Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Być jak Oknoplast. Jak przekuć marki w wizerunek Polski [DEBATA]

Zbigniew Bartuś
Zbigniew Bartuś
Atmosfera w kraju i relacje Polski z władzami Unii kształtują percepcję naszego kraju zagranicą i wywierają wpływ na postrzeganie polskich produktów
Atmosfera w kraju i relacje Polski z władzami Unii kształtują percepcję naszego kraju zagranicą i wywierają wpływ na postrzeganie polskich produktów Aneta Żurek
Albo podążymy drogą czempionów, jak Oknoplast, albo zmarnujemy potencjał cywilizacyjnego skoku.

Pół wieku temu „Made in Japan” kojarzyło się z tanią tandetą. Samochody Toyoty, motocykle Hondy były w USA i zachodniej Europie wyśmiewane jako nieudolne podróbki przebrzmiałych zachodnich konstrukcji. Potem jednak za sprawą sukcesu koncernów jak Sony, czy właśnie Toyota i Honda „Made in Japan” zaczęło się w świecie kojarzyć z wysoką jakością i niezawodnością, a przede wszystkim zaawansowaną technologią. Dzięki temu produkty z Kraju Kwitnącej Wiśni podbiły świat.

Istotna uwaga: tamtejsze koncerny działały w innowacyjnych branżach napędzających świat - motoryzacyjnej i elektronicznej, a tym samym skupiały na sobie uwagę szerokich mas globalnych konsumentów, więc sukces ich marek szybko przełożył się na wizerunek całej japońskiej gospodarki. W efekcie wszystkie towary z tego kraju zaczęły korzystać z wartości dodanej, jaką jest marka kraju. Wcześniej taką wartość zyskały produkty szwajcarskie i niemieckie, a w niektórych branżach także włoskie i francuskie. Podobną drogę przeszła potem Korea Południowa: globalny sukces Samsunga i LG oraz Kii i Hyundaia, jest tego symbolem.

Czy Polska stoi następna w kolejce? Jakie warunki musimy spełnić, by podążyć drogą wytyczoną przez Niemcy, Japonię, Koreę Płd. czy teraz Chiny? Czy nasi politycy rozumieją opisany wyżej mechanizm budowania marki kraju przez silne marki czołowych firm i jak silnie decyduje on o poziomie zamożności obywateli?

By odpowiedzieć na to bardzo ważne dla Polski i Polaków pytanie, skorzystaliśmy - jak zwykle - z wiedzy i doświadczeń współtwórców niebywałego sukcesu polskiej gospodarki oraz kompetentnych przedstawicieli obu stron politycznej barykady w Polsce, obserwujących od lat fenomen ekspansji naszych czempionów na zagranicznych rynkach.

W ciągu dwóch dekad Polska z kraju półgarażowego montażu tanich okien PVC wyrosła na europejskiego i światowego lidera tej branży. Tu ważna uwaga: podbiliśmy i podbijamy świat nie dzięki dumpingowym cenom opartym na niskich kosztach pracy, lecz wyśrubowanej jakości i najbardziej zaawansowanej technologii.

Ponad dekadę temu to krakowski Oknoplast zaczął dyktować w branży wymogi technologiczne. To on dyktuje trendy. To polska firma dała i daje Europie wynalazki, przełomowe innowacje i usprawnienia - od niespotykanej dotąd termoizolacyjności, pozwalającej architektom poszaleć z powierzchnią przeszkleń w projektowanych obiektach, przez bezprogowe drzwi balkonowe czy - ostatnio - spektakularnie wąskie, a zarazem perfekcyjnie niezawodne i trwałe ramy okienne, za sprawą których wpada do pomieszczeń niepomiernie więcej światła.

Dziś to my, Polacy, narzucamy branży okiennej nie tylko owe - naśladowane przez konkurentów - pionierskie rozwiązania technologiczne, ale i - kreujemy mody. Oknoplast wskoczył na najwyższy poziom globalnej ekspansji. Działając wszędzie pod swoją marką, promując ją na globalnym rynku, dostosowuje swe produkty do specyficznych wymagań klientów w poszczególnych krajach. Chcąc być liderem na rynku włoskim, zainwestował w najlepszy design - i dziś góruje również w tej dziedzinie nad wyrafinowaną konkurencją. We Francji liczy się estetyka, piękno - ty również firma Mikołaja Placka bije się o prymat z najlepszymi. W Niemczech pokonuje konkurentów zaawansowaniem technicznym i jakością. A wszystko to robi obnosząc się dumnie z „Made in Poland”. Buduje w ten sposób markę kraju - jak kiedyś Mercedes i BMW budowały markę Niemiec, a Sony i Toyota markę Japonii.
Firm takich mamy w Polsce, w tym w samej Małopolsce, więcej. Wydaje się, że ich potencjał nie był dotąd wykorzystany - ze szkodą dla wizerunku Polski i całej polskiej gospodarki. Opowieść Marka Maja o ekspansji krakowskiego SMAY na rynku arabskim - via Dubaj - jest z jednej strony fascynująca i piękna, bo to historia sukcesu; ale z drugiej - pouczająca i nieco smutna. Pokazuje bowiem, podobnie jak opowieść Mikołaja Placka, że polscy czempioni, w przeciwieństwie do niemieckich, japońskich i koreańskich, sami z mozołem pracowali na swój sukces. Podczas naszej debaty przyznali, że w procesie zagranicznej ekspansji tylko sporadycznie mogli liczyć na wsparcie państwa, a ściślej - pojedynczych jego przedstawicieli. Nie działał dotąd żaden skuteczny system wspierania naszych firm we wchodzeniu na obce rynki i umacnianiu się na nich. Poważnie kulała promocja marki Polska. To się ma teraz rewolucyjnie zmienić na lepsze. Rozwiązania proponowane przez rząd są bardzo obiecujące.

Z drugiej strony - za sprawą podziwianych w świecie wyników polskiej gospodarki, która jako jedyna w Europie nie tylko uniknęła recesji podczas globalnego kryzysu po 2007 r., ale i urosła o imponujące 30 procent, do 2015 r. wizerunek Polski ulegał szybkiej poprawie, co zaczęło się przekładać na lepsze postrzeganie naszych towarów przez zagranicznych konsumentów. Dziś ów wizerunek - głównie za sprawą polityki krajowej i głośnych konfliktów z Komisją Europejska - chwieje się.

To ważny moment w polskich dziejach: albo podążymy dalej, drogą czempionów, albo zmarnujemy stworzony przez nich potencjał wielkiego cywilizacyjnego skoku.

Na ile wizerunek Polski kształtowany jest dziś przez czempionów, czyli utworzone na początku przemian firmy rodzinne, które wyrosły na globalnych potentatów, jak małopolski Oknoplast? Na ile wojenki naszych polityków i ich potyczki z partnerami w Unii Europejskiej pomagają/przeszkadzają w budowaniu silnej marki „Made in Poland”?

Na te pytania próbowaliśmy odpowiedzieć podczas kolejnej debaty eksperckiej z cyklu Firma Polska (nagrodzonego m.in. prestiżową Nagrodą im. Władysława Grabskiego za najlepszą publicystykę ekonomiczną). Debaty nasze organizujemy w ramach „Forum Przedsiębiorców”, unikatowej platformy wymiany informacji i porad, a zarazem skutecznej „siły szybkiego reagowania”, do walki z absurdami i patologiami w gospodarce. Staramy się diagnozować problemy trapiące przedsiębiorców i podpowiedzieć politykom najlepsze rozwiązania. Nasze debaty są dla tych, którzy od medialnych fajerwerków i wzajemnego opluwania oponentów wolą fakty i opinie ludzi kompetentnych.

- Kilkanaście lat temu polski rynek stał się dla waszej firmy za ciasny, Zdecydowaliście się na zagraniczną ekspansję. Dlaczego?

Mikołaj Placek: - Celem każdej firmy jest rozwój, kto staje w miejscu, zadowala się tym, co ma, ten popełnia śmiertelny błąd: jego firma w krótszej lub dłuższej perspektywie przegra: zniknie z rynku lub zostanie przejęta. Myśmy byli zawsze świadomi tego zagrożenia, dlatego - mając za cel ciągły rozwój - zdecydowaliśmy się na ekspansję. To był naturalny wybór.

- Weszliście na obce rynki bez nijakiego wsparcia państwa polskiego?

Mikołaj Placek: - Największym problemem wtedy, kilkanaście lat temu, gdy Polska wschodziła do Unii, nie był dla nas brak wsparcia władzy, lecz - wizerunek Polski i polskich produktów. Wśród mieszkańców krajów zachodnich ugruntowany był pogląd, że produkty te nie są najwyższej jakości.

- Myśmy za komuny wytwarzali zacofane technologicznie - że się tak wyrażę - badziewie. Które sami przestaliśmy kupować, gdy tylko zyskaliśmy dostęp do porządnych dóbr zachodnioeuropejskich, amerykańskich, japońskich.

Mikołaj Placek: - Tak. W dodatku to, co się w Polsce produkowało w latach 90. to było nadal, w przeważającej masie, właśnie - jak pan powiedział - badziewie. Większość polskich przedsiębiorców konkurowała na zagranicznych rynkach ceną, a nie jakością. Ale - co ważne - na przełomie wieków to się zaczęło zmieniać. Zagraniczni inwestorzy ulokowali swe fabryki w Polsce i wprowadzili tam zasady i wymogi identyczne jak na Zachodzie. Okazało się, że my, Polacy, potrafimy wytwarzać produkty nie odbiegające jakością od niemieckich. Konkurencja ze strony zagranicznych gigantów wymusiła też jakość na polskich przedsiębiorcach. Polscy konsumenci, wraz ze wzrostem dochodów, przestali kupować badziewie. Chcieli wysokiej jakości na przystępna cenę. Kto tego w porę nie zrozumiał, wypadł z rynku.

- Kto wymusił jakość na was, na Oknoplaście?

Mikołaj Placek: - Tajemnica naszego sukcesu tkwi właśnie w tym, że nikt tej jakości nie musiał na nas wymuszać. Myśmy na początku działalności założyli, że jakość jest podstawą. Bo ona daje trwałą przewagę konkurencyjną i silną pozycję na konkurencyjnym rynku.

- Nie cena?

Mikołaj Placek: - Nie. Kiedy jedynym atutem jest cena, to prędzej czy później znajdzie się ktoś tańszy. Konkurowanie ceną to droga na skróty. Budowanie marki na jakości to droga dłuższa, trudniejsza - ale długofalowo prowadzi do lepszych efektów.

- No dobrze, jest rok 2004, wchodzicie z produktami wysokiej jakości na rynki zachodnie, a tamtejsi konsumenci mają zakodowane w głowach i emocjach - „polskie, czyli tanie badziewie”.

Mikołaj Placek: - Dobrze pan powiedział: konsumenci. Bo nasi kooperanci na Zachodzie doskonale już wtedy wiedzieli, żePolacy potrafią robić produkty znakomitej jakości. Międzynarodowe korporacje miały już w Polsce od lat swoje montownie i rozwijały je właśnie dlatego, że przekonały się, iż Polak pracuje bardzo dobrze.

Marek Maj: - Można powiedzieć, że potężne zagraniczne koncerny budowały i wciąż budują swoje marki na dobrej pracy polskich pracowników. Kto wytwarza te wszystkie pralki, lodówki, telewizory, meble kupowane przez całą Europę? Polacy. Ale ta wysoka jakość przypisywana jest konkretnym markom, koncernom i krajom ich pochodzenia.

- Nabywca z reguły nie wie, że sprzęt, który kupił, powstał pod Łodzią czy we Wrocławiu. Na pralce jest logo marki, a na tabliczce Made in EU. Może dlatego, że zachodni konsumenci byli zawsze do naszych towarów uprzedzeni?

Mikołaj Placek: - Tak przez lata było, zresztą nie bez przyczyny. Niestety, uprzedzenia konsumentów uderzały w polskich przedsiębiorców. Owszem, jak ktoś sprzedawał kiełbasę, albo wódkę, to miał łatwiej, bo akurat te produkty nie kojarzą się i nawet nie powinny się kojarzyć z innowacyjnością, tylko tradycją - więc można było na tej tradycji zagrać. Natomiast w przypadku produktów tak zaawansowanych technicznie jak porządne okna z PVC wizerunek Polski początkowo nie pomagał. Nie pomagało też to, że wraz ze mną na zachodnie rynki wyprawiło się wówczas, w 2004 r., sporo moich polskich konkurentów - i prawie wszyscy poszli inną drogą niż ja, czyli konkurowali niską ceną, wykorzystując przewagę, jaką dawały im niższe koszty pracy. Oknoplast od początku stawiał na budowanie marki, uświadamianie konsumentom, że ja mam produkt lepszej jakości niż te oferowane na danym rynku, bardziej zaawansowany technologicznie, innowacyjny, lepiej zaprojektowany i wykonany.

- I na Zachodzie uwierzyli?

Mikołaj Placek: - Nie od razu. Odruchem bezwarunkowym zachodnich klientów było to, że jak jest produkt polski, to on jest gorszy i musi być sporo tańszy. A myśmy mieli produkt droższy, co wprawiało w zdumienie. Dopiero jak się przekonali, że nasz produkt jest faktycznie lepszy, że nasz przekaz marketingowy mówi prawdę, ich podejście zaczęło się zmieniać.

- Czy wykonując tak ciężką pożyteczną robotę na rzecz produktów „Made in Poland” mogliście liczyć na wsparcie np. polskich ambasad czy konsulatów lub innych państwowych agend w krajach, do których wchodziliście? Pytam, bo takie wsparcie jest oczywiste w przypadku Niemców, Francuzów, Duńczyków, Brytyjczyków, Amerykanów, Japończyków…

Mikołaj Placek: - W większości wypadków myśmy się tam instalowali na własny koszt i własnym sumptem. Choć zdarzało się pewne wsparcie. Na myśl przychodzi mi tu jedno nazwisko: Tomasz Orłowski. On był przez siedem lat, do 2014 r., ambasadorem we Francji, a potem we Włoszech…

- Ale już nie jest…

Mikołaj Placek: - Już nie. On faktycznie starał się organizować przedsięwzięcia na rzecz polskiego biznesu, promować przedsiębiorców, a zarazem - przy pomocy naszego podziwianego wszędzie sukcesu gospodarczego - promować kraj, budować nową markę Polski. Wspierałem te jego wysiłki finansowo i merytorycznie.

- Bo silna marka kraju pomaga także firmie?

Mikołaj Placek: - Oczywiście. Spójrzmy na Niemcy, Japonię, Szwajcarię. Marka kraju ciągnie produkty, ciągnie przedsiębiorców, pozwala im lepiej zarabiać.

- Tą drogą - budowania silnej marki kraju przy pomocy globalnych marek - poszła Korea Południowa, teraz robią to Chiny… Polska też ma szansę?

Mikołaj Placek: - W kolejnych latach po naszym wejściu do Unii byłem coraz większym optymistą. Nasza gospodarka miała na Zachodzie, i w ogóle na świecie, coraz lepsze notowania, wszyscy podziwiali to, jak świetnie daliśmy sobie radę w światowym kryzysie, unikając recesji. Nasze firmy rosły, coraz więcej z nich przechodziło z modelu niskokosztowego na model Oknoplastu, oparty na jakości. Umacniały swoje marki, co sprawiło, że wyobrażenia zagranicznych konsumentów o jakości polskich produktów zaczęły się zmieniać. Proces ten doprowadził do istotnej poprawy wizerunku Polski.

- Staliśmy się całkiem niezłą marką.

Mikołaj Placek: - Można powiedzieć, że ta marka przestała przeszkadzać, a w niektórych wypadkach zaczęła wręcz pomagać polskim przedsiębiorcom.

- Na ile czempioni, jak Oknoplast, w tym pomogli?

Mikołaj Placek: - Sądzę, że - obok wspomnianych wyników makroekonomicznych - odegraliśmy tu kluczową rolę. Ten trend może się rozwijać, bo o swój wizerunek dba coraz więcej polskich firm. Inwestują w to niemałe pieniądze.

- Co daje marka?

Mikołaj Placek: - Pozwala z jednej strony lepiej zarabiać, a z drugiej - w wypadku kryzysów, a tych było wiele w krajach, w których działamy - umacniać pozycję na danym rynku. Właśnie dzięki silnej marce ja w najcięższym kryzysie po roku 2007, gdy sprzedaż innych lawinowo spadała, nie straciłem ani centa. Wytłumaczenie jest proste: jeśli ktoś konkuruje wyłącznie ceną, w kryzysie zostaje zastąpiony przez kogoś tańszego. A jak ktoś ma markę - to ma coś, co się bardzo liczy: zaufanie klientów i kooperantów.

- Każdy zna ten odruch: wolę wydać więcej, ale niech to działa, niech mi latami służy, niech będzie przy tym ładne i… markowe

Mikołaj Placek: - Tak. Dlatego dobrze, że coraz więcej polskich przedsiębiorców inwestuje w budowanie wizerunku i marek zagranicą. To wzmocni naszą gospodarkę i wartość „Made in Poland”. Niestety, rząd nam w tym nie pomaga…

Marek Maj: - Generalnie nie pomaga atmosfera w kraju. Zacznijmy od tego, że otoczenie prawne, ale tez mentalne w Polsce nie jest przyjazne przedsiębiorcom. Ja przez lata wszystkie zarobione pieniądze inwestowałem w rozwój firmy, zatrudniałem coraz więcej pracowników, kupowałem najnowocześniejszy sprzęt, rozwijałem działalność badawczo-rozwojową, tworzyłem innowacje, patenty na skalę światową. Nie budowałem domu, nie jeździłem na wczasy, nie miałem chwili oddechu - a machina państwa widziała we mnie w kółko, jak w każdym przedsiębiorcy, potencjalnego złodzieja i oszusta. I spora część społeczeństwa nadal tak na nas patrzy.

- A mógł pan liczyć na wsparcie w momencie wejścia na rynki zagraniczne?

Marek Maj: - Trzeba liczyć tylko na własną inwencję, wykorzystywać kontakty prywatne … Pomoc polskich instytucji przydałaby się na obcych rynkach, a mówię to w oparciu o swoje - dobre - doświadczenia ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Trafiliśmy tam na dobry grunt dla polskich firm i produktów, bo był bardzo dobry ambasador - Adam Krzymowski. Rozumiał, że jego rola nie jest uczestnictwo w rautach i bankietach, tylko skuteczne zaproponowanie władzy Emiratów polskich firm.

- Pańska firma, Smay, miała świetny polski produkt, z certyfikatami na cała Unię Europejską, ale nie na Emiraty…

Marek Maj: - Zgadza się. Żeby móc wejść na arabski rynek musiałem doprowadzić do tego, żeby certyfikaty wydawane przez dwa polskie instytuty były w Emiratach uznawane.

- Czyli nie było tak, że polski rząd powiedział: mamy polskie firmy zainteresowane sprzedażą polskich produktów na bogatym i obiecującym rynku, więc im pomożemy? Tylko to pan, przedsiębiorca, wziął na plecy te instytuty?

Marek Maj: - Tak dokładnie było. Tłumaczyłem, że nie chodzi o otwarcie rynku arabskiego dla mnie, tylko w ogóle dla polskich producentów materiałów budowlanych i instalacyjnych! Usłyszałem w polskich instytutach, że oni może by i chcieli certyfikować, ale nie ma pieniędzy, a w ogóle to nie wiadomo, jak. Spytali: pomoże pan? To co ja miałem robić? Wycieczki były w dwie strony - jeśli nasi lecieli tam, to na koszt instytutów, a jeśli szejkowie przylatywali do Polski, to na mój koszt. A mieli swoje standardy, samolot w klasie wyższej niż business, szukali hoteli sześciogwiazdkowych… Cały pobyt tutaj to był mój koszt. Ale inaczej byśmy na tamten rynek nie weszli.

- Jaka rolę odegrał ambasador Krzymowski?

Marek Maj: - Są instytuty czeskie, słowackie i niektóre niemieckie, które dotąd nie są certyfikowane, proces trwa i być może uda im się za trzy lata. A u nas wszystko trwało dwa lata. Właśnie dlatego, że ambasador miał bezpośrednie przełożenie na właściwych ministrów, na szejka, z którym się osobiście zna…

- Ale prof. Krzymowski już ambasadorem nie jest.

Marek Maj: - Oni w Emiratach nijak nie mogli zrozumieć, jak rząd może zwolnić ze stanowiska kogoś tak wybitnie pożytecznego. Szejk zaraz go zatrudnił i Krzymowski teraz pracuje dla Emiratów!

Marek Piwowarczyk: - Wejście na obcy rynek wiąże się nie tylko z ulokowaniem tam swojej marki, ale i budową możliwie szerokiej sieci sprzedaży swych produktów. Polskie firmy przeważnie nie dysponowały odpowiednim kapitałem, by stworzyć od podstaw taką sieć, poza tym na wielu rynkach jest to w różny sposób utrudniane, bo chroni się tam swoich - więc często było i jest tak, że aby sprzedawać za granicą jakiś produkt, polski przedsiębiorca musiał się z miejscowymi przedsiębiorcami dogadać. Zapowiadane przez rząd narzędzia wraz z całym systemem wsparcia, nie tylko finansowego, powinny zdecydowanie ułatwić naszym przedsiębiorcom wchodzenie na nowe rynki. Pytanie - czy i jak te ambitne plany zostaną zrealizowane.

Mariusz Kękuś: - W moim przekonaniu o sukcesie takich firm jak Oknoplast decyduje nie tyle wsparcie państwa, co strategia przyjęta przez samego przedsiębiorcę.

- Czy państwo powinno przedsiębiorcy jakoś pomóc, np. w promowaniu produktów?

Mariusz Kękuś: - Najpierw te produkty muszą być dobre, więc przedsiębiorcy muszą się skupić na podnoszeniu jakości. Możemy wydać ogromne pieniądze na promocję czegoś, co sprzeda się tylko raz, bo będzie słabe i nie znajdzie uznania konsumentów. Musimy przełamywać stereotypy, że polskie to tanie i byle jakie, ugruntowując pogląd, że polskie to dobre.

- Czy postulat, by tacy ludzie, jak Adam Krzymowski i Tomasz Orłowski wspierali polskich przedsiębiorców na wszystkich możliwych rynkach, wydaje się racjonalny?

Mariusz Kękuś: - Oczywiście. I Ministerstwo Rozwoju stara się stworzyć taki właśnie skuteczny system wsparcia, ułatwiając lub wręcz umożliwiając polskim przedsiębiorcom wejście nie tylko na rynki, na których nasz biznes jest już w miarę silnie obecny, ale i tzw. rynki perspektywiczne, jak Algieria, Iran, Meksyk, Wietnam. Mieliśmy ostatnio wizytę pana prezydenta Andrzeja Dudy w Wietnamie, wicepremier Jarosław Gowin jest tam również obecny…

- Nie pojechali tam informować o ranach zadanych Polsce przez wrogów?

Mariusz Kękuś: - Na pewno nie.#Ta wizyta ma poprawić współpracę gospodarczą i naukową. Ma też uświadomić kolejnej części świata, bardzo obiecującej dla naszych przedsiębiorców, że m.in. dzięki znacznemu wsparciu z Unii Europejskiej nasze firmy nabyły maszyny i technologie, dzięki którym oferują produkty najwyższej jakości. Mało tego, rozwijają technologie lepsze niż w innych krajach Unii i świata, przez co ich wydajność wzrosła i nie muszą już konkurować kosztami pracy.

Grzegorz Stawowy: - Jako krakowski radny brałem udział w wielu delegacjach zagranicznych, także współorganizowanych przez Izbę Przemysłowo-Handlową w Krakowie. W pamięci zapadła mi wizyta w Zagrzebiu. W Chorwacji izby przemysłowo-handlowe są powszechne, a przynależność do nich jest obowiązkowa, co sprawia, że ich pozycja jest bardzo mocna. Mają przy tym doskonałe rozeznanie, jakie przedsiębiorstwa działają i są mocne w poszczególnych branżach oraz które z nich mogą być partnerami firm zagranicznych, które mają potencjał ekspansji na obce rynki. To wiele ułatwia.

- U nas też jest IPH…

Grzegorz Stawowy: - Z wielkimi tradycjami! Ale w Polsce nie ma obowiązku przynależenia do izby, jak to było jeszcze przed wojną. To sprawia, że w krakowskiej Izbie nie do końca wiedzą o istnieniu firm, które chciałyby podjąć współpracę zagraniczną. Nie ma katalogu takich firm. Nie jestem zwolennikiem przymusu, ale uważam, że powinny istnieć przynajmniej izby branżowe, identyfikujące potencjalnych partnerów do współpracy międzynarodowej oraz partnerów dla zagranicznych inwestorów wchodzących do Polski, a zarazem - wspierające polskich przedsiębiorców.

- Widzę jeszcze inną różnicę miedzy Polską a krajami rozwiniętymi: politycy i samorządowcy nawiązujący „zbyt bliskie” relacje z biznesem są piętnowani.

Grzegorz Stawowy: - Powszechnie uważa się w Polsce takie relacje za złe i podejrzane. Nagminnie pojawia się zarzut, że jakiś wyjazd finansowany jest z publicznych pieniędzy, a przedsiębiorcy korzystają na nim prywatnie. Zaraz szuka się mitycznego „układu”, korupcji. Jeśli nasze społeczeństwo nadal będzie tak myśleć, to daleko nie zajedziemy. Ludzie muszą zrozumieć, że bez zdrowego lobbingu na rzecz polskich przedsiębiorców i polskiej gospodarki, nie będzie rozwoju firm, nowych fabryk, miejsc pracy, wpływów z podatków…

- Najwięcej straci na tym ten, który widzi w relacjach biznesu i polityki samo zło.

Grzegorz Stawowy: - On nie zdaje sobie z tego sprawy. Bo politycy lubią grać na podejrzliwości, podsycać niechęć. W efekcie wszyscy w Europie i świecie lobbują na rzecz swoich przedsiębiorców, a u nas politycy uciekają na widok przedsiębiorcy, żeby ich, broń Boże, żaden tabloid nie sfotografował razem. Nakłada się na to inny problem: wszystkie władze po upadku komunizmu skupiły się na przyciąganiu do Polski inwestorów, zupełnie zapominając o promowaniu inwestorów polskich. To było poniekąd naturalne, bo nam brakowało kapitału i trzeba go było pozyskać. Ale po pewnym czasie wyrosły nam firmy jak Oknoplast i one były pozostawione same sobie.

- Przy czym zagraniczni inwestorzy korzystali w ekspansji z silnego wsparcia swoich organizacji biznesu, w tym izb, które są obowiązkowe w Niemczech, Austrii czy Francji, oraz dyplomatów, polityków, rządów, a nasi inwestujący za granicą - nie.

Grzegorz Stawowy: - O tym właśnie mówię. I myśmy się wciąż nie przestawili. Kraków przygotowuje dziś wielkie tereny inwestycyjne, by ściągnąć firmy produkcyjne. Brakuje natomiast inicjatyw w druga stronę: żeby samorząd zebrał grupę przedsiębiorców z paru branż i zorganizował spotkanie z przedsiębiorcami z regionów partnerskich. Była taka delegacja gospodarcza ostatnio z marszałkiem Jackiem Krupą na czele, ale jest ich wciąż za mało. One powinny być organizowane przynajmniej co miesiąc, bo potencjał naszych firm rośnie, a wraz z nim apetyt na zagraniczną ekspansję.

Marka kraju wzmacnia sprzedaż

Polska jest krajem bardzo otwartym na inwestorów, daje ułatwienia, ulgi, buduje drogi, doprowadza media itp. A polscy inwestorzy natrafiają na obczyźnie na wiele barier prawnych, biurokratycznych. I walczą sami.

- Polski przedsiębiorca wkraczający na zagraniczne rynki musiał sobie dotąd radzić całkiem sam, w przeciwieństwie do Niemców, Francuzów, Amerykanów, Duńczyków… Nie stała za nim izba przemysłowa, nie stała dyplomacja, ani rządowa agencja…

Marek Piwowarczyk: - Tu zaczyna się dziać chyba dobrze, bo w miejsce mało mobilnych instytucji przy ambasadach, które się nie sprawdziły, Polska Agencja Informacji i Handlu powołuje biura handlowe w zagranicznych miastach, niekoniecznie tam, gdzie są ambasady, tylko tam, gdzie jest do zrobienia biznes i można, czy trzeba, pomóc polskim firmom. Na razie jest 20 takich placówek, do końca roku ma być 100. Jako przedsiębiorca ja mogę od nich dostać analizy, raporty za darmo, mogą mi zrobić rozeznanie rynku, mają działać na rzecz otwarcia dla nas rynków, pokonywania barier. Jeśli to zadziała tak, jak zaplanowano, to będziemy mieli wielki postęp. Żeby tylko znaleźli się tam odpowiedni ludzie…

Grzegorz Stawowy: - Oby to nie były synekury dla swojaków. To musi być bardzo aktywna działalność. I jeszcze jedno: rząd powinien zrobić listę wydarzeń, zwłaszcza ważnych targów, na których nasi przedsiębiorcy powinni być. I zorganizować to tak, żeby na takich targach było jedno stoisko Polski. Żebyśmy byli widoczni jako polska gospodarka i jako marka Polska, a nie - jak teraz - rozproszeni po stoiskach.

Marek Maj: - Musi być dzień polski, wieczór polski. Musimy to robić dokładnie tak, jak Niemcy. Dziś zidentyfikowanie na targach polskiej firmy jest praktycznie niemożliwe. A gdzie siedzą Niemcy - wiedzą wszyscy.

Marek Piwowarczyk: - Rząd wiele mówi o budowaniu „marki Polska”. To dobry kierunek, ale nie możemy zapominać, że na te markę składają się nie tylko marki poszczególnych firm, ale i - wizerunek naszego kraju. Obywatele innych państw patrzą na nas nie tylko przez pryzmat naszej historii, martyrologii, ale i tego, co i jak my dziś robimy. Politycy czasami zapominają, że to, co robią w kraju, przenoszone jest na wizerunek polski za granicą. Bardzo istotne są też nasze relacje z innymi krajami. Bo klient często patrzy na to, z jakiego kraju dany produkt pochodzi. I ja tu po stronie władzy widzę działania dobre, jak ujednolicenie przekazu i logotypów - jest jedna Marka Polskiej Gospodarki, do której można aplikować, którą można się posługiwać. Ale są też wpadki. Słynna akcja billboardowa „promująca” w kraju rządową reformę sądów za pieniądze, które miały iść na promocję Polski za granicą… Nie tędy droga!

- Kontrahenci w Niemczech namawiali pana kiedyś, żeby pan tam sprzedawał produkty pod marką niemiecką. Bo tak byłoby łatwiej.

Mikołaj Placek: - Decyzja, by iść na zachodnie rynki z polską marką, była wyborem trudniejszej drogi. Ale skoro postawiłem na budowanie silnej własnej marki, to ja tę markę muszę promować wszędzie, gdzie się da. Myśmy zrobili to na tyle skutecznie, że ona jest rozpoznawalna i ceniona w całej Europie, więc z czysto biznesowego punktu widzenia nie jest istotne, czy klienci kojarzą mój wyrób jako polski czy niepolski. Bo oni kojarzą mocną markę: Oknoplast. Kosztowało to dużo pracy i miliony euro, ale jeśli się chce być przedsiębiorstwem globalnym - a taki przecież mieliśmy cel - należy używać wszędzie jednej marki. Dzięki temu późniejsze inwestycje w nią są bardziej efektywne. Prosty przykład: kiedy zacząłem inwestować w futbol…

- Przypomnijmy: w 2012 r. Oknoplast został tzw. top sponsorem Interu Mediolan, wasze logo trafiło na koszulki trzykrotnych triumfatorów Ligi Mistrzów i na stadiony. W kolejnym roku zainwestowaliście w Borussię Dortmund i Olympique Lyon…

Mikołaj Placek: - Tak. Ligę włoską ogląda się w całej Europie i nie tylko, podobnie ligę francuską, niemiecka itd. Zainwestowane w te kluby pieniądze procentowały więc w skali globalnej. Wzmacniając naszą markę.

Grzegorz Stawowy: - Oknoplast wszedł tu do tej samej ligi, co Coca Cola, która na całym świecie jest Coca Colą.

- A czy państwo powinno jakoś Oknoplastowi i innym polskim czempionom pomóc? A może powinno wykorzystać wasze marki do budowy marki Polska?

Mikołaj Placek: - Trzeba zacząć od tego, że w Polsce - o czym była mowa wcześniej - nie ma klimatu sprzyjającego przedsiębiorcom. Premier Morawiecki zaczął wprawdzie na tym polu działać, chce, żeby przeciętny Polak nie widział w przedsiębiorcy oszusta i złodzieja, albo kapitalisty-krwiopijcy, bo to jest destrukcyjne dla gospodarki i kraju. Generalnie jednak politycy boją się spotykać z przedsiębiorcami. Chętnie też posługują się populistycznymi hasłami lub sugestiami, że „jak ktoś ma pieniądze, to musiał ukraść”. Dopóki politycy będą wykorzystywać ludzką niewiedzę, żerować na niskich instynktach, uprzedzeniach, niechęciach…

- Szczuć psa ogrodnika?

Mikołaj Placek: - Tak. Szczuć społeczeństwo na przedsiębiorców…. To my sobie możemy do końca świata rozmawiać o budowaniu Made in Poland - a nic z tego nie wyniknie. Bo przecież nie zbudujemy tej marki bez silnych firm, bez przedsiębiorców. Absolutnie trzeba zmienić narrację, a część rodaków musi zmienić mentalność: przyznać, że zdecydowana większość przedsiębiorców doszła do tego, do czego doszła, bardzo ciężką pracą.

- Czy wizerunek kraju wpływa na sprzedaż produktów?

Mikołaj Placek: - Odkąd zaczęły się walki naszej obecnej władzy z władzami Unii Europejskiej, wizerunek Polski w krajach wspólnoty uległ pogorszeniu. Na razie nic dramatycznego przez to się nie dzieje, ale zobaczymy, jakie to będzie mieć znaczenie w dłuższym terminie. Kiedy spotykam się z przedsiębiorcami w innych krajach, w Europie czy Stanach, to oni - oprócz kwestii czysto biznesowych - poruszają także polityczne. I pytają: „Co się u was dzieje?” Media zagraniczne potrafią pewne rzeczy wyolbrzymić. Ale nie można się na nie obrażać, toczyć z nimi wojen, bo to da skutek odwrotny. Każdy polityk powinien mieć z tyłu głowy, że atmosfera w kraju i wzajemny stosunek Polski z władzami Unii kształtuje percepcję naszego kraju zagranicą i wywiera wpływ na postrzeganie polskich produktów.

Mariusz Kękuś: - Przypomnijmy, że po objęciu władzy przez PiS Zachód w sposób zupełnie nieuprawniony skrytykował polski rząd i cały obóz rządzący. Agencje ratingowe obniżyły rating dla Polski. Dzisiaj się z tego wycofują rakiem, bo ocena była nieuprawniona, szkodziła Polsce, rzeczywistość ją zweryfikowała, bo wyniki gospodarcze Polski okazały się znakomite.

Mikołaj Placek: - Pan mówi, że znowu zostaliśmy skrzywdzeni. Tymczasem obowiązkiem władzy jest dbanie o wizerunek kraju. Władza ma to robić skutecznie, za to my, obywatele, jej płacimy. Po to jest dyplomacja, by dbać tak, by krytycznych, niekorzystnych, nieuprawnionych czy niesprawiedliwych ocen było jak najmniej lub nie było ich wcale. Tu nie można się na nikogo obrażać. Ani na agencje, ani na „złe zagraniczne media”, ani na „wrogie Polsce władze Unii”, bo w skali globalnej niczego się w ten sposób nie uzyska. Nie dla Polski, i nie dla Polaków, polskich przedsiębiorców. Można najwyżej coś ugrać w kraju, dla swojej partii, szczując część elektoratu na rzekomych wrogów. A tymczasem wizerunek Polski cierpi. I to się przeciwko Polsce obraca. Przedsiębiorcy na tym stracą, a jeśli tak, to w końcu straci także napuszczany na przedsiębiorców szary Polak.

Mariusz Kękuś: - Wyniki makroekonomiczne Polski mówią same za siebie. Same się bronią. Nie potrzebują żadnego piaru, marketingu, dyplomacji. Ten rząd potrzebuje po prostu trochę czasu, by te działania, które wdraża, zostały ocenione pozytywnie. Faktem jest jednak, że dyskusja, która odbywa się w Brukseli, jest szkodliwa dla Polski. Nie powinno się tam wynosić sporu, który jest wewnątrz kraju. Ten spór faktycznie może przedsiębiorcom zaszkodzić. Ten spór jest sztucznie podgrzewany w wielu obszarach, zupełnie niepotrzebnie.

Mikołaj Placek: - Polscy przedsiębiorcy potrzebują przede wszystkim większej pewności. Niepewność rodzi niepokój, mamy przez to niski poziom inwestycji w firmach. Szkoda, bo w naszej gospodarce tkwi wielki potencjał rozwoju i ekspansji. Mniejsi przedsiębiorcy pytają mnie często, co trzeba zrobić, by wejść na zagraniczne rynki i odnieść sukces. Jestem otwarty, chętnie pomagam, podpowiadam. Przede wszystkim radzę, aby skupić się na podnoszeniu jakości produktów i budowaniu własnej marki, bo to jest fundamentem rozwoju. Ale otoczenie i klimat, w jakim my budujemy siłę swych marek i siłę marki Polska, ma również ogromne znaczenie. Politycy - i przeciętni Polacy - powinni to w końcu zrozumieć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wideo
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski