MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Adam Małysz: Żyłka sportowca już się we mnie obudziła

Redakcja
Adam Małysz ma teraz nową pasję Fot. Marek Długopolski
Adam Małysz ma teraz nową pasję Fot. Marek Długopolski
ROZMOWA. - Nawet w skokach cały czas nad czymś pracowałem, więc w rajdach jeszcze dużo przede mną - przyznaje 33-latek, który przygotowuje się do startu w słynnym Dakarze

Adam Małysz ma teraz nową pasję Fot. Marek Długopolski

- Czy już postanowił Pan, że rajdy terenowe będą tym zajęciem, które pochłonie Pana na najbliższe lata?

- W tym momencie jest mi trudno powiedzieć "tak" lub "nie" - mówi Adam Małysz. - To dlatego, że cały czas się dopiero uczę i nabieram nowych doświadczeń. Skłamałbym, gdybym teraz powiedział, że na sto procent tym sportem chcę się zajmować do końca swoich dni lub do emerytury. Na pewno bardzo mnie to wciągnęło i poświęcam sporo czasu, żeby dowiedzieć się jak najwięcej. Może jest to także spowodowane tym, że bardzo dużo ciekawych i nowych rzeczy znów się dowiaduję. Nie tylko o sobie, ale także o tym sporcie, a przecież motoryzacja jest moją pasją.

- Rzeczy nowe i interesujące to jedno, z drugiej strony są ciężkie treningi, kosztujące sporo wysiłku. Bywają momenty, że najzwyczajniej w świecie ma Pan dosyć kręcenia kierownicą?

- Na pewno pojawiają się takie chwile. Choćby wtedy, gdy na jednym treningu jeździliśmy w kółko prawie 12 godzin, zjeżdżając tylko na tankowanie i sprawdzenie samochodu. Do tego temperatura wynosiła ponad 38 stopni Celsjusza. Takie chwile dały mi strasznie w kość, ale później, gdy kończy się trening i jedzie się odpocząć do domu, znów przychodzi bardzo duża ochota. To wciąga bardzo, a ponieważ realizuję swoją pasję, jestem dodatkowo zmotywowany. Dzięki temu nie zniechęcam się porażkami lub błędami, które czasami popełniam. To napędza mnie cały czas, by stawać się coraz lepszym i nabierać kolejnych doświadczeń.

- Niedawno zaliczył Pan morderczą naukę jazdy po wydmach.

- Było to straszne przeżycie. Stojąc na dole przy potężnych wydmach, człowiekowi wydaje się, że na pewno nie będzie w stanie się po nich wdrapać. Tym bardziej, że jeździliśmy toyotą land cruiser, czyli bardzo ciężkim samochodem. Naprawdę jest niewyobrażalne, że takimi autami można przejechać wydmy, czasem tak olbrzymie. Uczył nas jeździć bardzo dobry instruktor, który robi to zawodowo od przeszło dwudziestu lat i pokazywał taką sztukę jazdy po wydmach, która jest nieprawdopodobna. Na początku zakopywaliśmy się i popełnialiśmy różne błędy, ale pod koniec było coraz lepiej. Na pewno mistrzem wydm nie jestem, bo wielką rolę odgrywa tu doświadczenie, ale cały czas mam w głowie wskazówki instruktora.

- Trudna sztuka jazdy po wydmach to jak skok narciarski na "mamucie"?

- Myślę, że nie. Dlatego, bo w skokach jest coś takiego jak przyjemność z lotu. Wcześniej jest moment wybicia, który musi być jak najbardziej dynamiczny i mocny, aby móc jak najdalej odlecieć. W jeździe po wydmach liczy się przede wszystkim płynność i nie wolno robić żadnych agresywnych ruchów. Gazem należy operować bardzo stabilnie i lekko, czyli starać się trzymać auto na stałych optymalnych obrotach, które nie mogą być za duże, ani za małe. Określiłbym to jako umiejętność panowania nad sobą, czyli nad własną energią i nogami, które czasami chcą nacisnąć pedał gazu mocniej, bo jest wrażenie, że inaczej nie wyjedzie się pod wzniesienie. Po wielkich wydmach wyjeżdżaliśmy tak zwanymi lejami i wspinając się coraz wyżej, dojeżdżaliśmy na górę.
- Zjazdy są łatwiejsze?

- Również trzeba bardzo uważać, ponieważ absolutnie nie wolno hamować. Operuje się tylko gazem, a jak widać, że samochód staje się niesterowny, wtedy dodawać obrotów, by auto odjeżdżało. Gdy dojdzie do zablokowania kół, jest po jeździe, a następuje koziołkowanie.

- Będąc skoczkiem, mówił Pan, że koncentruje się na oddawaniu dwóch równych skoków. Za kierownicą jaką ma Pan taktykę?

- (śmiech) Teraz przydałoby się, żeby wszystkie odcinki specjalne były równe, a nie tylko dwa. Zresztą każdy, kto zażył sportu wyczynowego wie, że w zawodnikach zawsze jest wola walki.

- Rajdy terenowe to również wymagające dla załogi następstwa awarii samochodu, na przykład konieczność zmiany przebitej opony.

- Dokładnie tak.

- Taką praktykę ma Pan już za sobą?

- Koła akurat nie zmieniałem, ale powiem nieskromnie, że w swoich samochodach przed zimą lub latem nigdy nie jadę do serwisu, tylko sam przekładam koła. Te umiejętności mogą się przydać, choć na piasku z pewnością bywa trudniej. Moim plusem jest obecność bardzo doświadczonego pilota Rafała Martona, który siedem razy był na Dakarze i około 80 razy startował w rajdach typu cross-country i płaskich. Przy tym jest bardzo dobrym mechanikiem, więc non stop się od niego uczę.

- Jak układa się wasza współpraca i komunikacja? Bywają sytuacje, że Marton gani Pana w mocnych słowach?

- Potrafi krzyknąć. Na przykład: "Adam, w prawo powiedziałem!", albo zwróci mi uwagę, gdy nie dohamuję. Niech krzyczy, bo ja wiem, że to jest potrzebne. Bycie pilotem to nie tylko głaskanie i przytakiwanie kierowcy, gdy ten popełni jakiś błąd. My nie bawimy się, tylko wykonujemy ciężką pracę. Tak samo było w skokach. Jeśli człowiek nie dostał porządnie w tyłek, również nie było wielkiego efektu. W rajdach jest bardzo podobnie.

- Pańskim najbliższym wielkim celem jest start w Rajdzie Dakar. Frajdę sprawi Panu samo dojechanie do mety, ale powyżej którego miejsca uzna Pan, że faktycznie posiada talent do rajdów?

- Za mną debiut na Węgrzech w Pucharze Świata (Hungarian Baja - przyp. AG). Po prologu i dwóch odcinkach specjalnych prowadziliśmy w swojej klasie T2 nad drugą załogą o dwie minuty, więc było to dla mnie coś wspaniałego. Wtedy do zawodnika dociera, że jakąś smykałkę posiada i w ciągu tak krótkiego czasu wykonał tak efektywną pracę. Niestety, później przytrafił nam się defekt samochodu, bo pękł drążek kierowniczy. Rafał mówił mi, że mimo odpadnięcia, wykonaliśmy kawał roboty, będąc tak wyraźnie przed pozostałymi załogami. Uważam, że potencjał jest i trzeba zrobić teraz wszystko, by go jeszcze podszlifować. Jeśli samochód doprowadzimy do takiego stanu, że nie będzie awaryjny, będzie bardzo dobrze. Jadąc na Węgry, byłem bardzo wystraszony i nie miałem żadnych oczekiwań, ale po udanej inauguracji jest we mnie wielka wola walki. Żyłka sportowca już się we mnie obudziła, nie tylko turysty (śmiech).
- Gdyby Dakar odbył się dzisiaj, byłby Pan gotowy stanąć na starcie?

- Myślę, że pod względem fizycznym tak, chociaż przydałoby się przybrać jeszcze parę kilogramów. Jako skoczek piłem dziennie od około pół litra do litra wody, żeby nie przybierać na wadze. A teraz około sześciu litrów. Stąd dużo intensywniejsze pocenie się, ale dzięki temu się nie odwadniam.

- A przygotowanie techniczne?

- Na pewno chciałoby się wyglądać pod tym względem lepiej. Nawet w skokach cały czas nad czymś pracowałem, więc w rajdach jeszcze dużo przede mną. Choć w tak krótkim okresie naprawdę dużo się nauczyłem. Brakuje mi jeszcze wyczucia, gdy dojeżdżam samochodem do zakrętu, na ile wcześniej można dohamowywać. Bardzo wielu kierowców opóźnia hamowanie, żeby z jak największą prędkością dojść do zakrętu i szybko odjechać. Ja jeszcze za wcześnie wytracam prędkość, ale w tej dyscyplinie nie jest to duża wada. Jedziemy na wyczucie według wyrysowanej trasy, której wcześniej nie możemy przejechać. Dlatego bardzo wielu zawodników i pilotów myli się. W rajdach terenowych nie chodzi tylko o to, żeby się ścigać; potrzebna jest także umiejętność opanowania i słuchania pilota.

- Podobno myśli Pan, by razem z żoną Izabelą wystąpić w rodzinnym rajdzie.

- Wie pan, czemu nie? Żona dostała nawet propozycję, żeby wystartować w terenowym rajdzie kobiet. Jeśli tylko będzie chciała... Na razie, gdy tylko ma ochotę, zabieram ją na pole do swojej babci, gdzie mamy pozwolenie na jazdę. Tam pokazuję jej swoje umiejętności i reakcje na pewne sytuacje, których cały czas się uczę. Muszę powiedzieć, że żona naprawdę trochę się tym zaraziła, przypadło jej to do gustu. Nawet sama nieraz mówi: "to chodź, trochę pojeździmy".

- Nadal jest Pan wierny bułce z bananem?

- Pewnie, że jest w moim menu. Bułka i banan to przecież dobra mieszanka węglowodanów.

- A skoki narciarskie nadal są Panu bliskie?

- Ze skokami zawsze dużo będzie mnie łączyło. Całe życie poświęciłem tej dyscyplinie, więc jak tylko mogę śledzę i oglądam zawody. Gdy koledzy mają zgrupowanie i ćwiczą na skoczni w Wiśle lub Szczyrku, to przychodzę na treningi. W sezonie na pewno będę chciał wybrać się na jakiś konkurs Pucharu Świata.

- I skoczyć?

- Skoczyć nie, bo waga nie pozwoliłaby mi skoczyć. To znaczy pozwoliłaby, ale nie dałbym rady tak daleko odlecieć, jakbym chciał.

- Właśnie podpisał Pan dwuletni kontrakt reklamowy z marką Skoda. Za Panem popisy za kierownicą sportowej fabii RS, które można zobaczyć w internecie. Widowiskowo wygląda zwłaszcza Pańskie perfekcyjne parkowanie fabią w specjalnie wyciętym kartonie.

- Dochodzą mnie słuchy, że ludzie analizują, czy to prawda oraz czy to ja siedzę za kierownicą. To mnie jeszcze bardziej cieszy, bo wielu nie wierzy, a wielu tak. I chyba ta reklama to miała na celu.
- W sporcie motorowym ma Pan swojego idola?

- Przede wszystkim śledzę Formułę 1. Dwoma zawodnikami, którym kibicuję, są Robert Kubica i Mark Webber. Jeśli chodzi o rajdy cross-country, to najbardziej śledzę popisy Carlosa Sainza i Nassera Al-Attiyaha, którzy wygrywali te rajdy. Wcześniej wielkim wzorem był dla mnie Luc Alphand, który wygrał Dakar za siódmym razem. Na początku zmagał się z samochodami i uczył się dotarcia do celu, co nakręciło mnie jeszcze bardziej. Ostatni wywiad, którego udzielił na mój temat, jeszcze mocniej dodał mi otuchy i chęci walki w tej dyscyplinie.

- Czy rajdy terenowe traktuje Pan, jako trampolinę do rajdów samochodowych?

- (długi śmiech) Nigdy nie mów nigdy.

Rozmawiał ARTUR GAC

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski