Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

35 lat temu zginął tragicznie ksiądz Stanisław Palimąka, budowniczy kościoła w Klimontowie

Aleksander Gąciarz
Aleksander Gąciarz
Uczestnicy wieczoru wspomnień o księdzu Palimące
Uczestnicy wieczoru wspomnień o księdzu Palimące Aleksander Gąciarz
Dla tutejszych parafian był kimś więcej niż tylko proboszczem. Mimo upływu lat ciągle jest pamiętany i cieszy się ogromnym szacunkiem. Na spotkaniu wspomnieniowym, zorganizowanym z okazji rocznicy jego śmierci, klimontowska remiza pękała w szwach.

Życiorys księdza Palimąki jest dobrze znany. Poświęcono mu wiele publikacji. Łatwo można sprawdzić, że urodził się w 1933 roku Rębiechowie w rodzinie rolniczej, że w 1960 roku przyjął święcenie kapłańskie oraz o tym, że we wszystkich parafiach, w jakich pracował, dał się poznać jako świetny, a przy tym niepokorny kaznodzieja. Nic dziwnego, że mocno interesowała się nim Służba Bezpieczeństwa i Milicja. W 1972 roku trafił jako wikary do Proszowic i w tym momencie zaczynają się jego związki z Klimontowem.

Na początku uczył tu religii. - Religia odbywała się w domach prywatnych, najpierw u państwa Bazanów, potem u Koreptów. U nas lekcje zaczęły się około 1974 roku. Pamiętam, że dom był wtedy jeszcze niewykończony i pierwsze zajęcia trzeba było prowadzić w paszarni – wspomina Teresa Stanek. Potem lekcje przeniesiono do remizy OSP. - Po niedzielnych zabawach trzeba było bardzo szybko sprzątać, żeby lekcje mogły się odbywać w dobrych warunkach – opowiada Marian Stanek.

Grymaśny nie był

Ksiądz Palimąka początkowo dojeżdżał na katechezę autobusem. Potem zamieszkał w domu rodziców Józefa Huska. - Przyszedł do ojca i zapytał, czy mógłby się u nas zatrzymać. Mieliśmy miejsce i ojciec się zgodził. Ksiądz mieszkał u nas i stołował się przez siedem lat. Grymaśny nie był. Co mu się ugotowało, to zjadł, a jeszcze przy żniwach pomógł - wspomina Józef Husek. Obecny burmistrz Proszowic Grzegorz Cichy przypomina z kolei, że jako mały chłopiec pamięta księdza zajadającego kaszankę prosto z patelni. Józef Husek opowiada, że ksiądz Palimąka żył skromnie. Całe wyposażenie jego pokoju to było łóżko, szafa, sześć krzeseł i stół. Na tym stole stały dwie flagi: polska i amerykańska.

Od 1978 roku ksiądz Palimąka zajmował się budową kościoła i tworzeniem od podstaw parafii w Klimontowie. Poświęcał temu mnóstwo czasu i energii. Zdobycie materiałów budowlanych w tym czasie było trudne, a w przypadku budowy kościoła trudne podwójnie. Parafianie wspominają, że ksiądz zapłacił za to zawałem serca. Mimo to swoją pracę doprowadził do końca: w 1983 roku erygowano parafię, powstał cmentarz, a w maju 1984 roku ksiądz Palimąka wprowadził się do nowej plebanii.

Będzie ci tu dobrze

Pod koniec sierpnia otrzymał do pomocy kleryka Stanisława Olesińskiego. Młody przybysz znał swojego proboszcza z pielgrzymek, a pierwszą rozmowę na plebanii wspomina tak: - Stanąłem przed księdzem, a on pyta: - Polisz? Na mnie padł blady strach, ale mówię: - Rzadko i tylko fajkę. - Pijesz? Ja znowu mokry. - Abstynentem nie jestem. - W karty grosz? - Nie w karty, ale w brydża. - Prawo jazdy mosz? - Mam. Chłopie, to ty nawet nie wiesz, jak ci tu będzie dobrze.

To właśnie ksiądz Olesiński był jedną z ostatnich osób, które rozmawiały z księdzem Palimąką przed jego śmiercią 27 lutego 1985 roku. Ksiądz został przygnieciony przez własny samochód fiat 125p, który stoczył się ze stromego wjazdu do garażu i przygniótł kapłana. - Uczyłem religii. Zawsze do Klimontowa i do Czuszowa chodziłem na piechotę. Wtedy też miałem iść do Czuszowa, ale ksiądz mówi: - Nie chodź, ja zaraz jadę do Proszowic do cię podwiozę. Wypij kawę, rozwiążemy krzyżówkę i pojedziemy. I rzeczywiście, jak nigdy mnie nie woził do Czuszowa, to wtedy mnie zawiózł.

Niedługo później w Czuszowie zjawił się ksiądz z Proszowic i- nie tłumacząc dlaczego - kazał przerwać katechezę i jechać na plebanię. Tam ksiądz Olesiński zobaczył samochód wbity w garażowe drzwi i zmasakrowane ciało proboszcza. Na miejscu zaczynali się gromadzić księża, milicjanci, mieszkańcy.

Tajemnicę zabrał do grobu

Okoliczności śmierci księdza Palimąki od początku wzbudzały podejrzenia, czy za tragedią nie stali funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa. Zmarły proboszcz był kapelanem Solidarności. Milicja i SB bardzo się nim interesowały. Był obserwowany i przesłuchiwany. Według świadków w okolicy plebanii przed śmierci księdza widziano wielokrotnie milicyjny samochód. Śledztwo prowadzone po jego śmierci zostało umorzone bardzo szybko. Już w marcu stwierdzono, że był to nieszczęśliwy wypadek. Potem do sprawy wróciła jeszcze tzw. komisja Rokity, ale mimo stwierdzenia szeregu uchybień w prowadzeniu sprawy (nie zabezpieczono śladów, nie przesłuchano wszystkich świadków), nie znalazła przekonujących dowodów, że do śmierci przyczyniły się osoby trzecie.
Ksiądz Olesiński, dzisiaj proboszcz w Wierbce, uważa, że śmierć proboszcza rzeczywiście mogła być wypadkiem. - Wjazd do garażu wyglądał wtedy nieco inaczej. Stawaliśmy samochodem tak, że jedno przednie koło stało na zjeździe, a trzy pozostałe jeszcze na płaskim. Zaciągało się hamulec ręczny i szło otwierać drzwi. Tak zapewne zrobił wtedy ksiądz Stanisław - opowiada.

Do tragedii mógł się natomiast przyczynić Baca, ulubiony owczarek podhalański proboszcza, który wszędzie z nim jeździł. Wtedy też był w samochodzie. Według księdza mógł skoczyć z tyłu na przód pojazdu i - ważąc kilkadziesiąt kilogramów - „przeważyć” fiata. - Ksiądz chciał zatrzymać samochód, ale nie dał rady, bo ważył ponad tonę. Złamało mu nogę, przekręciło i wbiło w drzwi garażowe. To prawda, że księdzem interesowali się milicjanci, że go nachodzili, dokuczali. Takie były czasy. To wtedy zginął ksiądz Popiełuszko. Ale moim skromnym zdaniem, był to wyjątkowo nieszczęśliwy zbieg okoliczności.

Zwolennicy tezy o spowodowaniu śmierci księdza często powołują się na fakt, że w hamulcu ręcznym znaleziono monetę jednozłotową. Przekonują, że mógł to być efekt sabotażu. Ksiądz Olesiński zapewnia z kolei, że hamulec ręczny w fiacie na długo wcześniej nie działał jak należy. - Wiele razy mówiłem, żeby trzeba coś z tym zrobić, bo hamulca ręcznego praktycznie nie ma.
Dyskusje o tym, czy śmierć pierwszego proboszcza w Klimontowie była wypadkiem czy skutkiem świadomego działania, będą zapewne trwały jeszcze długo. Może jest tak, jak głosi parafialna kronika: „Wydaje się, że tajemnicę okoliczności śmierci zabrał ksiądz Stanisław ze sobą. Być może nadejdzie taki czas, że poznamy prawdę”.

Właśnie cię zabrał

Pogrzeb księdza odbył się 2 marca 1985 roku i był wielkim wydarzeniem. Wzięło w nim udział 290 księży i setki wiernych. Jednak zanim do tego doszło… Opowiada Iwona Latowska, wtedy studentka. Ona i jej rodzice byli zaprzyjaźnieni z księdzem. - To było 28 lutego. Stałam na przystanku na Wzgórzach Krzesławickich, chcąc jakoś dostać się do Proszowic. W pewnym momencie, zmarznięta, pomyślałam: „jakby jechał ksiądz Stanisław to by mnie zabrał”. Dosłownie za moment zatrzymał się samochód, którym jechali brat księdza i jego siostrzeniec. Brat powiedział „Wsiadaj”. Gdy wsiadłam powiedziałam, że przed chwilą sobie pomyślałam, że ksiądz Stanisław na pewno by mnie zabrał. I wtedy jego brat powiedział: - Właśnie cię zabrał. Dojechaliśmy do Proszowic, wysiadłam i w domu dowiedziałam się od rodziców, że ksiądz Palimąka nie żyje. Wtedy sobie przypomniałam, że przez całą drogę jechał za nami czarny samochód. Okazało się, że były w nim zwłoki księdza Palimąki, które brat odebrał z Prokuratury.
WIDEO: Krótki wywiad

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski