MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Adam Małysz zszokowany skokiem na... 10 metrów

Redakcja
Adam Małysz na dachu swego porsche cayenne Fot. RMF Caroline Team
Adam Małysz na dachu swego porsche cayenne Fot. RMF Caroline Team
Niespełna cztery tygodnie temu, gdy okazało się, że kask "Secret Mana" skrywa twarz Adama Małysza, komplementował Pan zaangażowanie przyszłego uczestnika Rajdu Dakar oraz jego smykałkę do prowadzenia wymagającego samochodu. Kilka tygodni skorygowało Pana pierwsze odczucia?

Adam Małysz na dachu swego porsche cayenne Fot. RMF Caroline Team

ROZMOWA. Pilot i nauczyciel "Orła z Wisły" RAFAŁ MARTON opowiada o przygotowaniach do Rajdu Dakar

- Absolutnie nie i uważam, że moje zadowolenie będzie trwało cały czas. Wiele godzin spędziłem z Adamem na treningach, ucząc go nowych elementów i nowych sytuacji. W każdej z nich Adam świetnie sprawdza się jako sportowiec. Imponuje determinacją, sumiennością i pracowitością. To sprawia, że praca z nim jest wielką przyjemnością.

- Jaką intensywność i formę zajęć obraliście?

- W każdym tygodniu minimum trzy dni poświęcamy na intensywne treningi jazdy. Jeździmy w terenie, na torze rallycrossowym, a także na gokartach. Trenujemy różne elementy, ale wszystko to ma na celu przyzwyczajenie Adama do czterech kółek i trzymania kierownicy w obu rękach. Z każdym elementem Adam radzi sobie bardzo dobrze. Jako ciekawostkę mogę powiedzieć, że na torze kartingowym, na którym trenujemy, Adam ustanowił rekord, który należał do jednego z instruktorów. Chwilę potem jakiś 9-latek, który przygotowuje się do mistrzostw Europy juniorów, pobił ten wynik. Jednak i tak osiągnięcie Adama było imponujące, bo jeździł tam dopiero po raz trzeci.

- Był Pan zaskoczony?

- Nie tylko ja, ale również wszyscy, którzy mają okazję obserwować nasze treningi, są pod wrażeniem, jak Adam radzi sobie za kierownicą. Ja podzielam to zdanie, ale tego, prawdę mówiąc, się spodziewałem.

- To kokieteria?

- W żadnym razie. Przecież trochę kilometrów zrobiliśmy, zanim informacja o udziale Adama w rajdach oficjalnie ujrzała światło dzienne. Wtedy już widziałem, jak bardzo profesjonalne ma podejście. Oczywiście mogłoby mu iść lepiej lub gorzej, co zależy od indywidualnych predyspozycji, natomiast w jego przypadku widać talent. Popieramy go dosyć trudnym i schematycznym treningiem, ale mam nadzieję, że to przyniesie efekt.

- Kiedy można spodziewać się pierwszych miarodajnych ocen?

- Więcej da się powiedzieć po pierwszych startach, bo nie wiemy, jak Adam będzie sobie radził pod wpływem stresu startowego. Chociaż nie powinno być kłopotu, bo przecież lata kariery skoczka nauczyły go wszystkiego, co związane z psychiką. Ma jednak świadomość, że rajdy to zupełnie inny rodzaj koncentracji, więc do tej pory wymagało się od niego innego przygotowania psychicznego. Ja oceniam go jako mocną psychicznie i poukładaną jednostkę.

- Rzeczy elementarne w sportach samochodowych, takie jak wprowadzenie auta w kontrolowany poślizg, od początku wychodziły Małyszowi?

- Ponieważ jazda autem była jego pasją od bardzo dawna, to wiedział, jak należy kontrować kierownicą jazdę. Uczył się tego w swoim terenowym samochodzie, którym często jeździł po górskich szutrowych drogach.

- A z opanowaniem jakiego elementu były skoczek ma ciągle największy problem? Wcześniej mówił Pan o prawej dłoni, która niepotrzebne spoczywała na drążku zmiany biegów.

- Największy kłopot sprawia Adamowi szybka jazda po długich łukach, czyli trzymanie auta w bardzo długich poślizgach. To element, który ćwiczymy dopiero od niedawna. Wejść w nawrót, czy skręcić o 90 stopni, jest łatwiej, zaś lekki poślizg przy bardzo dużej prędkości to wyższa szkoła. Poza tym jest jeszcze wiele trudnych elementów, za które dopiero będziemy się brali, między innymi trenując niebawem na trudnych, skalistych drogach w Chorwacji.
- Niedawno w tym kontekście wypowiedział się Albert Gryszczuk, który jako kierowca drugiego porsche cayenne wystartuje w Dakarze 2012. Użył alegorii, jakoby Małysz wyszedł ze żłobka i trafił do przedszkola.

- Oczywiście jest to prawda, bo elementem, którego kompletnie jeszcze nie ruszyliśmy, jest jazda po wydmach. Wiadomo, że na Dakarze to zawsze wszystkim sprawia największą trudność. Ten element będziemy trenować za kilka tygodni w Dubaju, ponieważ w związku z całą sytuacją międzynarodową, nasz wyjazd do Maroka nie doszedł do skutku. Nad wyjazdem do Dubaju już pracujemy, przygotowując wszystko co niezbędne. Mam tam znajomego, który prowadzi szkołę jazdy po wydmach, więc dopinamy szczegóły. Później będziemy trenować długie odcinki, by Adam spędzał za kierownicą kilka godzin bez przerwy, bo musi się przyzwyczaić do trudnych warunków, jakie będą panowały w Argentynie.

- Podobno w terenie trenujecie nie tylko za kierownicą porsche?

- Równocześnie subaru imprezą, ale nie prywatną Adama (śmiech). Ja mam przygotowane subaru z klatką, trochę poprawione, powiedzmy z grupy "N" (samochody seryjne rywalizujące w rajdach - przyp. AG).

- Pański podopieczny orientuje się w terenie?

- Dobre pytanie, bo jestem zdania, że każdy kierowca, mimo że ma nawigatora, powinien doskonale orientować się i rozumieć zasadę działania nawigacji. To po prostu zdecydowanie ułatwia komunikację pomiędzy zawodnikami na odcinku specjalnym. Jeśli mój kierowca rozumie, jakimi pomysłami układam plan nawigacji, to w czasie jazdy wymiana informacji jest łatwiejsza. Tym bardziej, gdy walczymy o cenne sekundy.

- Jak wygląda taki trening?

- Wyznaczyłem dosyć trudną 11-kilometrową trasę w parku krajobrazowym przez las i bezdroża, troszeczkę też po zboczach i szutrach. Następnie biegliśmy ten odcinek, a Adam miał ze sobą ręczny GPS ustawiony w trybie kompasowym i to on był przewodnikiem po zaznaczonych punktach. Przebiegliśmy w zasadzie bez większych pomyłek, a trudność trasy była średnia.

- Najbliższy rajd z waszym udziałem to Drezno - Wrocław, którego start już 25 czerwca?

- Tak, ale my wystartujemy tam tylko w prologu, jako samochód otwierający rywalizację. Więc to nie będzie występ sportowy, a jedynie ukłon w stronę polskich kibiców, by mogli zobaczyć nas i samochód.

- Wiadomo już, jakim rajdem formalnie zadebiutujecie?

- Na razie trudno powiedzieć, bo to wszystko wiąże się z naszymi treningami i rozwijającą się sytuacją. Prawdopodobnie jednak pierwszym występem będzie sierpniowy rajd Hungarian Baja.

- Plan startów już jest, ale pamiętajmy, że przed Małyszem ciągle jeszcze egzamin na niezbędną licencję. Co będzie, jeśli na początku lipca powinie mu się noga?

- Wszystkie regulaminy i materiały, z których musi się przygotować, przekazałem mu już w październiku ubiegłego roku. Proszę mi wierzyć, że Adam już znakomicie orientuje się w przepisach i procedurach. W tej chwili jest gotowy, żeby zdać egzamin.
- Jaka zabawna sytuacja z Małyszem w roli kierowcy szczególnie utkwiła Panu w pamięci?

- Gdy po raz pierwszy jechaliśmy porsche z prędkością ponad 100 km/h po bardzo dziurawym odcinku. Ja wiedziałem, jaka jest charakterystyka tego terenu i czego można się po nim spodziewać, więc zgodnie z przypuszczeniami oddaliśmy nasz pierwszy skok. Historia była naprawdę zabawna, bo nie wydarzyło się nic groźnego, gdyż skok był równy, poprawny i daleki, ale Adam był ogromnie zszokowany. Po prostu nie zdawał sobie sprawy, jak duża jest sprawność zawieszenia w takim samochodzie i jak daleko oraz bezkarnie można nim skakać. Mogliśmy spokojnie kontynuować jazdę, ale Adam ściągnął nogę z gazu, zatrzymał się i popatrzył na mnie z taką miną, jakby chciał zapytać, czy możemy jechać dalej.

- Jakie były parametry tego skoku?

- Był dosyć płaski, więc nie lecieliśmy wyżej niż metr, ale skoczyliśmy ponad dziesięć metrów. Po tym chrzcie przyszło kilka kolejnych skoków, które już nie zrobiły na Adamie wrażenia. Pierwszy był jednak naprawdę wielkim przeżyciem.

- Jadąc z Małyszem, marzył Pan choć raz, by po Pana stronie - wzorem samochodów do nauki jazdy - znajdował się przynajmniej hamulec?

- Zdążyłem zebrać już wielkie doświadczenie i to w autach dużo szybszych. Miałem okazję startować samochodem, które na pustyni osiągał prędkość 210 km/h. Dlatego nie mam obaw, gdy jestem na prawym fotelu, a do tego Adam jeździ bardzo bezpiecznie. To znaczy nigdy nie jeździ szybciej, niż pozwalają mu na to warunki i umiejętności. Zawsze zostawia sobie kilkanaście procent tzw. bezpieczeństwa, co bardzo mnie cieszy. Dzięki temu łatwiej jest do czegoś dojść, bo najgorzej, gdy uczący się zawodnik jeździ szybciej, niż pozwalają mu jego możliwości. Najczęściej to skutkuje kraksami. My nie mieliśmy takich sytuacji i miejmy nadzieję, że to się nie zmieni.

Rozmawiał Artur Gac

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski