planuje rozwoju swoich kompetencji, to jest z góry skazana na zagładę.

- Da się taką świadomość wśród przedsiębiorców rozbudzić?
Marek Piwowarczyk:
- Próbujemy to robić w naszych organizacjach, pokazywać dobre przykłady. Na razie większość przedsiębiorców decyduje się na rozwiązania bezpieczniejsze: korzystają z nowoczesnych, ale już sprawdzonych technologii stworzonych przez innych albo kopiują produkty. Tylko nieliczni decydują się na tworzenie innowacji i wcielanie ich w życie. Wiąże się to po prostu z większym ryzykiem i kosztami.

- Ale i szansą na dużo wyższy zysk.
Marek Piwowarczyk:
- Duża część przedsiębiorców ma już tego świadomość. Ale zdecydowana większość czeka na rozwój wypadków. Dominuje bojaźń. Potrzebny jest nam naprawdę wielki skok mentalnościowy.

- Dla coraz większej liczby polskich firm krajowy rynek stał się zbyt mały. By dalej rosnąć, muszą eksportować czyli skutecznie konkurować z obcymi producentami i usługodawcami. Jak wyjaśnia prezes Mikołaj Placek, wysoka jakość jest oczywistością, a główną bronią - innowacyjność. Firmy skupione w IPH to wiedzą?

Andrzej Zdebski: - W biznesie nowa technologia musi służyć zarabianiu pieniędzy. W Polsce dotąd udawało się zarabiać, czasem nawet sporo, bez stosowania nowych technologii. Teraz staje się to coraz mniej realne, więc mamy sytuację niejako przymusową, choć nadal nie dla wszystkich. Myślę, że w niektórych branżach czy niszach wciąż będzie można się obyć bez nowych technologii i zarabiać. Ale to będzie coraz rzadsze, bo na czym polega przedsiębiorczość? Na tym, że jeden ma pomysł na biznes lepszy od drugiego.

- Jaki będzie rozwój sytuacji?
Andrzej Zdebski:
- Największą grupę stanowić będą przedsiębiorcy, którzy sięgną po bardzo nowoczesne, ale sprawdzone technologie. Tak jest też w krajach rozwiniętych. Tam nie ma innowacji, tylko znakomite produkty wytworzone przy pomocy najlepszych znanych metod. I wreszcie - innowatorzy. Tych jest, jak ustaliliśmy, w Polsce stanowczo za mało. To wynika z dwóch rzeczy: trzeba chcieć ryzykować lub być zmuszonym do podejmowania ryzyka i trzeba mieć na to pieniądze. Z wszystkim tym nie jest u nas dobrze. W IPH znaczna część zrzeszonych firm zainwestowała już w nowoczesne urządzenia lub jest świadoma, że musi to zrobić. Natomiast kolejny krok, czyli innowacyjność, realizowanie i finansowanie własnych pomysłów, technologii u wielu ciągle budzi obawy.

- W Małopolsce jest sporo małych i mikrofirm, których właściciele chcą, by jutro było takie jak dziś, a dziś takie jak wczoraj. Takie myślenie już wpędziło sporo z nich w tarapaty. Jest na to lekarstwo?
Andrzej Tutajewski:
- Generalnie mniejsze firmy dysponują nieporównywalnie mniejszym kapitałem i przeżywają większe kłopoty niż te większe. Pieniądze nie są jednak główną barierą, lecz wspomniana tu mentalność. Tam, gdzie właściciel ma świadomość i jest zdeterminowany, wchodzą nowe rozwiązania, nowe produkty, nowe technologie i te firmy się rozwijają. Tam, gdzie dominuje strach, jest często frustracja w związku z pogarszającą się sytuacją. Ale obok mentalności my, z sektora MŚP, natrafiamy na jeszcze jedną istotną barierę: szkoły coraz gorzej kształcą naszych potencjalnych pracowników. Dotyczy to wszystkich poziomów edukacji - od zasadniczego po wyższe. My ich wszystkiego musimy nauczyć od nowa. To wymaga zaangażowania, czasu. Taka edukacja trwa rok. Więc cały wysiłek przedsiębiorcy idzie na utrzymanie przynajmniej tego stanu, jaki jest. Mimo że coraz więcej przedsiębiorców zdaje sobie sprawę, że kto się nie rozwija, ten ginie.

Mikołaj Placek: - To nie jest tak, że moi kontrahenci, dostawcy, podwykonawcy, sami z siebie chcieli się zmodernizować, sięgnąć po nowoczesne technologie, innowacje. Ja ich po prostu do tego zmusiłem. Oni zrozumieli, że jeśli nadal chcą ze mną współpracować, to nie ma wyjścia - trzeba się wznieść na wyższy poziom. Podobna rewolucja dokonała się w wielu polskich firmach współpracujących z pionierami takimi jak Oknoplast oraz zagranicznymi korporacjami.

- Widziałem wczoraj obok siebie dwa domy drewniane: jeden z początku XX wieku, tradycyjny, drugi w waszej technologii XXI wieku. Różnica jak między parowozem a rakietą kosmiczną. Budownictwo drewniane w Pana wydaniu jest nafaszerowane innowacjami. Czy to jest atut w Polsce?

Wojciech Mętel: - Naszą technologię budowy domów drewnianych tworzyłem ćwierć wieku temu na bazie rozwiązań amerykańskich, to były początki budownictwa szkieletowego w naszym kraju. Przez ten czas, mimo usilnych starań innych budowniczych domów drewnianych, w tym naszego stowarzyszenia, nie powstały żadne przepisy ani normy dotyczące tego budownictwa. W efekcie panuje wolna amerykanka, partyzantka, każdy robi, co chce.

- Na Zachodzie, w Europie i Ameryce, jest to wszystko unormowane?
Wojciech Mętel:
- Oczywiście. Są normy dotyczące materiałów, poszczególnych elementów i całych obiektów. U nas nie ma nic. Ba, na uczelniach nie ma w ogóle takiego kierunku ani takiej specjalności, więc domy projektują, budują, a następnie odbierają „fachowcy”, którzy nie mają o tym bladego pojęcia. 90 proc. domów wykonuje się źle. Działa 900 firm wykonujących domy z drewna, budują po kilka tysięcy obiektów rocznie, a GUS twierdzi, że np. w 2013 roku powstało ich… 223.

- To po co wam jakość i innowacyjność? Przecież taniej budować buble. Bezkarnie.
Wojciech Mętel:
- Bo sobie od początku założyłem, że tak jak prezes Mikołaj Placek nie będę się wstydził swego produktu. I to jest dzisiaj atutem, ponieważ klient stał się naprawdę wymagający i wie, że ja nie popuszczam, stosuję najlepsze materiały, wiele z nich, mimo kosztów, sprowadzam z zagranicy, bo wielu w Polsce nie ma, skoro brakuje elementarnej wiedzy. Jeżdżę po szkołach i uczelniach, społecznie, żeby tę wiedzę krzewić. Wystąpiliśmy do Instytutu Techniki Budowlanej z propozycją opracowania wymogów dla budownictwa drewnianego - bez akceptacji. Przynajmniej jedna z uczelni zaczęła ostatnio z nami rozmawiać o uruchomieniu pierwszych w Polsce studiów podyplomowych w tym kierunku. Mam nadzieję, że od nowego roku akademickiego ruszy.

- A gdzie Oknoplast szukał fachowców, by tworzyć najlepsze okna na świecie?
Mikołaj Placek:
- Najpierw zbudowaliśmy dział badawczo-rozwojowy, w którym zatrudniliśmy najwybitniejszych specjalistów w branży. Szukaliśmy ich w Polsce, ale było z tym krucho, więc w większości ściągaliśmy ich z zagranicy. Również technologię tworzyw sztucznych, zamków, okuć stworzyli głównie ludzie ściągnięci z Niemiec. Z niektórymi uczelniami w Polsce można współpracować, ale w większości jest to sztuka dla sztuki. Tylko nieliczne myślą probiznesowo.

- Polska nauka nadal pracuje sobie a muzom?
Mikołaj Placek:
- Większość właścicieli firm takich jak ja, nauczyło się, że o wiele lepiej wyłuskiwać z uczelni konkretnych fachowców i płacić im za wykonanie zadania albo w ogóle ich zatrudnić u siebie, niż się układać z władzami tych instytucji. Przykład z ostatniego czasu - chcieliśmy współpracować z jedną z polskich uczelni w zakresie nowatorskiego rodzaju szkła. Mówimy: pokryjemy wam wszystkie koszty, w wy oczywiście przez jakiś czas nie opublikujecie wyników tych badań, żeby ta technologia dała nam przewagę konkurencyjną. Oni na to, że muszą zaraz publikować. Przecież to nonsens. Więc lepiej tych naukowców zatrudnić niż tracić czas na gadanie z uczelnią.

- Czyli wasze innowacje, przełomowe dla branży, nie powstają w ramach działań polskiej nauki?
Mikołaj Placek:
- Nie. 95 proc. prowadzimy lub finansujemy na Zachodzie, w Polsce żadna uczelnia nie prowadzi w tym zakresie żadnych badań.

- To dziwne! Namawialiście?
Mikołaj Placek:
- Tak. Ale nie było chęci. Pracowaliśmy nawet z brokerami innowacji czyli fachowcami próbującymi łączyć prace naukowców ze światem biznesu, ale mentalność na uczelniach stanowi barierę nie do przejścia. Problem tkwi chyba w kadrze zarządzającej uczelniami. Bo ja kładę pieniądze na stół, a tam nie ma zainteresowania, by je wziąć.

Stefan Życzkowski: - Mój ojciec jest profesorem, moja mama była asystentem na UJ, mój brat i wspólnik jest profesorem na UJ… Wychowałem się w rodzinie naukowców. Różnica w myśleniu między naukowcami a przedsiębiorcami jest ogromna. Trudno te światy powiązać. Ale niektórym się to udaje. Krajem wzorcowo innowacyjnym jest Izrael, gdzie przedsiębiorcy otrzymują specjalne bony na innowacje i mogą nimi płacić uczelniom, ośrodkom badawczym, za konkretne usługi czyli prace badawcze, rozwiązania itp. Czemu by tego systemu nie skopiować?

- Mamy w Polsce bony na innowacje. Ba, większość środków z nowej perspektywy unijnej - a są to grube miliardy euro - ma wspierać innowacje i innowacyjność.
Stefan Życzkowski:
- Uważam, że środki unijne dotąd mordowały innowacyjność w Polsce i nadal będą to robić. Dlaczego? Bo prawdziwa innowacyjność oznacza ryzyko. Jeden pomysł wychodzi, dziewięć nie. A w przypadku pieniędzy unijnych wszystko musi się udać, każde euro musi być rozliczone. Więc zamiast tworzyć innowacje, przedsiębiorca kombinuje, jak spełnić wymagania urzędników. Pracownicy nie są nastawieni na klienta, tylko na wskaźniki i wypełnianie dokumentów. Projekty pisane są pod konkretne unijne programy, opracowane kilka lat temu. Jak to ma służyć innowacjom?

Marek Piwowarczyk: - Nie do końca się z tym zgadzam. Dzięki środkom unijnym wiele firm zbudowało bardzo nowoczesne zaplecze techniczne, kupiło nowe technologie, które stanowią trampolinę do innowacji. Faktem jest jednak, że trzeba to robić z głową, bo w poprzedniej perspektywie wiele środków zwyczajnie się zmarnowało. Choć może nie wynika to z dobrze wypełnionych rozliczeń projektów.

Józef Lassota: - Przysłuchiwałem się w Stanach debacie, w której mówiono o tamtejszym funduszu na innowacje. Otóż z góry zakładał on, że pewne projekty, pomysły, mogą się nie sprawdzić i nikt nie pójdzie za to do więzienia. Taka jest przecież natura nowości. U nas mamy pewną fikcję, konieczność rozliczenia wszystkiego, co zrozumiałe, wszak chodzi o pieniądz publiczny, ale to nas wszystkich usztywnia, na pewno nie służy pobudzaniu ludzkiej pomysłowości. Problem z tym ma cała Europa, a Polska - z opisanych tu przez panów przyczyn - szczególnie. Oknoplast jest przykładem firmy, która doszła do wszystkiego całkowicie niezależnie od niewydolności systemu. Bez wsparcia...

Mikołaj Placek: - Mnie państwo nie pomagało ani nie przeszkadzało. Starałem się robić swoje bez oglądania się na to, co czynią politycy i urządnicy. Owszem, trzy razy skorzystaliśmy z funduszy unijnych na innowacje, ale ja bym i tak te innowacje zrobił, może później, a może w tym samym czasie. Bo one miały sens dla rozwoju naszego biznesu.

- To takie ważne?
Mikołaj Placek:
- Fundamentalne. Niestety, wielu polskich przedsiębiorców nie zastanawia się, czy to, co chcą zrobić za środki unijne, w ogóle im się przyda. Po prostu biorą pieniądze, bo nadarzyła się okazja. To duży błąd.

Stefan Życzkowski: - Coś takiego potrafi nawet wywrócić bardzo dobrą firmę. Mam przykłady z Krakowa.

Józef Lassota: - Bardzo to ciekawie brzmi w kontekście programu pana premiera Mateusza Morawieckiego. Bo tam jest wpisane założenie, że - tak jak to ma miejsce w przypadku środków unijnych - innowacje będą pobudzane odgórnie, przez państwo. Spółki skarbu państwa i państwowe fundusze będą inwestować w innowacje, będą je zamawiać i tworzyć. Wszyscy zbyt dobrze pamiętamy PRL , gdy wszystkie przedsiębiorstwa były państwowe i mieliśmy wszystko centralnie sterowane, więc ten pomysł wydaje mi się co najmniej ryzykowny. I na pewno mało innowacyjny. Jeśli to pójdzie w tym kierunku, to z tego programu nic nie wyjdzie. Oby tak nie było.

Mariusz Kękuś: - Faktem jest, że prawdziwe innowacje powstają w firmach. Weźmy Oknoplast; pomysł powstał w głowie przedsiębiorcy, który zorganizował zespół ludzki, technologię, urządzenia. Idea wychodzi zatem od biznesu, gdyby go nie było, gdyby nie było wizji, w ogóle nic by się nie wydarzyło.

- W przypadku środków unijnych jest inaczej?
Mariusz Kękuś:
- Owszem. Mamy tu całkowite odwrócenie sytuacji: robi się procedurę, robi się zespół, robi się badania, a dopiero potem szuka kogoś, kto to kupi. A wszystko w oparciu o wymogi i schematy osi priorytetowych i programów, które powstały co najmniej dwa lata temu. To jest sztuczne. Jeśli nadal tak to będzie działać, nic z tego nie wyjdzie. To przedsiębiorca powinien dostać te środki i decydować, na co chce je przeznaczyć. Bo to on ma pomysł i moce wytwórcze, by go zrealizować, a potem konfrontować z rynkiem.

Mikołaj Placek: - Prawda jest taka, że jeśli ma się chęć i pasję do innowacji, jak ja, to można wszystko zrobić nie oglądając się na państwo. Ja nie potrzebowałem żadnych ulg, specjalnych zachęt. Dotyczy to jednak firm prywatnych. Pomysł, że kołem zamachowym innowacji będą firmy państwowe jest nierealistyczny. Tam nie ma motywacji do zmian, ulepszeń. Uważam, że te firmy trzeba sprywatyzować.

- Ale może specjalne ulgi na innowacje i inne rozwiązania systemowe są potrzebne w przypadku mniejszych firm prywatnych, które nie mają takiej wizji, jak szef Oknoplastu, albo - odwagi?
Marek Piwowarczyk:
- Wizji nie kupi się za żadne pieniądze, natomiast odwagę przedsiębiorców najlepiej wzmacniać tworząc dla nich jasne i stabilne przepisy oraz realizując obliczalną politykę gospodarczą. Z tym jest w Polsce problem.

- Plan Morawieckiego budzi w przedsiębiorcach nadzieję?
Marek Piwowarczyk:
- Z jednej strony tak, bo mówi o uproszczeniach, ułatwieniach dla przedsiębiorców, mniejszej liczbie kontroli, redukcji biurokracji. Ale z drugiej - potęguje obawy, zwłaszcza że intencje rządu jako całości są niejasne. Jeszcze mniej jasne są intencje partii rządzącej i jej lidera.

- Jaka jest główna obawa?
Marek Piwowarczyk:
- Dotyczy zakresu ingerencji państwa w gospodarkę. Bo jeśli urzędnicy będą decydować o kierunkach rozwoju gospodarki, o tym, co jest lub ma być innowacyjne, a co nie, to to się większości z nas bardzo źle kojarzy. Natomiast ulgi na innowacje są niewątpliwie potrzebne, jakkolwiek jestem przeciwnikiem wszelkich ulg.

Andrzej Tutajewski: - W przypadku małych firm mądrze pomyślane ulgi na innowacje mogą doprowadzić do mentalnego przełomu, o którym tu mówiliśmy i na którym tak nam zależy. Więc jestem za. Ale dla małych firma najważniejsza jest jasność przepisów, ich przejrzystość oraz trwałość. Ulgi to jednak na tym tle drugoplanowy temat.

Andrzej Zdebski: - To prawda. Musimy najpierw odkręcić w naszym państwie rzeczy, które zanadto pokomplikowaliśmy. Całe prawo podatkowe mamy do zmiany i to nie takiej, że dołożymy kolejne łaty na tę chaotyczną łataninę, której nikt już nie ogarnia, tylko trzeba stare prawo wyrzucić i stworzyć od podstaw nowe. Ale takie, by go nie zmieniać przez wiele lat. Czyli plan Morawieckiego musi być częścią całościowej reformy, o której przedsiębiorcy mówią od lat. Jeśli tak się stanie, jeśli przedsiębiorca nie będzie tracił czasu na ciągłe doktoryzowanie się z kolejnych nowelizacji, to znajdzie czas na realizację nowatorskich pomysłów i odwagę, by to zrobić.

- A jak jest dziś?
Andrzej Zdebski:
- Zaczyna przeważać strach z powodu niejasności przepisów, nieprzewidywalności urzędników i niepewności co do zamiarów państwa wobec przedsiębiorców.

Józef Lassota: - Naprawdę życzę powodzenia premierowi Morawieckiemu, kiedy mówi, że innowacje będzie wprowadzał przez firmy państwowe. Mam wrażenie, że idziemy w kierunku upaństwowienia wszystkiego. To groźne.

Mariusz Kękuś: - Dałbym premierowi Morawieckiemu szansę. Nie znamy jeszcze wszystkich szczegółów planu.

- Szczegóły mają powstać w konsultacjach z przedsiębiorcami.
Mariusz Kękuś:
- Właśnie. On jest otwarty na wszelkie uwagi, to ma być przecież nasz wspólny plan wyprowadzenia Polski na nowy poziom rozwoju. A co do roli firm państwowych: rozumiem intencje premiera w kwestii ich innowacyjności - chodzi o to, by przełamać bariery psychologiczne, o których tu była mowa. Trzeba zmieniać firmy państwowe, ich wizerunek. To już się dzieje. Co ważniejsze, wicepremier pokazał źródła finansowania, które mogą dać impuls całej polskiej gospodarce.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski