Anna nie wstydzi się mówić, że jej miejsce jest zawsze przy mężu

Czytaj dalej
Fot. Szymon Starnawski
Paweł Gzyl

Anna nie wstydzi się mówić, że jej miejsce jest zawsze przy mężu

Paweł Gzyl

Początkowo traktowano ją jako żonę słynnego piłkarza. Wtedy postanowiła udowodnić światu, że jest kimś więcej. I udało się: poznaliśmy ją jako zawodniczkę karate, trenerkę i blogerkę. Teraz na pewno skupi się na życiu rodzinnym.

Internauci już dawno wyliczyli, że pierwsze dziecko Anny i Roberta Lewandowskich przyjedzie na świat w kwietnie tuż przed Wielkanocą. Wiadomość o ciąży swojej żony obwieścił słynny piłkarz ponad cztery miesiące temu, kiedy strzeliwszy popisowego gola w meczu Bayern Monachium - Atletico Madryt, zadedykował go swej wybrance.

- Ania jest w ciąży, to piąty miesiąc i już ciężko to ukrywać. Miałem marzenie, że jak żona będzie w ciąży, to ja poinformuję o tym pierwszy i dziś się to udało - powiedział po meczu w rozmowie z telewizją NC+.

Media już wcześniej coś przeczuwały, bo Anna kilka tygodni wcześniej zwolniła tryb życia - odwołała różne zobowiązania zawodowe i zaczęła się bardziej oszczędzać. Najbliżsi pary trzymali jednak języki za zębami.

- Cieszymy się, że grono naszych przyjaciół i rodzina dochowali tajemnicy. Całkiem sporo osób wiedziało, że jestem w ciąży, ale wspierali nas i trzymali kciuki. Cieszę się, że możemy zaufać naszemu teamowi, jesteśmy mu bardzo wdzięczni. Sami chcieliśmy podzielić się tą informacją, wiedząc, jakie jest zainteresowanie - powiedziała Anna w „Dzień dobry TVN”.

Niewykluczone więc, że tegoroczna Wielkanoc będzie szczególnie radosnym świętem nie tylko dla pary Lewandowskich, ale też dla wielu zagorzałych kibiców piłki nożnej nad Wisłą.

Filmowe dzieciństwo

Podobno mała Ania, gdy przed skończeniem pierwszego roku życia nauczyła się chodzić, już zaczęła biegać - i tak jej zostało. Ruchliwa dziewczynka była pierwszym dzieckiem Marii i Bogdana Stachurskich. Jej mama pracowała jako scenografka, a tata jako operator filmowy.

Młoda dziewczyna nigdy nie myślała jednak, aby zostać aktorką. Początkowo chciała iść w ślady taty - i zdawać do łódzkiej „Filmówki”, aby zostać operatorem filmowym. Jej ojciec chrzestny - aktor i reżyser Jacek Bławut - odradził jej jednak wyboru takiej drogi życiowej.

- Moja mama zawsze chciała, żebym została artystką. Sama uwielbia malować ikony. Mój brat Piotrek odziedziczył po niej artystyczną duszę - maluje obrazy i robi witraże. Mnie mama próbowała namówić na balet. Ale ja, zachęcona przez wujka i siostrę cioteczną Katarzynę Krzywańską (mistrzyni karate - przyp. red.), wybrałam sport. Na treningi dojeżdżałam do Pruszkowa. Uczył mnie Jerzy Szcząchor, którego do dziś nazywam swoim drugim tatą - opowiada Ania w „Gali”.

W dziurawych butach

Życie młodej dziewczyny odmieniło się, kiedy rodzinę opuścił ojciec. To spowodowało, że znalazła się niemal całkowicie bez środków do życia.

Matka z dwójką dzieci nie miała pieniędzy na najważniejsze rzeczy, w tym na jedzenie. Nic dziwnego, że Ania do dzisiaj nie wybaczyła ojcu tego kroku - i podobno nawet nie zaprosiła go na swój ślub.

- Ja kiedyś tych pieniędzy nie miałam. Naprawdę nie miałam. Do tego stopnia nie miałam, że chodziłam w dziurawych butach zimą i to był okropny okres w naszym życiu. Do tego stopnia, że nawet pomagał nam Caritas. Moje pierwsze zarobione pieniądze, to było stypendium. Miałam wtedy 18 lat, to było 800 zł. Połowę oddawałam mamie, a połowę miałam dla siebie - wyznała w telewizyjnym programie „W roli głównej”.

Robert wydawał się jej sympatycznym mężczyzną, ale fascynacja nie przyszła od razu

Nic dziwnego, że w takiej sytuacji Ania przeszła przyspieszone dojrzewanie. I to sport sprawił, że nie wdała się w nieodpowiednie towarzystwo. Najgorszą karą był wtedy dla niej szlaban na lekcje karate. Kiedy pewnego dnia wujek dowiedział się, że ma dwie dwóje z matematyki, dostała zakaz zdawania na kolejny pas. To była dla niej taka nauczka, że od tej pory miała same dobre stopnie, aby móc spokojnie trenować.

- Kiedy inne dzieciaki w wieku 12, 13 lat przeżywały typowe dla tego wieku rozterki i rezygnowały z treningów, ja nie odpuszczałam. Przeciwnie - od problemów uciekałam w sport. Pracowałam też nad konstruktywnym myśleniem, ćwiczyłam oczyszczanie głowy ze złych myśli i uczuć. To mnie nakręcało, zaczynał działać pozytywny kołowrotek, który generował rozwój. Do dziś trzymam się tej taktyki - deklaruje w magazynie „Rossman”.

Z papieskim błogosławieństwem

Od dziecka Ania wolała towarzystwo chłopaków. To z nimi bawiła się na podwórku, to z nimi siedziała w jednej ławce w szkole, to z nimi trenowała karate. Z tego powodu, kiedy na obozie sportowym na Mazurach spotkała przystojnego piłkarza, nie była onieśmielona i szybko się z nim zakumplowała.

- Nasze pierwsze spotkanie było zabawne. Robert myślał, że gram w tenisa albo tańczę w balecie. Kiedy się dowiedział, że trenuję karate, z początku nie uwierzył. Wiedzieliśmy jednak, że każde z nas uprawia sport, bo byliśmy już na studiach na AWF-ie, gdzie trzeba coś ćwiczyć - wspomina w „Vivie”.

Ponieważ Robertowi wpadła w oko piękna dziewczyna (wtedy blondynka), po powrocie do stolicy, zadzwonił do niej i spotkali się w przytulnej kawiarence na Chmielnej. Wtedy okazało się, że los wyraźnie popycha ich ku sobie.

- Robert od początku wydawał mi się sympatycznym mężczyzną, ale fascynacja nie przyszła od razu. Najpierw spotkaliśmy się na obozie przed rozpoczęciem studiów na AWF, we wrześniu. Tam jeszcze nie wydarzyło się nic specjalnego. W październiku, kiedy zaczął się rok akademicki, oboje - jako profesjonaliści - mogliśmy wybrać sobie dowolną grupę, żeby zgrać zajęcia z treningami. Tak się złożyło, że wybraliśmy z Robertem tę samą. No i zaiskrzyło. A potem już wpadliśmy w to uczucie po uszy - mówi w „Rossmanie”.

No i stało się: para pobrała się 22 czerwca 2013 roku w kościele Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny parafii św. Anny w Serocku. Wesele odbyło się w ośrodku Złotopolska Dolina w Trębkach Nowych. Nowożeńcy podróż poślubną rozpoczęli od... wizyty w Rzymie i uczestnictwa w audiencji generalnej, po której papież Franciszek udzielił im osobistego błogosławieństwa.

- Dla mnie i dla Roberta najważniejsze są prywatność i rodzina - mąż, żona, mama, rodzeństwo, święta, które spędzamy zawsze razem. Obydwoje pochodzimy z rodzin katolickich, u nas czyta się Biblię w święta, chodzimy do kościoła, gotujemy tradycyjne potrawy, może bezglutenowe (śmiech), ale w tym codziennym pędzie staramy się utrzymać rodzinne więzy - deklaruje Ania w „Grazii”.

Nic więc dziwnego, że Ania podążyła za mężem do niemieckiego Dortmundu, gdyż gra on w drużynie Bayern Monachium. Nie zrezygnowała jednak z własnych aktywności. Przede wszystkim kontynuuje trenowanie karate, w której to dyscyplinie osiągnęła spore sukcesy, poza tym zajmuje się treningiem osobistym, prowadzi blog o zdrowym żywieniu i napisała poświęconą tej tematyce popularny poradnik.

- Priorytetem jest dla mnie małżeństwo, a Robert jest najważniejszą osobą w moim życiu. Kocham to, co teraz robię, moją pracę i tysiące nowych pomysłów. Ale jeśli dla dobra naszego związku i dzieci będę musiała zostać w domu - zostanę - uśmiecha się w „Rossmanie”. Decyzję będzie musiała podjąć niebawem.

Alfabet Anny Lewandowskiej

Paweł Gzyl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.